Rozdział VIII,
w którym wszystko wydaje się dobre i jasne
"Love on an atom,
Love on a cloud,
To see the birth of all that isn't now
Can you imagine a love that is so proud?
It never has to question why or how"*
Love on a cloud,
To see the birth of all that isn't now
Can you imagine a love that is so proud?
It never has to question why or how"*
19 grudnia 2012 r.
Byłem cholernie spóźniony do
pracy. Próbowałem przebić się przez Główny Rynek, ale co chwilę
ktoś mi wchodził pod nogi. Zewsząd dało się wyczuć nadchodzące
święta, może dlatego nikt nie spieszył się tak, jak zwykle.
Byłem już nieco pewniejszy swojego zatrudnienia niż na samym
początku i przedłużyli mi umowę, ale mimo wszystko wolałem nie
podpadać.
Rozglądałem się po twarzach
(i nie tylko twarzach) otaczających mnie ludzi i po raz kolejny
uderzyło mnie to, jak bardzo zmieniła się moja perspektywa.
Jeszcze na samym początku głównie zwracałem uwagę na dziewczyny,
zresztą tak, jak zawsze; patrzyłem na ich kształty i podobały mi
się ich nogi, kiedy nosiły wysokie obcasy. Potem zacząłem
porównywać je do Huberta – zupełnie ogólnie – i za każdym
razem dochodziłem do wniosku, że kompletnie przegrywają w każdej
konkurencji. Ale Hubert był facetem, więc w zamian zacząłem
częściej przyglądać się facetom. Nie byli może dosłownie
pociągający, ale wielu z nich miało swój urok i to było tak,
jakby nagle świat się rozszerzył, jakbym zyskał zupełnie nową
płaszczyznę postrzegania. Oczywiście żaden z gości, których
mijałem, również nie umywał się do Kociaka, przynajmniej w moich
oczach, ale nagle – nagle
– zacząłem czuć, że mogę na nich patrzeć. Czasami, bardzo
rzadko, widziałem też, że oni patrzyli na mnie. To było zupełnie
tak, jakbym nagle wkroczył do nowego, wcześniej mi nieznanego
świata. Facetom zdarzało się też patrzeć na siebie
nawzajem. To było
dla mnie zdumiewające odkrycie i czułem się trochę tak, jakbym
wstąpił do jakiegoś tajnego klubu.
Wciąż nie wiedziałem, czym
dokładnie byłem. Nie byłem na tyle naiwny, żeby uznawać się za
osobę heteroseksualną, ale pomimo tego nowego zaciekawienia, nie do
końca czułem się gejem. Uznałem jednak, że mam czas, by to
rozpracować, i że nie muszę robić tego natychmiast, a Hubert się
ze mną zgadzał. Zdumiewało mnie to, jak bardzo był wobec mnie
wyrozumiały. Przypomniała mi się rozmowa, którą odbyliśmy
wieczorem po pierwszej nocy, którą spędziliśmy razem.
–
Czy moglibyśmy… czy moglibyśmy na razie nikomu o tym nie mówić?
– pytam, siedząc przy stole w kuchni Kociaka i sącząc kawę z
dużego kubka. Boję się nieco jego reakcji. Wiem doskonale, że
jest bardzo otwarty i bez żadnego zażenowania przyznaje się do
swojej orientacji seksualnej. Ostatnią rzeczą, jaką chcę zrobić,
jest przytrzymywanie go, ciągnięcie za sobą w dół, wciąganie go
z powrotem do szafy. Nie jest fair z mojej strony nawet proponowanie
czegoś takiego. I tak już czuję się winny, bo wymagam od niego,
żeby się ukrywał, podczas gdy ja sam parę godzin temu
powiedziałem o wszystkim Donie.
Hubert spogląda na mnie z
zaskoczeniem, a ja jestem w pełni przygotowany na pretensje z jego
strony.
– Oczywiście, że tak –
odpowiada bez wahania. Na początku nie udaje mi się zarejestrować
jego słów.
– Zaraz… co? – pytam z
niedowierzaniem. Czy Kociak nie
chce, żeby świat
wiedział o tym, że jesteśmy razem? Cholera, nagle zaczynam się
martwić. Dlaczego miałby tego nie chcieć?
– Przecież do tego potrzeba
czasu – wyjaśnia cierpliwie, poprawiając okulary i podnosząc
wzrok znad laptopa. – Niektórzy ludzie przygotowują się
psychicznie do coming out’u latami. Latami, Kuba. Naprawdę nie
wymagam od ciebie, żebyś zrobił to teraz, natychmiast. Nawet
gdybyś chciał, nie pozwoliłbym ci na to, bo na ten moment sam
jeszcze do końca nie wiesz, kim jesteś. – Otworzyłem usta, żeby
zaprotestować, ale nie pozwolił mi na to. – Przestań, przecież
widzę. Po prostu się wyluzuj, okej? Rozgryziemy to. Ja mogę
poczekać.
