Witam, Kochani! Ten rozdział to taki prezent ode mnie dla Was, bo jest dłuższy niż wszystkie poprzednie, i to sporo dłuższy. Mam nadzieję, że to zaspokoi Wasz głód :) Mam też kilka ogłoszeń parafialnych. Pierwsza rzecz, trochę zmieniła się cała moja koncepcja i postanowiłam zmodyfikować pierwotny podział całego opowiadania. Tym oto rozdziałem dwunastym kończymy pierwszy tom, "Lapidarność huraganów". Początkowo tomy miały być dwa, będą jednak trzy, trochę krótsze niż pierwotnie zakładałam. Wszystkie będą podobnej długości, co pierwszy, około dwunastu rozdziałów, a więc jesteśmy dopiero w jednej trzeciej drogi. To chyba dobra wiadomość, co?
Druga informacja jest taka, że w połowie kwietnia wyjeżdżam na staż za granicę i nie będzie mnie przez cztery miesiące. Nie twierdzę, że nie będę pisać przez ten czas – znam siebie na tyle, żeby wiedzieć, że nie uwolnię się od tego ;) Ale nie wiem jeszcze, na ile będę dysponowała wolnym czasem i czy w ogóle, dlatego ostrzegam. Chciałabym obiecać, że będę pisać w pocie czoła w każdej wolnej sekundzie, ale wszyscy wiemy, że życie tak nie działa. Zrobię, co w mojej mocy, i postaram się, aby pierwszy rozdział drugiego tomu pojawił się z końcem kwietnia/początkiem maja, kiedy już zdążę się nieco zadomowić.
Zapraszam do czytania, jak zawsze dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście fantastyczni. Proszę o cierpliwość i wish me luck ^^
Rozdział XII,
w którym szepty przechodzą w krzyki
"On serait juste toi et moi
Près d'ici ou là-bas
Sans règles dignes et sans foie
Quand tu veux on y va
Près d'ici ou là-bas
Sans règles dignes et sans foie
Quand tu veux on y va
(...)
Bien sûr tu serais là
Moi blottis contre toi
Je te raconterais ce rêve
Quand tu veux on y va"*
Moi blottis contre toi
Je te raconterais ce rêve
Quand tu veux on y va"*
29 grudnia 2012 r.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze mi się spało. Obudziło
mnie brzęczenie telefonu. Otworzyłem jedno oko, odkrywając, że
Huberta nie było obok mnie, po czym sięgnąłem w stronę szafki
nocnej.
– Halo? – rzuciłem zaspanym głosem, wygrzebując się z
pościeli.
– Hej! – usłyszałem po drugiej stronie głos Dony. – Śpisz
jeszcze? Jest po jedenastej...
– Dzięki tobie już nie śpię – odparłem marudnym tonem.
Byłem trochę obolały i jeszcze nie wszystko do mnie docierało,
ale zdecydowanie potrzebowałem usiąść przez chwilę spokojnie i
przemyśleć to, co wydarzyło się poprzedniej nocy. W końcu było
to dość przełomowe, prawda?
– Kiedy wracasz do Krakowa? Musimy ogarnąć Sylwestra! –
oznajmiła Dona donośnym tonem. Zawsze z samego rana była pełna
entuzjazmu.
– Już jestem w Krakowie – przyznałem neutralnym tonem. W końcu
wiedziała, prawda? Poza tym nie musiałem się jej meldować.
– Już? – zdziwiła się, po czym dodała dokuczliwym tonem: –
A zamierzasz jeszcze kiedyś wrócić do domu, czy mamy zacząć
szukać współlokatora, bo ty już mieszkasz z Kociakiem? Za nim się
stęskniłeś, a za nami nie? Łamiesz mi serce!
Odkaszlnąłem niezręcznie, żeby ukryć śmiech.
– Właśnie za chwilę wracam, tylko się ogarnę, wtedy wszystko
zaplanujemy. Spokojnie, mamy dwa dni – odpowiedziałem obojętnym
tonem. Chciałem już zakończyć rozmowę, ale najwyraźniej Dona
miała inne plany.
– No i oczywiście musisz mi wszystko opowiedzieć... Ledwie
powiedziałeś mi cokolwiek, bo cały czas przesiadywałeś u
Kociaka, a potem od razu wyjechałeś na święta. Ja tu świruję i
chcę wszystkich szczegółów!
Westchnąłem głośno, wiedząc, że nie będę w stanie się od
tego wykręcić.
– Dobra, jak przyjadę do domu, będziesz mogła zacząć
przesłuchanie, ale póki co jeszcze w połowie śpię... – Nie
była to do końca prawda. Nagle poczułem się bardzo rozbudzony.
