Niespodzianka! Mój wyjazd nieco się przesunął, moja wena za to dobrze mi służy. Wyjeżdżam w środę na tydzień, więc kolejny rozdział pojawi się dopiero gdzieś w połowie września. Spodziewam się wielu komentarzy, bez nich nie piszę ;) Zapraszam do czytania i dziękuję za wszystkie opinie - they keep me going!
Rozdział III,
w którym jestem swoją własną piętą achillesową
"I feel something so right
Doing the wrong thing
I feel something so wrong
Doing the right thing
I couldn't lie, couldn't lie, couldn't lie
Everything that kills me makes me feel alive"*
Doing the wrong thing
I feel something so wrong
Doing the right thing
I couldn't lie, couldn't lie, couldn't lie
Everything that kills me makes me feel alive"*
4 grudnia 2012 r.
– ...zachowuje się, jakbym
potrzebował całodobowej opieki... naprawdę, musisz mi pomóc się jej pozbyć, bo
zwariuję... – marudził głos mojego brata, podczas gdy ja szedłem ulicą Długą ze
słuchawką bluetooth w uchu. Miałem wrażenie, że tego dnia cały świat postanowił
ze mną porozmawiać, przez co mój telefon nie przestawał dzwonić. Miałem tego
serdecznie dosyć. Nawet to, że spadł właśnie pierwszy śnieg, nie poprawiało mi
humoru.
– Nie dziw się jej tak bardzo, jest
zmartwiona – odparłem rozkojarzonym tonem. – Rozwód to nie byle co.
– Podpisaliśmy papiery ponad miesiąc
temu, stary. A wcześniej miałem kilka miesięcy, żeby przywyknąć do tej myśli.
Już po wszystkim. Koniec.
Nagle poczułem się winny. Przez
nadmiar wydarzeń w moim własnym życiu kompletnie o tym zapomniałem.
– Dobrze się czujesz? – zapytałem
niepewnie. Tomek westchnął.
– Tak naprawdę to była tylko formalność.
Dogadaliśmy się, więc... Opowiedz mi lepiej o tej nowej lasce. Ja powiedziałem
ci o swojej.
– Powiedziałeś, jak ma na imię, to
wszystko! Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłeś taki tajemniczy – zawołałem ze
śmiechem. – Poza tym skąd o tym wiesz? – dodałem z niedowierzaniem.
– Od Duśki, oczywiście.
– Zabiję ją – mruknąłem pod nosem. –
Nie ma o czym opowiadać, spotykamy się od jakichś trzech miesięcy. Nazywa się
Ewa – dodałem na głos.
– Ewa, nieźle. W każdym razie,
mógłbyś zająć czymś mamę? Nie daje mi żyć, a w końcu to ja tu się rozwiodłem...
Jestem teraz wrażliwy i zdołowany, więc mogłaby choć raz posłuchać, czego ja potrzebuję.
– Nie brzmisz na zbyt zdołowanego –
zauważyłem suchym tonem. – Słuchaj, spróbuję, ale niczego nie obiecuję...
Poczekaj, mam kogoś na drugiej linii. – Nie czekając na odpowiedź kliknąłem
zieloną słuchawkę. – Halo?
– Hej... widzimy się jakoś dzisiaj?
– Usłyszałem wysoki głos Ewy. Brzmiała na zaganianą. Przewróciłem lekko oczami,
przyspieszając kroku.
– Wiesz co, dzisiaj nie mogę. Jestem
umówiony – skłamałem gładko, sam nie wiem, dlaczego. Niczego nie miałem
zaplanowanego na ten dzień, ale siedzenie z nią i oglądanie „Gotowych na
wszystko” nie należało do moich wymarzonych sposobów na spędzenie popołudnia.
Hubert nie znosił tego serialu.
– Z Kociakiem? – zgadła Ewa, a jej
głos brzmiał na ekstremalnie niezadowolony. Mruknąłem potwierdzająco. – Kuba,
masz świadomość tego, że spędzasz z nim więcej czasu niż ze mną? – zapytała
oskarżycielskim tonem.
– Daj spokój, po prostu mu
obiecałem, nie mogę zadzwonić godzinę przed i odwołać – wykręciłem się.
Teraz będę musiał się z nim umówić, żeby nie wyszło, że skłamałem, prawda? Tak naprawdę chciałem jedynie, żeby oni wszyscy przestali do mnie mówić.
– Trochę przesadzasz, ale w
porządku. Weekend? – zapytała, wciąż brzmiąc na nieco obrażoną. Zacisnąłem
usta.
– Jasne. Dam ci jeszcze... poczekaj,
mam drugi telefon – powiedziałem, kiedy usłyszałem w uchu piknięcie. Naprawdę
chciałem ich wszystkich zamordować.