Boże, myślę.
Jest perfekcyjny.
Sprawa z Hubertem była taka,
że zawsze wszystko doskonale rozumiał.
Czasami rozumiał nawet bez słów, albo o wiele wcześniej niż ja.
Nie wiem, jak to robił, ale byłem mu za to wdzięczny, bo ja bardzo
często przyłapywałem się na tym, że rozumiałem bardzo niewiele.
Byliśmy razem zaledwie od paru dni, a ja już miałem wrażenie, że
tworzyliśmy idealny zespół.
Więc rozgryzałem; powoli,
kroczek po kroczku, wiedząc, że mam tyle czasu, ile chcę, i że on
zawsze mi pomoże, jeśli będę tego potrzebował. To dawało mi
niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Starałem się jedynie utrzymać
otwarty umysł i pozwolić moim uczuciom mnie poprowadzić, a
jednocześnie byłem dumny z tego, że podchodziłem do całej
sytuacji tak racjonalnie. Wiedziałem, że nie mogłem być do końca
normalny – przepraszam, heteroseksualny (gdybym powiedział to na
głos, prawdopodobnie dostałbym od Kociaka długi wykład) –
ponieważ, nie oszukujmy się, ostatnie pięć nocy spędziłem
wyczyniając różne rzeczy w łóżku z innym facetem, i wiele
kolejnych zamierzałem spędzić w taki sam sposób. Mimo to nie
wiedziałem jeszcze do końca, jak się zdefiniować. Więc
obserwowałem.
I lubiłem dziewczyny. Naprawdę
je lubiłem i to w takim sensie, że mi się podobały. Niektóre z
nich były urocze, inne seksowne lub po prostu piękne. Potrafiłem
sobie wyobrazić siebie z nimi. Ale teraz, kiedy pozwoliłem sobie
spojrzeć na facetów, kiedy zdjąłem z oczu klapki – całkowicie
hipotetycznie, bo i tak kompletnie nie byłem tymi dziewczynami i
facetami zainteresowany – odkryłem, że oni też bywali uroczy, a
także seksowni, a niektórzy (jak na przykład Hubert) byli nawet
piękni. Może na razie nie byłem w stanie sobie wyobrazić siebie z
nimi, ale nie sądziłem, żeby długo zajęło mi przywyknięcie do
tej myśli.
Nigdy nie należałem do osób,
dla których nadmiernie ważne były etykietki, ale z czymś trzeba
było się utożsamiać. Czułem, że byłem już prawie u celu.
I owszem, byłem. Pchnąłem
drzwi wejściowe i przeszedłem obok sekretariatu, zaglądając do
środka, by przywitać się z panią Basią. Na samym początku nie
integrowałem się zbytnio z ludźmi z pracy, ale od czasu, kiedy w
poniedziałek rano przyjechałem do pracy prosto z mieszkania Huberta
w znakomitym nastroju i po drodze zatrzymałem się, żeby wręczyć
pani sekretarce kubek kawy, byłem jej ulubionym pracownikiem.
Wcześniej znałem ją tylko z widzenia.
– Kuba, wejdź na chwilę! –
zawołała pani Basia, gdy tylko zobaczyła mnie w drzwiach.
– Jestem już spóźniony… –
spróbowałem się wymigać, ale nie chciała tego słyszeć.
– Och, tylko na momencik –
nalegała, popychając mnie w stronę swojego biurka. – Kuba, to
jest Asia, będzie nową sekretarką. Dostałam awans – wyznała
konspiracyjnym tonem. Na mojej twarzy pojawił się gigantyczny
uśmiech i zacząłem jej gratulować. – Asiu, to jest Kuba z
działu prawnego.
Przyjrzałem się dziewczynie.
Mogła być mniej więcej w moim wieku, świeżo po studiach. Miała
długie do połowy pleców, jasne włosy, ładną twarz i długą
szyję. Wyciągnąłem uprzejmie rękę.
– Miło mi poznać –
powiedziałem przyjaźnie. – Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, po
prostu zapytaj. – Twarz dziewczyny rozjaśniła się nieco za
bardzo, kiedy odparła, że mnie również miło było poznać, na co
zamrugałem. Próbowałem być tylko miły. – A teraz naprawdę
muszę już iść – dorzuciłem nerwowo.
– Leć, leć, na pewno zdążycie
sobie jeszcze porozmawiać – zawołała pani Basia, kiedy byłem
już w drzwiach. Wydawało mi się, że w jej uśmiechu dostrzegłem
coś podejrzanego. Odetchnąłem dopiero na korytarzu.
Cholera, brakowało mi tylko
starszej pani próbującej zeswatać mnie z nową sekretarką. Jak
dobrze, że do świąt zostały tylko trzy dni pracy.