– No dobra – westchnęła Dona. – Idź się ogarnąć i
przyjeżdżaj szybko.
Rozłączyłem się bez pożegnania, po czym ciężko dźwignąłem
się z łóżka i poczłapałem do kuchni. Wlewając wodę do
czajnika, dostrzegłem leżącą na blacie żółtą karteczkę.
Pochyliłem się, żeby przeczytać.
Kochanie, musiałem wyjść do pracy. W razie czego zostawiam Ci
zapasowe klucze – w ogóle możesz je już sobie zachować. Nie
będzie mnie dzisiaj przez cały dzień, wrócę do domu dopiero koło
północy, więc zobaczymy się wtedy albo jutro. Postaraj się nie
przespać całego dnia ;) Kocham Cię.
Pod spodem znajdował się niedbały, ale wciąż świetny szkic
mnie, jak śpię, a obok niego serduszko. Trochę się rozpłynąłem,
po czym zgiąłem karteczkę i wraz z leżącymi obok kluczami
schowałem ją do kieszeni.
Zalałem kawę wrzątkiem, zgarnąłem z parapetu w połowie pełną
paczkę papierosów i udałem się na balkon. Po raz pierwszy byłem
sam w mieszkaniu Huberta. Przysiadłem na niskim stołeczku,
odpaliłem papierosa i wpatrzyłem się w ścianę. To właśnie
tutaj Kociak przesiadywał, poszukując inspiracji, paląc,
rozmyślając o wszystkim i o niczym... może też czasem myśląc o
mnie? Miałem przynajmniej taką nadzieję i właściwie uważałem
to za całkiem prawdopodobne. Wiedziałem, że Hubert nie był tak
wylewny, jak ja – nie to, żebym ja kiedykolwiek przed poznaniem go
był wylewny. Najwyraźniej byłem jednak osobą, która albo
zakochiwała się do szaleństwa, albo nie zakochiwała się wcale.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego niż Kociaka, prawdopodobnie
bardziej by mi to przeszkadzało, ale w tym momencie nie
przeszkadzało mi w ogóle. Hubert taki nie był, był o wiele
bardziej powściągliwy, ale to nie oznaczało, że nie dostrzegałem
tego, że jemu też na mnie zależało. Dostrzegałem postęp, jaki
poczynił od dnia, kiedy po raz pierwszy go pocałowałem, kiedy
wciąż był jeszcze nieufny i podejrzliwy, i nie traktował tego, co
było między nami, zbyt poważnie. To się powoli zmieniało i
Hubert zaczął się zmieniać, widziałem to w jego zachowaniu i w
jego spojrzeniu. Widziałem to też w sposobie, w jaki wczoraj na
mnie patrzył i w jaki się ze mną obchodził.
Wczorajszej nocy Hubert traktował mnie trochę, jakbym był
zrobiony z porcelany i jakby do końca nie mógł uwierzyć, że
rzeczywiście to robiliśmy. Jakby co najmniej nie spodziewał się,
że to kiedykolwiek się wydarzy. Być może rzeczywiście wierzył w
to, że w pewnym momencie moja faza się skończy i nagle zniknę z
jego życia, bo mi się znudzi, ale przecież musiał widzieć, jak
bardzo poważnie to traktowałem, jak bardzo nie widziałem
absolutnie żadnej innej opcji, i że nigdy bym z tego nie
zrezygnował, prawda? Przynajmniej nie miałem pomysłu, jak jeszcze
mógłbym mu to uzmysłowić, bo przecież nie podejdę do niego i
nie powiem mu, że naprawdę, naprawdę zamierzałem spędzić z nim
resztę życia, nie? Nawet moja bezpośredniość miała granice, a
nie chciałbym go wystraszyć, bo to brzmiało jak coś, czego tak
niezależna osoba, jak Kociak, mogłaby się wystraszyć.
No więc miałem nadzieję, że to się powoli zmienia, i że
wczoraj zrobiliśmy w tym kierunku kolejny krok. Nie było w nas
żadnej wątpliwości, byliśmy pewni i tak bardzo razem w tym, jak
tylko się dało. Nigdy jeszcze nie czułem się z nikim tak
powiązany, nigdy nie byłem w nic tak zaangażowany. To było trochę
tak, jakbym nagle znalazł się tak niebezpiecznie blisko niego, że
wszystko zostało odkryte, obaj byliśmy całkowicie odkryci. I nie
przeszkadzało mi to, bo nie miałem nic do ukrycia, więc dałem się
ponieść, zupełnie pozbywając się wszelkich hamulców. Hubert za
to był kompletnie słodki, cały czas upewniając się, że wszystko
jest w porządku, i kontrolując, i dbając o to, żeby w każdą
stronę było idealnie, trochę tak, jakby nie przywykł za bardzo do
opiekowania się kimkolwiek, ale mimo to bardzo chciał to robić. I
chciał się opiekować właśnie mną, mimo że nie był zbyt
opiekuńczym typem i to zdecydowanie nie była jego specjalność,
ale miałem wrażenie, i on potem przyznał mi rację, że po raz
pierwszy w życiu tak naprawdę zależało mu, żeby było dobrze.