– Okej. Spadaj – rzuciła Ewa, ale
słyszałem w jej głosie, że się uśmiechała. Przełączyłem po raz kolejny, czując
się coraz bardziej zmęczonym.
– Halo?
– Wiedziałeś, że pojawiło się kiedyś
specjalne wydanie Playboya dla niewidomych?
Zamrugałem z zaskoczeniem, choć tak
naprawdę wcale nie powinienem być zaskoczony.
– Napisane alfabetem Braille'a? –
domyśliłem się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Hubert mruknął potwierdzająco.
– Tak, znajduje się w amerykańskiej
Bibliotece Kongresu – poinformował mnie tonem znawcy. Zachichotałem.
– I mówisz mi o tym, ponieważ...?
– Tak po prostu, z serii
„ciekawostka na dziś”. Nigdy nie wiesz, jaka informacja okaże się przydatna –
odparł beztrosko Hubert. Pokręciłem głową z uśmiechem. Czasami zastanawiałem
się, jak działał jego umysł, skoro skłaniał go do mówienia tak absurdalnych
rzeczy. – Co robisz? – zapytał z żywym zainteresowaniem.
– Wracam z pracy. Jestem atakowany
telefonami praktycznie od rana – odparłem, szczerząc zęby jak idiota. – A ty?
– Wycinam oczy – odpowiedział takim
tonem, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
– Co wycinasz?
– Oczy. Z gazet, do nowego projektu.
– Niemal słyszałem dumę w jego głosie. Parsknąłem śmiechem.
– Tylko oczy?
– Nie, usta i nosy też. Chyba zrobię
jeszcze czoło... – urwał, zamyślając się na chwilę. – Chcesz dzisiaj gdzieś
wyjść?
– Zdecydowanie. Właśnie ciebie
chciałem dzisiaj usłyszeć, a ciągle słyszałem ludzi, z którymi nie chciałem
rozmawiać.
– Jestem zaszczycony – rzucił Hubert
z roztargnieniem. – Powinienem wyrobić się z tym wszystkim w jakieś dwie
godziny. Gdzie chcesz iść?
– Gdziekolwiek, gdzie można wypić coś alkoholowego – odparłem bez
wahania, czując ulgę. Nagle perspektywa wieczoru zaczęła prezentować się o
niebo lepiej.
– Zły dzień, co? – zapytał ze śmiechem.
Skrzywiłem się. To świetnie, że mój zły dzień tak bardzo go bawił. Z drugiej strony
miał do tego prawo, bo wiedziałem, że właśnie on zmieni ten dzień na lepszy. –
To widzimy się o siódmej w Philo.
Rozłączył się, nie czekając na moją
odpowiedź. Często to robił.
Bardzo szybko okazało się, że Hubert
wcale nie przesiadywał przez pół życia w jednej knajpie, ale za każdym razem
chodzi do innej. Przez ten miesiąc poznałem więcej barów niż przez moje
poprzednie pięć lat mieszkania w tym mieście.
Schowałem telefon do kieszeni z
postanowieniem, że nawet, jeśli ktokolwiek teraz zadzwoni, nie odbiorę. Z jedyną
osobą, z którą chciałem rozmawiać, miałem spotkać się za dwie godziny.
***
Philo było małe i zatłoczone, stało
tam kilka regałów ze starymi książkami, a na ścianach wisiały dość niepokojące
obrazy. Przecisnąłem się przez tłum i zobaczyłem Kociaka rozłożonego na kanapie
w samym rogu. Poruszał błyskawicznie kciukami, pisząc coś na swoim telefonie.
– Przy jakiej piosence straciłeś
dziewictwo? – zapytał, nie podnosząc wzroku znad ekranu, kiedy usiadłem
naprzeciwko niego. Zastanowiłem się przez chwilę.
– „Czerwony jak cegła” –
zdecydowałem. Hubert wybuchnął śmiechem.
– O rany, poważnie? Z pewnością jest
w tym jakaś ironia, tylko jeszcze nie wiem, jaka – stwierdził, odkładając
telefon.
– Czy to kolejne z przypadkowych
pytań? – zapytałem, zdejmując kurtkę.
– Nie, pomagam przyjaciółce wybrać
piosenkę na pierwszy taniec. Bierze ślub – wyjaśnił, kręcąc głową z uśmiechem.
– Od razu mówię, nie będzie to „Czerwony jak cegła”.
– Macie ciekawą metodologię. I lepiej nie, to mogłoby zostać źle
zrozumiane – zgodziłem się ze śmiechem. – Przy jakiej piosence ty straciłeś
dziewictwo? – zapytałem zaciekawionym tonem.
– To zależy. Z dziewczyną przy
„Should I stay or should I go”. Z facetem przy „Paradise city”.
– Adekwatnie – parsknąłem śmiechem.