***
„Co
robisz?” –
wysłałem odruchowo, siedząc przy biurku i przeglądając
dokumenty. Mój telefon zawibrował kilkanaście sekund później.
„Nie jestem pewien, mam
zamknięte oczy”
Zamrugałem, czytając
wiadomość kilkukrotnie, po czym parsknąłem śmiechem. Mój
chłopak bywał czasami naprawdę cholernie dziwny.
Wiedziałem, że nigdy nie
znudzi mi się nazywanie go tak, mimo że robiłem to tylko w
myślach.
„To jak piszesz? Dlaczego
masz zamknięte oczy?”
– napisałem, choćby tylko po to, żeby się pośmiać.
„Na wyczucie. Bo patrzenie
na świat boli” –
nadeszła natychmiastowa odpowiedź.
No tak. To miało sens. Po
chwili nadeszła kolejna wiadomość.
„Jestem w pracy”
„Wiem, że mówiłeś, że
potrafisz zrobić kawę z zamkniętymi oczami, ale nie traktowałem
tego dosłownie. Nie oparz się”
Pokręciłem głową ze
śmiechem. Kociak bywał niewiarygodny. Chwilę później mój
telefon oznajmił nadchodzące połączenie, które odebrałem bez
zastanowienia.
– Otworzyłeś już oczy? –
zapytałem z szerokim uśmiechem.
– Co? – zapytał bardzo
niekociakowy głos. – Stary, co ty pierdolisz?
– O, hej – rzuciłem z
zawstydzeniem, gdy zorientowałem się, że rozmawiałem z moim
kumplem ze studiów, a nie z Hubertem. – Co tam?
– Idziemy dzisiaj na piwo całą
dawną ekipą, zanim wszyscy rozjadą się na święta. Wchodzisz w
to? – zapytał Dawid.
Przez chwilę zastanowiłem
się, czy ja i Hubert nie planowaliśmy czegoś na wieczór, ale
wspominał o tym, że umówił się z Leną i z Pawłem. Zapraszał
mnie nawet do pójścia z nimi, ale chyba nie będzie zły, jeśli
nie skorzystam z zaproszenia? W końcu Hubert nigdy nie miał nic
przeciwko temu, żebym spotykał się ze swoimi znajomymi.
– Jasne. Dobra – zgodziłem
się. – Gdzie i o której?
– Spotykamy się o dwudziestej
na Małym Rynku, a potem rozkminimy. Zajebiście, że będziesz.
Dobra, to dzwonię dalej. Trzymaj się, stary.
– Na razie – rzuciłem,
rozłączając się, po czym od razu napisałem sms-a do Kociaka.
„Idę
dzisiaj na piwo ze znajomymi ze studiów. Wpadnę do Ciebie po, ok?
;*”
„Jasne. My będziemy w
Philo jakby co. Have fun”
Uśmiechnąłem się,
niechętnie wracając do pracy. Nie wiadomo dlaczego przypomniał mi
się sobotni powrót do domu po moim zerwaniu z Ewą i groźnie
spojrzenie Dony. To było kolejne słodko-gorzkie wspomnienie, ale
teraz udawało mi się odnaleźć w nim elementy komiczne.
– Ni z gruszki, ni z pietruszki zrywasz ze swoją dziewczyną, to twoje
dziwne zachowanie, wszystkie te telefony… Wystarczy tego, Kuba.
Czekałam cierpliwie, ale muszę wiedzieć, kiedy wkroczyć do akcji.
Co się dzieje? – zapytała, wpatrując się we mnie intensywnie,
kiedy usiedliśmy przy stole w kuchni. Upewniłem się, że Rafała
nie było w domu, po czym westchnąłem, chowając twarz w dłoniach.
Sam wplątałem się w tę siatkę kłamstw, więc teraz musiałem
zacząć powoli się z niej wyplątywać. Zwłaszcza, że
podejrzewałem, że im dalej będziemy w to brnąć, tym będzie ich
dużo więcej.
– Słuchaj, to
skomplikowane… – zacząłem, zastanawiając się, w jaki sposób
najlepiej wyjaśnić sytuację.
– Spotykasz się z kimś? –
spytała Dona prosto z mostu. Odkryłem twarz, kiwając głową i
mrucząc potwierdzająco. Dona westchnęła.
– Sypiasz z nią? –
kontynuowała. Milczałem przez chwilę.
– Z kim? – zapytałem w
końcu. Dona wyglądała, jakby modliła się o cierpliwość.
– No z tą dziewczyną, z
którą się spotykasz – wyjaśniła powoli, jakby rozmawiała z
małym dzieckiem. – Naprawdę, Kuba, po kim jak po kim, ale po
tobie bym się tego nie spodziewała…
– Nigdy nie powiedziałem,
że spotykam się z dziewczyną – oświadczyłem, próbując
utrzymać stoicki wyraz twarzy. Dona zamrugała. Widziałem, jak na
jej twarzy powoli zaczęło pojawiać się zrozumienie.