Więc owszem, byłem cholernie szczęśliwy, ponieważ ja i Hubert
stanowiliśmy naprawdę zgrany zespół. To nie była moja
wyobraźnia, nie wmawiałem sobie tego, po prostu współgraliśmy ze
sobą. A dzięki temu przyszłość zapowiadała się naprawdę
bardzo, bardzo dobrze.
Westchnąłem, w końcu podnosząc się z krzesła, po czym umyłem
zęby zastępczą szczoteczką, która należała już do mnie,
ubrałem się, zabrałem swoją torbę i wyszedłem z mieszkania.
Nadal byłem nieco zaskoczony faktem, że Hubert zostawił mi klucze
– czy chciał, żebym przyszedł z powrotem wieczorem i był tutaj,
kiedy on wróci do domu? No cóż, mnie nie trzeba było do tego
przekonywać.
Wszystko działo się bardzo szybko, ale to tempo wcale nie wydawało
mi się niewłaściwe. Tak naprawdę dla mnie było ono zupełnie
naturalne.
– To ma być szybko? – zapytała Dona, krzywiąc się, kiedy
tylko stanąłem w drzwiach. Przewróciłem oczami, rzucając torbę
w progu i kierując się do kuchni.
– Jest Rafał? – zapytałem rozkojarzonym tonem. Dona pokręciła
głową.
– Pracuje. A my mamy dwa dni, żeby zaplanować Sylwestra...
– Co chcesz planować? – przerwałem jej. – Ludzie są
zaproszeni, trzeba kupić jedzenie, gorzałę, i impreza sama się
rozkręci – wzruszyłem ramionami. Dona spojrzała na mnie spode
łba.
– Musimy jeszcze zrobić jedzenie, w czym mi pomożesz –
zaznaczyła z naciskiem. – Ułożyć playlistę, zrobić
dekoracje...
Właśnie dlatego nie znosiłem samemu organizować imprez. O wiele
łatwiej było pójść do kogoś. Dona kontynuowała, w ogóle nie
zwracając uwagi na to, czy jej słuchałem, czy nie.
– Mamy wstępnie dwudziestu pięciu gości... Zaprosiłam Julię,
zgaduję, że chcesz zaprosić Kociaka, ale co z jego znajomymi? Z
Leną i z Pawłem? Czy ty ich w ogóle znasz?
– Mniej więcej – wzruszyłem ramionami. – Wypadałoby ich
zaprosić.
– Dobra, to razem z nimi mamy dwadzieścia siedem osób –
podsumowała Dona, zapisując coś na kartce. – A... no i
zaprosiłam Ewkę. – Spojrzała na mnie wyczekująco, zupełnie,
jakby spodziewała się, że będę zły. Uniosłem brwi.
– Oczywiście, że tak – stwierdziłem bez wahania. – Przecież
to też twoja koleżanka, i ludzie, którzy tu będą, to głównie
jej znajomi. Mi to nie przeszkadza.
Miałem wrażenie, że Dona odetchnęła z ulgą.
– Dobra, skoro to mamy załatwione, to teraz gadaj – nakazała,
spoglądając na mnie nagląco. Utrzymałem neutralny wyraz twarzy,
udając, że nie wiedziałem, o czym mówiła.
– O czym? – zapytałem niewinnym tonem. Dona przewróciła
oczami.
– Ty. Kociak. Od twojego wyznania rano po zerwaniu z Ewką
spędzałeś u niego prawie cały czas, potem wyjechałeś na święta
i wróciłeś też prosto do niego. A ja nie wiem absolutnie nic.
Więc... szczegóły – oświadczyła z szerokim uśmiechem,
siadając przy stole naprzeciwko mnie i opierając się na łokciach.
Czułem się jak złapany w pułapkę.
– No ale co chcesz wiedzieć...? – zapytałem, wiedząc jednak,
że nie uda mi się w żaden sposób wykręcić. – Jesteśmy razem.
– Tyle się domyśliłam. – Dona przewróciła oczami. – Ale
czy to jest coś poważnego? Naprawdę go lubisz? Seks jest dobry?