Chciałem zapytać o szczegóły, ale wiedziałem, że tego nie lubił. Zresztą on też
nie zapytał. To wydawało się fair.
– Kto cię tak dzisiaj męczył przez
cały dzień? – zapytał, kiedy wróciłem do stolika z kuflem piwa. Kociak pił coś
ciemnobrązowego z małej szklaneczki.
– Głównie moje rodzeństwo. Nie wiem,
dlaczego wszyscy uparli się na dziś...
– Masz ich dużo, prawda? – zapytał z
zaciekawieniem. – Troje?
– Tak, dwóch braci i siostrę. Ty
jesteś jedynakiem, nie? – upewniłem się, na co Hubert jedynie mruknął
potwierdzająco. To było maksimum prywatnych informacji, jakie można było z
niego wyciągnąć. – Wiedzą, że zobaczymy się za chwilę w święta, a i tak
zawracają mi głowę...
– Jedziesz na święta do domu? – Pokiwałem
głową.
– A ty? Nie zostajesz w Krakowie, nie?
– Nie, lecę do mamy do Francji –
odparł, wzruszając ramionami.
Czasami kusiło mnie, żeby zapytać o
jego ojca, ale nigdy jeszcze tego nie zrobiłem. Kiedyś być może sam mi powie.
– Tak czy inaczej... mój starszy
brat niedawno się rozwiódł i ma teraz zbyt dużo czasu, więc dzwoni i opowiada
mi o wszystkim... i narzeka, że nasza mama nie daje mu żyć – powiedziałem z
uśmiechem.
– To jest ten, który mieszka w
Warszawie, tak? – przypomniał sobie Hubert. Kilkakrotnie wspominałem już o
swoim rodzeństwie. – Gdzie jest reszta?
– Artur nadal mieszka z rodzicami,
pracuje w banku – skrzywiłem się. – A moja siostra, Duśka, zrobiła sobie
przerwę od studiów i podróżuje.
– O, gdzie jest? – zainteresował się
Kociak.
– Teraz wraca na święta do domu,
zatrzymała się jeszcze po drodze u jakiejś koleżanki w Austrii. Ale była w
Ameryce Południowej.
– Brzmi nieźle – podsumował Kociak.
– Tak, zawsze była bardziej... dzika
niż reszta z nas.
– Trzech grzecznych synków... rzeczywiście
dziewczyna musiała się zbuntować – zaśmiał się Kociak. – Rodzice nie są
zachwyceni jej życiowymi wyborami? – domyślił się.
– Zdecydowanie – stwierdziłam. –
Zwłaszcza, że w ogóle nie wie jeszcze, czy wróci na studia.
– Powinna robić to, co jej gra w
duszy – oświadczył z przekonaniem. Uśmiechnąłem się.
– Twoi rodzice nie są zachwyceni
twoimi życiowymi wyborami? – zapytałem delikatnie. Byłem ciekaw, czy odpowie.
Na szczęście nie wyglądał na rozzłoszczonego tym pytaniem, po prostu się
zastanowił.
– Moja mama nie ma nic przeciwko.
Mój ojciec jest mistrzem w krytykowaniu mnie, ale już dawno się na to
uodporniłem.
– Chciał, żebyś był prawnikiem,
prawda? – przypomniałem sobie. Kociak pokiwał głową.
– Kiedyś tak. Chciał też, żebym był
towarzyski, był hetero i uprawiał sport. Nie muszę chyba mówić, że nie odniósł sukcesu.
Szybko zauważył, że zamiast rozmawiać z innymi dziećmi wolałem mazać po
ścianach, więc...
– O nie, byłeś jednym z tych
aspołecznych dzieciaków? – jęknąłem ze śmiechem.
– Kiedy do moich rodziców
przychodzili znajomi, chowałem się za fotelem i mówiłem, że nie mam baterii,
dlatego nie mogę nic mówić ani robić...
Wybuchnąłem śmiechem.
– Skąd ci to przyszło do głowy? –
zawołałem.
– Mnie nie pytaj, jak działa umysł
dziecka – odparł, wzruszając ramionami. – Ale już wtedy było widać, na co
wyrosnę. Jak teraz widzę małe dzieci, od razu wiem, które z nich będzie artystą
– stwierdził z przekonaniem. Uniosłem sceptycznie brwi.
– I po czym to poznajesz?
Kociak zamyślił się.
– Wyobraź sobie, że jesteś na
przyjęciu urodzinowym, takim, jakie organizuje się dla małych dzieci. –
Pokiwałem głową, zaciekawiony, do czego zmierza. – Zawsze jest tam jeden
dzieciak, który nie przestaje wrzeszczeć i robić wokół siebie zamieszania. To
właśnie ten dzieciak, który wyrośnie na artystę. Będzie uważany za geniusza i
doceniany za to, że nigdy nie dorósł, nie dojrzał, nigdy nie nauczył się, że
nie wszystko kręci się wokół niego, i że inni ludzie też istnieją... Jednym słowem na
zawsze pozostanie małym, egoistycznym gówniarzem.