– Och… Czemu mi nie
powiedziałeś, że jesteś…? – zaczęła, najwyraźniej niezbyt
wiedząc, co powiedzieć. – Po co… po co to wszystko?
– Że jestem… co? –
zapytałem, choć doskonale wiedziałem, co miała na myśli.
Spojrzała na mnie spode łba.
– Gejem. Że jesteś gejem –
dokończyła dobitnie.
– Nie wiedziałem –
wyjaśniłem cicho, wzruszając ramionami. Dona wytrzeszczyła oczy.
– Nie wiedziałeś? Czyli,
że… czyli teraz nagle odkryłeś, że…? – Pokiwałem głową.
Dona przez chwilę wyglądała, jakby myślenie sprawiało jej ból,
aż w końcu zrobiła minę, jakby rozgryzła zagadkę wszechświata.
– O mój Boże… To Kociak, prawda?
Patrzyłem jedynie na nią,
nie potwierdzając ani nie zaprzeczając, ale na mojej twarzy zaczął
pojawiać się uśmiech, coraz szerszy i szerszy, aż w końcu
zacząłem szczerzyć zęby jak idiota. Dona pokręciła głową z
niedowierzaniem.
– Ja pierdolę… Kociak
zrobił z Kuby geja – powiedziała bardziej do siebie niż do mnie,
śmiejąc się pod nosem. – Najpierw ten wykładowca, potem facet
Julii, a teraz… No, muszę przyznać, niezły jest – dodała,
kiwając głową z szacunkiem. Natychmiast się nastroszyłem.
– To nie było tak –
zaprotestowałem ostro. Dona spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
– Dobra, dobra… Wiesz,
nawet nie znam gościa. Nie wiem, jak było – powiedziała
pokojowym tonem. Najwyraźniej było jej wstyd, że palnęła coś
głupiego. Westchnąłem, natychmiast jej odpuszczając.
– Słuchaj, nie mów nikomu
o tym, okej? – poprosiłem, na co wykonała gest zamykania ust na
kłódkę i wyrzucania kluczyka. Uśmiechnąłem się do niej. Do
końca dnia Dona sprawiała wrażenie rozchichotanej i co jakiś czas
kręciła głową z niedowierzaniem, raz po raz pytając mnie o
szczegóły, w odpowiedzi na co gromiłem ją wzrokiem. Najwyraźniej
zapewniłem jej świetną zabawę.
Uśmiechnąłem
się na to wspomnienie. Dwie załatwione, cała reszta świata przede
mną.
***
– Czyli już nie spotykasz
się z tą małą blondyneczką, tak? Jak ona się nazywała? –
zapytał Dawid, biorąc łyk piwa. Wzruszyłem ramionami.
– Ewa. I nie, zerwaliśmy
jakiś tydzień temu – odparłem obojętnie, opierając się o
ścianę. Zaczynało mi się powoli kręcić w głowie. Impreza
rozkręcała się w najlepsze, było nas przy stoliku kilkanaście
osób. Przyszło mi do głowy, że mimo, iż często na nich
narzekałem, stęskniłem się za ich towarzystwem. A może to była
po prostu tęsknota za czasami studenckimi? Nie miałem pewności,
ale jedno wiedziałem na bank – prawnicy wcale nie byli tacy źli.
Dawid był moim najbliższym
kumplem na studiach i chociaż nie byłem pewien, czy mogłem nazwać
go przyjacielem, jeszcze jakiś czas temu spędzaliśmy razem sporo
czasu. Oczywiście zmieniło się to po obronach – obaj znaleźliśmy
prace i przestaliśmy mieć dla siebie czas. Być może był nieco
gruboskórny i ordynarny, ale na dłuższą metę był dobrym
facetem. Miałem nadzieję, że będziemy mieli okazję do spotkania
się wcześniej niż za kolejne parę miesięcy.
– Szkoda, stary... znowu
singiel, co? – spytał, wzdychając teatralnie i mrugając do mnie
szybko. Przewróciłem oczami, przytakując.
Nie, odparłem w
myślach. Nie jestem singlem, jestem w związku i mimo, że trwa
on dopiero od tygodnia, nigdy nie czułem się bardziej w związku
niż teraz.
No, ale oczywiście nie mogłem
tego powiedzieć.
– A co z tobą? – zapytałem
w zamian. – Nadal jesteś z Natalią, nie?
Dawid zaśmiał się.
– Stary, wprowadza się do
mnie zaraz po Nowym Roku – wyznał, wyglądając na odpowiednio
podekscytowanego tą perspektywą. – Pamiętasz, jak się
poznaliśmy? Uwierzyłbyś w to wtedy? Bo ja nie.