Już w połowie jego wypowiedzi
zacząłem trząść się ze śmiechu.
– Naprawdę właśnie tak o sobie
myślisz? – zapytałem z niedowierzaniem. Kociak nie odpowiedział, jedynie
siedział z wyjątkowo usatysfakcjonowaną miną. Pokręciłem głową. – Cóż, najwyraźniej
tacy egoistyczni gówniarze, jak ty, też są potrzebni.
– Oczywiście, że tak. Wszyscy
zostaliśmy stworzeni po coś. Ty po to, żeby pomagać ludziom się rozwieźć albo
wykręcić się od morderstwa, a ja po to, żeby inni ludzie mogli mówić mi, jaki
jestem świetny – oświadczył z pełnym przekonaniem. Zaśmiałem się jeszcze
głośniej. Ludzie zaczynali dziwnie na nas patrzeć.
– Naprawdę wierzysz w to, że
zostaliśmy stworzeni? – zapytałem z ciekawością, kiedy już udało mi się zapanować nad śmiechem. To był jeden z tematów,
których nie zdążyliśmy jeszcze poruszyć.
– A co? Ty w to nie wierzysz? –
zapytał z zaskoczeniem. Wzruszyłem ramionami.
– Raczej nie – odparłem z lekkim
wahaniem. – Chociaż często mówię dla świętego spokoju, że tak.
– Co za cudowne,
praktyczno-komformistyczne podejście – zauważył Kociak. – Całkiem mądrze.
– Uważasz, że konformizm jest mądry?
– zdziwiłem się.
– Nawet bardzo. Pragnienie świętego
spokoju to zdrowy i naturalny odruch. Nie jestem zwolennikiem walk o idee.
– Nie jesteś...? – urwałem, kręcąc
głową i próbując objąć umysłem to, co właśnie powiedział. – Rany –
podsumowałem, nie widząc, jak inaczej zareagować.
– Nie, nie jestem, ponieważ nigdy
nie chodzi o idee. Zawsze chodzi o własny interes – potwierdził, brzmiąc tak,
jakby to, co mówił, było czystą, niezaprzeczalną prawdą. – Ludzie spędzają zbyt
wiele czasu na modleniu się o to, żeby pójść do nieba, i nienawidzeniu innych ludzi,
bo wydaje im się, że tego Bóg od nich chce, a gdyby poświęcili całą tę energię
na coś dobrego... moglibyśmy mieć niebo na ziemi. Ale tego nie chcemy, prawda?
Chcemy, żeby nam było jak najlepiej, a innym jak najgorzej.
– Ma to jakiś pokręcony sens –
przyznałem, zastanawiając się nad jego słowami. Kociak wyszczerzył zęby.
Niektóre jego opinie były dla mnie
szokujące, inne odświeżające. Szybko przekonałem się, że Kociak był osobą,
która miała swoje zdanie na każdy temat i zawsze bardzo chętnie je wyrażała.
Wręcz trudno było powstrzymać go przed wyrażaniem własnego zdania. Jak już
wspominałem, z nikim nigdy nie rozmawiało mi się lepiej niż z nim. Byłem zrelaksowany,
mówiłem dokładnie to, co myślałem, zarówno podczas naszej pierwszej
konwersacji, jak i wszystkich kolejnych. Jego teksty czasami doprowadzały mnie
do płaczu ze śmiechu, a czasami rozważałem je godzinami. Po jakimś czasie
miałem wręcz wrażenie, że potrzebowałam jego towarzystwa do utrzymania
równowagi psychicznej.
Każdego dnia, kiedy spotykałem się z
Kociakiem, liczyłem na to, że wieczór nigdy się nie skończy. Że będziemy mogli
tak sobie rozmawiać i niczym się nie przejmować w nieskończoność, i nigdy nie
będę musiał wracać do realnego świata. Kiedy byłem z nim, znajdowałem się w
transie, a potem wracałem do domu i miałem załamania nerwowe na myśl o tym, że
tak właśnie zapowiada się reszta mojego życia: będę czuł się dobrze tylko
wtedy, kiedy będę spotykał się z moim kumplem, przez resztę czasu zwyczajnie
egzystując, a potem on zniknie – ponieważ, nie oszukujmy się, kiedyś to będzie
musiało nadejść – a ja zostanę z niczym. Nienawidziłem myśli o tym, jak bardzo
się uzależniłem.