Pokiwałem głową, wiedząc,
co miał na myśli. Kiedy Dawid poznał swoją obecną dziewczynę,
nie był typem wchodzącym w stałe związki. Nigdy nie pomyślałbym,
że wytrzyma z jakąkolwiek dziewczyną tak długo.
Nagle nawiedziła mnie wizja
mnie i Huberta za parę lat. Czy nadal będziemy razem? Czy będziemy
razem mieszkać? Czy cały świat będzie o nas wiedział? Tego typu
pytania doprowadzały mnie do bólu głowy, ponieważ nie potrafiłem
za bardzo nawet wyobrazić sobie odpowiedzi na nie.
– I
co, nie masz póki co nikogo na oku?
Pokręciłem głową bez słowa,
nie chcąc mówić tego na głos. Naprawdę bardzo chciałem
zaprotestować.
Owszem, mam kogoś na oku.
Kogoś bardzo konkretnego, i to więcej niż na oku, również przed
oczami, w myślach i z tyłu głowy. Ten ktoś jest tam zawsze i
nigdy nie znika.
Westchnąłem. Stary, gdybyś
tylko wiedział...
Nie sądziłem, że będzie tak
trudno. Niby wiedziałem, że to nie miało znaczenia, kto wie, a kto
nie – liczyło się tylko to, że my wiedzieliśmy.
Wiedziałem też, że obecna sytuacja była mi na rękę. Pogodziłem
się już z tym, że spotykałem się z facetem – choć myśl o tym
nadal czasem wydawała mi się niewiarygodna. Właściwie
„pogodziłem” nie było tutaj dobrym określeniem, to nie było
coś, z czym musiałbym się godzić, to była najlepsza rzecz, jaka
mnie spotkała w życiu. Tutaj więc nie było żadnych wątpliwości
– byłem z Kociakiem, nie chciałem być z nikim innym, nigdy, to
była jedyna możliwa opcja dla mnie. Jednak powiedzenie o tym światu
było czymś zupełnie innym. Mogłem powiedzieć o tym poszczególnym
osobom – Duśce czy Donie – co do których wiedziałem, że będą
traktować mnie tak samo, że się ode mnie nie odwrócą, że nie
będą patrzeć na mnie, jakbym chorował na coś zaraźliwego, a
nawet czasem przesłużą się dobrą radą. Ale żeby tak wszyscy,
ale to wszyscy wiedzieli? Tego nie potrafiłem sobie wyobrazić i
znowu się bałem, tym razem nawet jeszcze bardziej, bo wiedziałem,
co mam do stracenia. Bałem się panicznie tego, co stanie się,
kiedy ludzie się dowiedzą, bałem się spojrzeń i szeptów, ale
niczego nie bałem się bardziej niż tego, że Hubert mógłby mnie
zostawić. A wiedziałem, że nie będzie czekał na mnie wiecznie.
Dlaczego to wszystko choć raz
nie mogłoby być mniej skomplikowane?
Oczywiście nie mogłem
zachować się jak mądry, rozsądny młody człowiek, musiałem
wypić o wiele za dużo; ale ej, inni też pili – to jest argument,
prawda? Chciałem jedynie się zrelaksować i dobrze się bawić, bo
przez ostatnie parę miesięcy moje życie kręciło się tylko i
wyłącznie wokół Huberta. Oczywiście nie było w tym niczego
złego, ale teraz, gdy sytuacja między nami nieco się
ustabilizowała, czułem się świetnie po prostu spędzając czas ze
znajomymi. Czułem się normalnie.
Było już bardzo późno i
wszyscy byliśmy w kiepskim stanie, ale ja chyba w najgorszym. Kilka
osób pojechało do domu, jeden z moich kumpli przysnął przy
stoliku. Ja, Dawid i jeszcze dwie koleżanki śmialiśmy się
bezsensownie, opowiadając sobie jakieś bzdury. Zawsze miałem pewną
okropną tendencję, kiedy byłem pijany – dzwoniłem do ludzi.
Wiedziałem, że to robiłem, i zawsze wydawało mi się to dobrym
pomysłem, a rano okazywało się, że było fatalnym. Miałem to po
mamie – ona robiła dokładnie to samo.
Wstałem więc od stolika,
wziąłem od Dawida papierosa – rzucił mi zaskoczone spojrzenie,
ponieważ nigdy nie paliłem – i wyszedłem na zewnątrz.
Nie, nie zostałem palaczem,
ale papierosy w jakiś uroczy sposób przypominały mi o Kociaku.
Były jedną z rzeczy charakterystycznych dla niego, przynajmniej w
moich oczach, i o ile uważałem to za świństwo, to w jego
przypadku było wręcz przeciwnie. Tylko Kociak wyglądał dobrze z
papierosem w ustach, tylko z jego zapachem dym papierosowy tak dobrze
się komponował i tylko na jego języku nie smakował obrzydliwie.
Nie miałem pojęcia, jak to robił.
Oparłem się o zimną ścianę
i odpaliłem, myśląc, że ja, owszem, będę śmierdział tytoniem
i smakował jak popielniczka, bo, w przeciwieństwie do niego, nie
posiadam niesamowitego daru czynienia papierosów bardziej znośnymi.
No cóż, trudno. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer, do
którego – nic zaskakującego – dzwoniłem ostatnio.
– Hej, jak tam? –
usłyszałem głos Huberta kilkanaście sekund później, zagłuszony
przez hałas w tle. Natychmiast odsunąłem telefon od ucha. –
Poczekaj, wyjdę na zewnątrz! – zawołał. – Dobra, już jestem
– dodał, kiedy w słuchawce zrobiło się cicho. Usłyszałem, jak
się zaciąga, i nie mogłem się nie uśmiechnąć.
– Jak się bawicie? –
spytałem, choć brzmiało to bardziej jak bełkotanie. Usłyszałem,
jak Kociak po drugiej stronie parska śmiechem.
– Najwyraźniej nie tak
dobrze, jak ty. Przyznaj się, ile w siebie wlałeś? – zapytał z
rozbawieniem. Wzruszyłem ramionami.
– Sporo. Ale już będę
grzeczny, obiecuję. – Słowa wylewały się ze mnie bez
przepuszczenia ich przez żaden filtr. Właśnie dlatego dzwonienie
do ludzi po pijaku nigdy nie było dobrym pomysłem. Zwłaszcza do
ludzi, na których ci zależy i którym nie chciałbyś powiedzieć
niczego głupiego. – Stęskniłem się za tobą. – No właśnie.
No cóż, to była prawda.
Hubert znowu parsknął
śmiechem.
– Widzieliśmy się dzisiaj
rano – odparł, choć brzmiał na zadowolonego. Tak naprawdę to
byłem przekonany, że tylko udawał takiego bezuczuciowego i
uwielbiał słyszeć takie rzeczy.
– No właśnie –
powiedziałem, zupełnie, jakby udowodnił moją rację. – To było
jakieś... osiemnaście godzin temu. – Musiałem się bardzo mocno
skupić, żeby to policzyć. Kociak znowu się śmiał. Uwielbiałem
ten dźwięk.
– Myślę, że powinienem
teraz cię odciąć – oświadczył. Sam może nie do końca brzmiał
na trzeźwego, ale z całą pewnością nie był też pijany.
Przynajmniej nie tak, jak ja. – Gdzie jesteś?
– Gdzieś na Mikołajskiej –
odparłem nie do końca pewnie. Nie pamiętałem już, jak nazywała
się knajpa, ale w miarę rozpoznawałem otoczenie. – Przyjdziesz
po mnie? – zapytałem z nadzieją, robiąc błagalną minę, choć
wiedziałem, że Hubert jej nie zobaczy. Kociak ledwo powstrzymywał
śmiech.
– Nie sądzę, żebyś był w
stanie sam się odstawić do domu – przyznał z rozbawieniem.
Zmarszczyłem brwi.
– Ale ja chcę iść z tobą
do domu – zaprotestowałem, uważając to za najbardziej oczywistą
rzecz na świecie. Mówiłem wszystko, co mi tylko ślina przyniosła
na język, i było mi trochę głupio, ale byłem zbyt pijany, żeby
się tym przejmować. Hubert zachichotał.
– Cóż, grunt to
bezpośredniość – stwierdził. – No nie wiem, staram się nie
wpuszczać przystojnych nieznajomych do swojego mieszkania. To może
się różnie skończyć.
Zaśmiałem się głośno. Nie
wiem, dlaczego tak bardzo mnie to rozbawiło, ale być może po
prostu ucieszyłem się z tego, że Hubert nazwał mnie przystojnym.
– No to będziesz musiał
zmienić swoje zasady... bo ja zamierzam iść dzisiaj z tobą do
domu. A potem... potem zamierzam cię uwieść – oznajmiłem,
zupełnie nie mając pojęcia, skąd w mojej głowie wziął się ten
pomysł. Przestań mówić, powiedziałem sobie w duchu.
– Naprawdę? – zapytał
Hubert, wciąż brzmiąc na rozbawionego. Cholera, a przecież
próbowałem być uwodzicielski! – I co będzie później?
Wiedziałem, że trochę ze
mnie kpił, ale byłem zbyt zadowolony, żeby się tym przejmować.
Poza tym miałem wrażenie, że Hubert lubił, kiedy zachowywałem
się jak głupek. Uważał to za urocze.
– Potem... potem będziemy
uprawiać seks – odparłem bez wahania, po raz kolejny kompletnie
nie zastanawiając się nad tym, co mówiłem. Gdybym był trochę
trzeźwiejszy, pewnie zapadłbym się po tych słowach pod ziemię.