Całkiem cieszyłem się za to na myśl o świętach
spędzonych z rodziną. Miałem nadzieję, że to nieco mnie oderwie od mojej
obecnej rutyny, udowodni mi, że są na świecie rzeczy, które nadal mają sens,
które pozostają stałe, podczas gdy wszystko inne się zmienia. Nie miałem dużego
kontaktu z rodzicami przez ostatnie parę miesięcy; moja mama czasami dzwoniła i
próbowała coś ze mnie wyciągnąć, ale zwykle zbywałem ją półsłówkami. Nie
wiedziałem, co mógłbym powiedzieć, bo przecież nie mogła dowiedzieć się o
większości rzeczy, które chodziły mi po głowie, a nie chciałem jej okłamywać i
udawać, że podchodzę z entuzjazmem do czegoś, co kompletnie mnie nie obchodziło. Mówiłem więc, że w pracy w porządku, u Ewy w porządku, i
rozłączałem się.
Sporo za to rozmawiałem z Duśką na
Skypie. Z całego rodzeństwa to właśnie do niej byłem najbardziej przywiązany –
być może dlatego, że była najmłodsza i najdłużej się nią opiekowałem? A może
dlatego, że najmniej mnie osądzała. Jeśli miałbym powiedzieć komukolwiek o tym, przez co ostatnio przechodziłem, byłaby to właśnie ona. Ale wiedziałem, że tego nie
zrobię, byłem zbyt wielkim tchórzem. Poza tym gdyby przeszło mi to przez
gardło, nagle stałoby się rzeczywiste, a na to nie mogłem pozwolić.
Tomek zawsze żył swoim życiem
bardziej niż czyimkolwiek innym. Jeśli pytał, co u nas słychać, robił to tylko
i wyłącznie z grzeczności i nawet nie słuchał odpowiedzi. Nic, co nie dotyczyło
jego rozwodu czy nowego romansu, nie miało dla niego znaczenia. Zastanawiałem
się, czy rzeczywiście poznał tę nową dziewczynę dopiero teraz, tak, jak mówił,
czy może zdradzał Kingę i to był jeden z powodów, dla którego się rozstali, ale
nie pytałem o to. Skoro jego nie obchodziło moje życie, nie widziałem powodu,
dla którego miałbym wnikać w jego.
Z Arturem nigdy nie dogadywałem się
najlepiej. Nie miałem pojęcia, dlaczego ciągle chodził taki podenerwowany, ani
dlaczego niezbyt mnie lubił, bo o tym akurat byłem przekonany. Być może było to
spowodowane tym, że nie dostał się na studia prawnicze, co bezpośrednio
poskutkowało tym, że został w domu, zamiast wyjechać do dużego miasta jak
reszta z nas. Swego czasu chciał iść w moje ślady, ale po drodze coś nie
wyszło. Nie sądziłem, żeby był aż tak małostkowy, by kierować się zwykłą
zazdrością, ale nie byłem w stanie wymyślić innego powodu.
Trochę obawiałem się powrotu do
domu. Nie widziałem rodziny od Wielkanocy i wiedziałem, że nie będzie łatwo.
Mama będzie przytłaczająca, mimo swoich dobrych intencji, i zacznie mnie
irytować już pierwszego wieczoru. Ojciec rzuci kilka zgryźliwych uwag, a potem
będzie się upierał, że nie miał niczego złego na myśli. Duśka pokłóci się z
rodzicami, Artur będzie na mnie krzywo patrzył, a Tomek będzie miał wszystko
gdzieś. Zapowiadała się świetna zabawa.
– O czym myślisz? – wyrwał mnie z
zamyślenia głos Kociaka. Opierał podbródek na złożonych dłoniach i wpatrywał
się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Uśmiechnąłem się, słysząc to pytanie.
– O tym, że moja wizyta w domu
będzie bardzo, ale to bardzo męcząca – odpowiedziałem szczerze. – I że
chciałbym odwlec ją w czasie.
Hubert wzruszył ramionami.
– Nie pozwól innym w jakikolwiek
sposób wpłynąć na swoją równowagę. Nawet swojej rodzinie – poradził
wszechwiedzącym tonem. Parsknąłem śmiechem.
– Gdyby to było takie proste... o
czym ty myślałeś?
– O tym, że nie lubię tych wszystkich
ludzi – odparł, wskazując w nieokreślonym kierunku i prawdopodobnie mając na
myśli wszystko wokół. – Nie lubię feministek, ani ekologów, ani PiSowców, ani
taksówkarzy, ani wojujących gejów...
– Wojujących gejów? – wtrąciłem z
zaciekawieniem. Tak naprawdę nie miałem jeszcze okazji dowiedzieć się, co
sądził o ruchu gejowskim.