Dlaczego nie mogłem się bardziej kontrolować?
– Ach tak? – zapytał
Hubert, znowu sprawiając wrażenie, jakby ledwo panował nad
śmiechem. – Wydajesz się nie mieć co do tego żadnych
wątpliwości. Myślisz, że jestem łatwy? – dodał z udawanym
wyrzutem. Zachichotałem.
– Po prostu wiem, że nie
będziesz mógł się oprzeć – odparłem. Było mi już wszystko
jedno, co wychodziło z moich ust. Powiedziałem jeszcze kilka
głupich rzeczy, po czym rozłączyliśmy się i wróciłem do klubu.
Nagle przypomniało mi się, że gdzieś w połowie rozmowy zupełnie
zapomniałem o papierosie.
– Stary, my się zbieramy...
dasz radę jakoś się doczołgać do domu? – zapytał Dawid,
zakładając kurtkę. Sam był w niewiele lepszym stanie niż ja.
Dziewczyny były już gotowe do wyjścia.
– Poradzę sobie. Przyjdzie
po mnie... kumpel – odparłem, wahając się tylko przez chwilę.
Nazywanie go tak nie wydawało mi się właściwe, ale nie miałem
innego wyjścia. Cieszyłem się jedynie, że nie palnąłem po pijaku
niczego, o czym nie powinienem mówić głośno.
Kilkanaście minut później
siedziałem sam na zimnym murku przed klubem, kiedy koło mnie
zatrzymała się taksówka. Hubert otworzył drzwi i pomachał.
Usiadłem koło niego, słysząc, jak podaje taksówkarzowi swój
adres. Uśmiechnąłem się.
Oparłem się o siedzenie,
mrużąc oczy i przypatrując się jego twarzy. Spojrzał na mnie
spod rzęs i uniósł jeden kącik ust. Znałem już dobrze ten
uśmiech i wiedziałem, że był najbardziej szczery ze wszystkich
kociakowych uśmiechów.
– Tęskniłem za tobą –
powtórzyłem, czując, jak zaczyna coraz bardziej kręcić mi się w
głowie. Przesunąłem się, kładąc głowę na jego ramieniu i
dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że chyba powiedziałem
to nieco zbyt głośno. Hubert trząsł się nieco ze śmiechu i
spojrzał przepraszająco w lusterko, w którym widać było
zaskoczone spojrzenie taksówkarza. Nie wyglądał na zachwyconego,
ale nie skomentował naszego zachowania.
Gdybym był trzeźwy,
prawdopodobnie zrobiłbym z tego wielki dramat, ale byłem pijany i
przytulony do szyi Kociaka, a jego dłoń znajdowała się pod moją
dłonią, więc było mi to zupełnie obojętne. Dopiero później
przyszła mi do głowy myśl, że ten taksówkarz był pierwszą
osobą, która zobaczyła nas razem, jako parę.
Pozostaliśmy w takiej pozycji
przez całą drogę. Byłem wystarczająco przytomny, żeby zapłacić
za przejazd, mimo słabego protestu Huberta. Weszliśmy do kamienicy,
a kiedy Kociak zamknął za nami drzwi wejściowe, wyciągnąłem
rękę i chwyciłem jego dłoń. Przez chwilę wydawał się
zaskoczony, ale nic nie powiedział. Splotłem nasze palce, nawet nie
rozglądając się zbyt paranoicznie, bo była prawie druga w nocy i
klatka schodowa wydawała się kompletnie opustoszała. Przyszło mi
do głowy, że robiliśmy to po raz pierwszy; po prostu szliśmy,
trzymając się za ręce, zupełnie jak każda inna para. Być może
to było banalne, ale dla mnie było w tym coś niesamowitego.
Hubert wyciągnął klucze i
otworzył drzwi do mieszkania, a ja wszedłem do niego jak do
własnego domu. Przez te kilka dni zdążyłem już przyzwyczaić się
do jego widoku. Przeszło mi przez myśl, że mógłbym tutaj
mieszkać; widziałem siebie w tym mieszkaniu. Po chwili skarciłem
się za wybieganie myślami tak daleko w przyszłość.
Kiedy weszliśmy do środka,
przytrzymałem Kociaka za rękę i oparłem brodę na jego ramieniu.
Spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko wzruszyłem ramionami i
objąłem go rękami w talii. Nie wiedziałem, co chciałem zrobić,
i nie myślałem racjonalnie. Czułem się kompletnie pijany i
musiałem jedynie upewnić się, że on rzeczywiście tam był, że
nie wymyśliłem go sobie.
Staliśmy tam, przytuleni, i
poczułem, że Hubert zaczął się relaksować. Żaden z nas nie
musiał nic mówić. Paradoksalnie właśnie będąc pijany
zaczynałem rozumieć własne emocje i interakcje między nami.
Dostrzegałem powolne zmiany w Kociaku; na początku był bardziej
nieufny, zupełnie, jakby spodziewał się, że mogę w każdej
chwili zniknąć, i nie chciał się na nic nastawiać, żeby potem
nie być rozczarowanym. Teraz zaczął się nieco bardziej otwierać
i rozumieć, że to nie była z mojej strony zachcianka czy
eksperyment. Chciałem mu to udowodnić i trochę chciałem mieć nad
nim taką samą władzę, jaką on miał nade mną. Gdyby chciał,
mógłby zniszczyć mnie jednym słowem czy gestem i nie wiem, czy
kiedykolwiek bym się z tego podniósł. Trochę mnie to przerażało,
ale nie byłem w stanie tego zmienić.
To było zdumiewające, jak
bardzo naturalne to się dla mnie stało. Pocałowałem tył jego
głowy i to było zupełnie tak, jakbym robił to od lat, a
jednocześnie cała sytuacja była dla mnie powiewem świeżego
powietrza. Byłem ciekaw, czy już zawsze będę się tak czuł, czy kiedykolwiek dotykanie i całowanie go, a także poczucie, że
mogłem to robić, stanie się dla mnie zwyczajne. Nie potrafiłem
sobie tego za bardzo wyobrazić, podejrzewałem, że zawsze będzie
towarzyszyć temu nutka ekscytacji, dokładnie tak, jak teraz.
– Zostaniemy tu już na
zawsze? – zapytał Kociak szeptem kilku minut później, choć
wcale nie sprawiał wrażenia, jakby chciał zmienić pozycję.
– A możemy? – spytałem z
nadzieją. Hubert uśmiechnął się, odwracając głowę, po czym
pocałował mnie lekko w policzek.
– Jasne, kochanie – odparł
bez cienia wątpliwości, zamykając oczy.
To był kolejny dzień wielu
pierwszych razów. Jakiś czas później przemieściliśmy się i położyliśmy
do łóżka w ubraniach, pozbywając się jedynie koszulek. Poczułem,
jak alkohol zaczyna mnie usypiać. Hubert przyciągnął mnie do
siebie i z wrodzoną despotycznością kazał mi iść spać, a ja
czułem jego skórę pod moimi palcami i po raz kolejny nie było w
tym niczego niewłaściwego.
Hubert leżał koło mnie,
powiedział do mnie „kochanie” i mimo że byłem kompletnie
pijany, wszystko, ale to absolutnie wszystko było w porządku.
Właściwie to nigdy nie było lepiej.
___________________________________________________________________________________
* Placebo – "Loud like love"
Piękny rozdział. Naładowany emocjami i taką prawdą. Czuje naprawdę że oni istnieją i jesli tylko poszłabym na Estery 16 to mogłabym powiedzieć im cześć. Płynie się po Twoich słowach lekko i ze swiadomoscià każdego słowa. Dziękuje.
OdpowiedzUsuńAż miło sie czyta, kiedy chłopaki są tacy szczęśliwi, ale gdzieś w głowie wciąż czai się tekst z Prologu... Bardzo mnie martwi to, że nad ich związkiem wisi jakieś fatum. Jednak na razie czekam niecierpliwie na kolejny rozdział z nadzieją, że jak najdłużej będzie wszystko dobrze ;)
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to genialny rozdział, jak i wszystkie poprzednie! :D
Też mam gdzieś z tyłu ten alarm że nie będzie tak fajnie... ale liczę na to że to co dobre będzie trwało jak najdłużej. Z niecierpliwością czekam na więcej :3
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńniedawno tutaj trafiłam droga autorko, opowiadanie jest naprawdę niesamowite, wciągnęło mnie po prostu, nie potrafiłam się oderwać.... masz nową czytelniczkę od teraz...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Rozdział zachwycający, Kuba i jego rozmyślania i emocje - cud, pięknie to opisujesz. Gdzieś z tyłu czai się strach, że sielanka się skończy a ja tak nie chcę żeby się popsuło, niech jak najdłużej będzie tak słodko. Weny ewa
OdpowiedzUsuńTęsknię :c pisz bo usycham !!!
OdpowiedzUsuńKochani, niedługo! Obiecuję :)
UsuńDobrze :3 poczekam cierpliwie
Usuńwiem że warto
Czekam niecierpliwie! :*
OdpowiedzUsuńBeti
Również czekam! Weny życzę i nie mogę doczekać się rozdziału
OdpowiedzUsuńMusze wstac jutro o 6 ale Twoje opowiadanie tak mnie wciagnelo, ze wciąż powtarzam sobie "jeszcze tylko jeden". Naprawde jeden z najlepszych blogow jakie odwiedzilam. Gratulacje i z przykroscia stwierdzam, ze nie bardzo mam co hejtować.
OdpowiedzUsuńXoxo Hayato