– Dokładnie, tych, którzy definiują
się poprzez bycie pedałami. Ja sam nie mam problemu z tym, żeby powiedzieć:
„owszem, lubię to i owo, ale to mnie nie definiuje”. Wiem, że jestem normalny,
nie muszę ogłaszać całemu światu, że jadę ze swoim facetem na ryby, żeby to
udowodnić. To jest zwyczajne dorabianie ideologii. A najbardziej nie lubię
polityków, którym wydaje się, że są tacy postępowi, i ogłaszają całemu światu,
że według nich powinniśmy mieć swoje miejsce w społeczeństwie i móc sobie
spokojnie funkcjonować. Przepraszam, według nich powinniśmy...? To jedno z praw
człowieka, a nie coś, na co oni mogą nam łaskawie pozwolić, jeśli mają akurat
taki kaprys.
Parsknąłem śmiechem, nie mogąc się
powstrzymać. Uwielbiałem, kiedy jakiś temat go poruszał i zaczynał mówić z taką
pasją. Nic nie było wtedy w stanie go powstrzymać.
– Jak na kogoś, kto nie lubi walk w
imię idei, jesteś bardzo ideologiczny – oświadczyłem, uśmiechając się i mrużąc
oczy. Kociak spojrzał na mnie spode łba, prychając pod nosem. – Czemu nie lubisz ludzi? – zapytałem ciszej, przyglądając mu się intensywniej. Zamknął oczy i zacisnął usta, a ja widziałem, jak próbuje sformułować swoje myśli w słowa.
– Ludzie , którzy nas otaczają, narzucają nam zasady. A zasady określają stan rzeczy. Nie lubię, kiedy stan rzeczy jest określony – oświadczył w końcu, choć nie brzmiał na zbyt pewnego. Zmarszczyłem brwi.
– I z tego powodu nie lubisz nikogo? – upewniłem się.
– No, prawie nikogo – poprawił mnie,
w końcu otwierając oczy, uśmiechając się i unosząc brew. Przez chwilę zrobiło mi się gorąco. Spuściłem wzrok, odkasłując
nerwowo. Usłyszałem, jak Kociak się śmieje. Drań!
– Nie możesz zostać dłużej? –
zapytałem kilkanaście minut później, kiedy wychodziliśmy z Philo. Było kilka
stopni na minusie, wydychane przez nas powietrze natychmiast zamieniało się w
parę. Widziałem, jak się trzęsie, i przez chwilę bardzo chciałem go przytulić,
ale nie sądziłem, by zostało to dobrze odebrane.
– Muszę jutro wcześnie wstać. –
Zanim zdążyłem zapytać, dlaczego musi wcześnie wstać, kontynuował: – Też wezmę
taksówkę, tu można zamarznąć.
Pokiwałem głową. Jak do tej pory za
każdym razem, gdy się rozstawaliśmy, wracał do domu pieszo. Zamówiliśmy dwie
taryfy i przysiedliśmy na murku.
Byłem jakiś podenerwowany, bardziej
niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiedziałem dlaczego, ale miałem wrażenie, że tego
wieczoru nie tylko ja patrzyłem na niego. Wydawało mi się, że on również
patrzył na mnie, a może zawsze tak było, a ja po prostu tego nie dostrzegałem?
Patrzył inaczej; ja jak zawsze analizowałem każdą zmianę na jego twarzy, każde
drgnienie mięśnia, ale teraz on, zamiast wygłaszać opinie i słuchać brzmienia
swojego własnego głosu , patrzył, jak ja patrzyłem. To mnie stresowało.
– Nie jest ci zimno? – zapytałem, bo
nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć.
– Jest, ale nie szkodzi. O to chodzi
w zimie, prawda?
– Nie wiem, o co chodzi w zimie.
Nigdy jej nie rozgryzłem – odparłem bezmyślnie, na co Kociak parsknął śmiechem,
obracając głowę w moim kierunku. Siedzieliśmy blisko siebie, ale nie za blisko;
widziałem lewą połowę jego twarzy oświetloną przez latarnię, wydawała się jaśniejsza
niż kiedykolwiek wcześniej, podczas gdy jego włosy mieszały się z wszechobecnym
mrokiem tak, że nie wiedziałem już, gdzie kończy się Kociak, a gdzie zaczyna
noc. Patrzył gdzieś w ciemność, prawdopodobnie wypatrując, czy nie nadjeżdża
taksówka, a ja błądziłem wzrokiem po jego twarzy, próbując za pomocą telekinezy
sprawić, by spojrzał na mnie. Bardzo chciałem, żeby to zrobił, a jednocześnie bałem
się, co mogłoby się wtedy wydarzyć.
W końcu moje modły zostały
wysłuchane, a Hubert uniósł lekko brodę, spoglądając mi w oczy. Patrzył i
patrzył, i wyglądał na nieco rozbawionego, podczas gdy ja czułem, że z każdą
chwilą mój oddech przyspiesza, a policzki robią się coraz bardziej czerwone (to
od mrozu, prawda?). Przełknąłem głośno ślinę i zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie
cały świat słyszał ten odgłos, a Hubert już na pewno, ale w żaden sposób nie
zareagował. Miałem wrażenie, jakby gdzieś między nami przepływał prąd, albo
jakaś inna energia jeszcze nieodkryta przez ludzkość. Wiedziałem, czułem w
powietrzu, że za chwilę coś się wydarzy, że wszystko, czego dokonałem w życiu,
w jakiś sposób doprowadziło mnie do tego momentu. Mimo mrozu poczułem, że
zaczynam się pocić, w głowie mi wirowało, ale nie byłem w stanie oderwać
wzroku, ponieważ to była najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem, i
wiedziałem, że mam jeszcze chwilę, zanim on pojedzie i rzeczywistość zacznie do
mnie docierać, zanim zacznę panikować. Tylko parę
sekund, które mogłem spędzić siedząc tu i patrząc na niego i nie przyjmując do wiadomości
tego, że to mogło być złe. Nic, co sprawiało wrażenie tak właściwego, nie mogło
być złe. Jeśli tylko pochyliłbym się odrobinę, a on przekręciłby nieco głowę, to
mógłbym...
Nagle Hubert zerwał kontakt
wzrokowy, zerkając gdzieś w bok, prawdopodobnie na taksówkę, która właśnie
nadjechała. Kiedy spojrzał na mnie ponownie, jego wyraz twarzy był mniej
intensywny i zahipnotyzowany, a bardziej wyrozumiały. Uśmiechnął się lekko,
jakby porozumiewawczo, a jego oczy zabłyszczały, po czym przysunął się do mnie
i poczułem jego oddech pod moim uchem. Miałem wrażenie, że za chwilę
eksploduję.
– Powinieneś być bardziej
zdecydowany – wyszeptał, a ciepłe powietrze połaskotało moją skórę. Byłem jak
skamieniały, musiałem mocno się skupić, żeby pamiętać o oddychaniu, a co
dopiero zrobić cokolwiek innego. – Do zobaczenia – rzucił już normalnym tonem,
wstając z murku i zmierzając w stronę stojącej na poboczu taksówki. Kiedy
odprowadzałem do wzrokiem, odwrócił się i znowu do mnie mrugnął, podobnie jak
wtedy, kiedy byliśmy w Bunkrze Sztuki. Wydawało mi się, że od tamtego czasu
minęły wieki.
Siedziałem tam jeszcze przez parę
chwil, czekając na drugi samochód i próbując uspokoić swoje szaleńczo bijące
serce. Byłem kompletnie odrętwiały. Nie wiedziałem, czy powinienem wpaść w
panikę, czy może się cieszyć. Byłem pewien, że nigdy wcześniej w życiu nie
byłem taki czerwony. Z jednej strony czułem, że w tamtym momencie mogłem zrobić
absolutnie wszystko, z drugiej miałem ochotę wejść pod jakiś głaz i zdechnąć.
Wiedziałem, że Kociak wiedział, a on wiedział, że ja wiedziałem, że on
wiedział. I bardzo, bardzo mnie to niepokoiło. Co będzie, kiedy następny raz
się spotkamy? Czy będzie niezręcznie? Oczywiście, że tak. Czy powinienem
wykonać jakiś ruch? Czy tego chciałem? Absolutnie nie, nawet tego nie
rozważałem. Moja dziwaczna, niezrozumiała obsesja – nazywajmy rzeczy po imieniu
– na punkcie mojego kolegi miała pozostać moim sekretem na wieki. Spodziewałem
się, że kiedyś, jak będę już stary, przypomnę sobie o niej i będę śmiał się z
siebie, że był kiedyś taki Kociak, który tak mnie sobie okręcił wokół palca.
Ale nie zamierzałem... nie zamierzałem... a może zamierzałem?
Kiedy dotarłem do domu, nadal się
trzęsłem. Ucieszyłem się, że nie było tam nikogo poza mną. Nie doszedłem nawet
do swojego pokoju, a zwykle przynajmniej to mi się udawało. Oparłem się o
ścianę w przedpokoju przy drzwiach wejściowych i zsunąłem się po niej do
pozycji siedzącej. Ukryłem twarz w dłoniach. Naprawdę myślałem, że nad tym
panuję. Przestałem już się oszukiwać, że to nie istniało, ale spotykałem się z
nim praktycznie codziennie i myślałem, że odzyskałem kontrolę. A dzisiaj prawie
to zrobiłem. To sugerowało, że jednak nie będę w stanie się kontrolować. Co
wydarzy się następnym razem? Również będziemy sami, ja spojrzę na niego, on
spojrzy na mnie, i to wszystko wróci. Za którymś razem nie będę w stanie się
powstrzymać, a niczego nie bałem się tak bardzo. Nagle zdałem sobie
sprawę z tego, że jeszcze kilkanaście dni temu nie byłem nawet w stanie o tym
pomyśleć, ponieważ mój mózg zaczynał natychmiast krzyczeć, jak bardzo
niewłaściwe to było. Teraz natomiast widziałem tę scenę oczami wyobraźni
całkiem wyraźnie. Cholera, niecałą godzinę temu ona niemal się wydarzyła, a od
tego czasu bez przerwy odtwarzałem ją w myślach. Ta wizja nie chciała dać mi
spokoju, raz za razem znowu siedziałem z Kociakiem na zimnym murku wśród
płatków śniegu, tyle, że w żadnej z moich wyobrażonych wersji tego momentu nie
poprzestawałem na patrzeniu mu w oczy. Za każdym razem on nie odwracał wzroku,
a ja wcześniej czy później pochylałem się, unosiłem rękę i dotykałem nią jego
włosów, a potem przesuwałem ją na jego kark, żeby nieco przekrzywić jego głowę,
i dotykałem jego warg swoimi. W mojej wyobraźni były nieco szorstkie, bardziej
szorstkie niż usta dziewczyn, które całowałem, ale jednocześnie ciepłe i
wilgotne, a ja tonąłem w nich i...
Przestań, przestań, przestań! Dźwignąłem
się ciężko z podłogi, nie mając pojęcia, ile czasu minęło i ile razy
odtworzyłem tę scenę w myślach, ale w chwilowym przypływie racjonalności
doszedłem do wniosku, że to, co robiłem, było to zupełnie bezproduktywne. Z trudem podążyłem do
swojego pokoju i z przerażeniem odkryłem, że na moich policzkach było coś
mokrego. Łzy. Świetnie, Kuba. Teraz jesteś żałosną, zapłakaną ciotą. Położyłem
się na łóżku, nawet nie zdejmując ubrań ani nie przykrywając się kołdrą, i
zamknąłem oczy, chcąc po prostu, żeby to wszystko się skończyło.
Moją ostatnią racjonalną myślą było
to, że Kociak z pewnością wiedział. Nad czym w ogóle się zastanawiałem? To był
Kociak, oczywiście, że wiedział, prawdopodobnie od samego początku, i na pewno
bardzo go to bawiło. Pewnie uznał, że „a co tam, mogę połazić po knajpach z
zabujanym we mnie, seksualnie niezdefiniowanym gościem, zawsze to jakaś
rozrywka”. Poczułem się kompletnie zażenowany i odkryłem, że znowu zacząłem
płakać. Trudno mi było w tamtym momencie wyobrazić sobie cokolwiek bardziej
żałosnego.
Zasnąłem z wizją ust Kociaka
znajdujących się tak blisko moich wypełniającą cały mój umysł, czując się jak
gówno i mając wrażenie, że nic na świecie już nigdy nie będzie w porządku.
___________________________________________________________________________________
* OneRepublic - "Counting stars"
Hej ;) tak właśnie szukam czegoś zdatnego do przeczytania a tu taka perełka mi się trafiła aż nie mogę uwierzyć. Masz smykałkę do pisania. Opis przeżyć wewnętrznych to z czym Kuba się boryka jest świetnie przedstawiony. Podoba mi się także to ,że Kociak daje czas Kubusiowi nie naciska go i daje mu przy tym szanse wyboru ;) w ogóle Hubert ma w sobie coś zniewalającego taką nonszalancję i specyficzne podejście może nie aż tak do życie ile do ludzi go otaczających. Jestem ciekawa co tam dalej będzie z chłopcami i jak to dalej się potoczy :D
OdpowiedzUsuńWracaj wypoczęta i z pomysłami na dalszy ciąg ;)
Świetny rozdział jak wszystkie inne, fabuła jest niesamowita. (przepraszam, ale nie umiem pisać komentarzy) Tak trzymaj i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZ tymi łzami to imho przesada, ale szalenie podoba mi się, jak kreujesz fascynację Kuby jako samonapędzającą się. Im częściej w czymś siedzimy myślami, tym mniej nam się to wydaje dziwne - to tak naturalny ludzki mechanizm, że aż dziwię się, dlaczego jest niemal kompletnie ignorowany w większości psychologicznych historii.
OdpowiedzUsuńSam rozdział trochę wydaje mi się przegadany, ale scena w śniegu wszystko wynagrodziła. ;)
Cześć, chciałam tylko powiedzieć, że właśnie wróciłam do tego opowiadania po paru latach. I. Jest. Piękne. Dziękuję, że mogę je czytać. Dziękuję, że je napisałaś. Dawno nie czułam takiego połączenia emocjonalnego z bohaterem ♥️
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, J.