Czy wszystko u ciebie w porządku? Wiesz, co nie dzień ktoś odkrywa
zupełnie nagle, że interesuje go inna płeć niż do tej pory
myślał, że go interesuje... Jaki on jest? Dlaczego akurat on?
Jak... jak to się w ogóle, do cholery, stało? – Dona wyrzuciła
z siebie wszystkie te pytania na jednym oddechu, a ja westchnąłem
ciężko, nie wiedząc innego wyjścia niż zwyczajnie odpowiedzieć.
– Tak, to coś bardzo poważnego, i tak, seks jest rewelacyjny. U
mnie wszystko okej, radzę sobie z tym zaskakująco dobrze. Hubert
jest kompletnym dziwakiem i uwielbiam go, i nie, nie wiem, dlaczego
zakochałem się akurat w nim, ale gapiłem się na niego przez dobre
dwa miesiące, zanim nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego,
kiedy był w stanie upojenia alkoholowego i w połowie spał. Czy to
zaspokaja twoją ciekawość? – odpowiedziałem gładko, szczerząc
zęby, kiedy Dona zaczęła niekontrolowanie chichotać.
– O mój Boże, naprawdę rzuciłeś się na Kociaka, jak był
pijany i spał? To musiała być najzabawniejsza scena w historii...
Cholera, dlaczego tego nie widziałam?
Wzruszyłem ramionami.
– Być może trochę koloryzuję. I dla mnie to nie było zbyt
zabawne, nie byłem wtedy w najlepszym stanie psychicznym...
– Ale... – Dona najwyraźniej za wszelką cenę próbowała
znaleźć odpowiednie słowa. – Ale Kociak jest zawsze taki
ułożony, i patrzy na wszystkich z góry i z dystansem, tak
onieśmielająco... Ja nie miałabym odwagi, żeby się na niego
rzucić.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
– I dobrze! Tylko byś spróbowała... – zagroziłem, cały czas
się jednak uśmiechając. – Poza tym on nie jest onieśmielający...
nie tak naprawdę. To po prostu normalny facet, tylko wy z niego
robicie nie wiadomo kogo...
– Naprawdę się w nim zakochałeś? – przerwała mi Dona,
zupełnie, jakby dopiero teraz zarejestrowała tę część mojej
wypowiedzi. Uśmiechnęła się do mnie lekko, w sposób, w jaki
tylko kobiety potrafią się uśmiechać. Zawstydziłem się trochę
i odwróciłem wzrok, kiwając głową.
– Nie umiem rozmawiać o takich rzeczach.
– Powiedziałeś o tym jemu, czy z nim też nie umiesz rozmawiać
o takich rzeczach?
– Powiedziałem – odparłem natychmiast, na co Dona uniosła
brwi, wyraźnie zaskoczona. – Jak byłem pijany. Nie pamiętam tego
– dodałem, wzruszając przepraszająco ramionami. Dona znowu
zaczęła się śmiać. – No co? – zapytałem defensywnie. – On
też to powiedział – dodałem z dumą, bo nie chciałem, żeby
odniosła wrażenie, że to wszystko było tylko jednostronne. – A
raczej napisał w SMS-ie. I raz na kartce – poprawiłem się po
chwili zastanowienia. Tym razem Dona zaczęła już śmiać się na
całe gardło.
– O rany, jesteście beznadziejni, to najbardziej urocza rzecz, z
jaką kiedykolwiek się spotkałam – oznajmiła, ledwo panując nad
śmiechem. Spojrzałem na nią spode łba, jednak w duchu musiałem
przyznać jej rację. Byliśmy trochę beznadziejni, i zdecydowanie
uroczy. Przewróciłem oczami, nie potrafiąc się jednak na nią
gniewać.
– Myślisz, że ja jestem kiepski w wyrażaniu uczuć? Kociak jest
w tym absolutnie tragiczny – oznajmiłem z sympatią. Dona
wyszczerzyła zęby.
– Jestem w stanie to sobie wyobrazić... – zaczęła, po chwili
jednak zmieniając zdanie. – Chociaż jednak nie, ciebie i Kociaka
jako pary chyba jednak nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Muszę
zobaczyć, żeby uwierzyć.
– No cóż, może zobaczysz – odparłem tajemniczo, unosząc
brew. Dona spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
– Właśnie, jak to jest? Zamierzasz... wszystkim o tym
powiedzieć? Czy chcecie zachować to w tajemnicy i na imprezie
będziecie zachowywać się jak znajomi?
Westchnąłem, nie będąc pewnym, co powinienem odpowiedzieć.
– W sumie nie... nie zastanawiałem się nad tym – odparłem w
końcu, na co Dona spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – No co? –
zapytałem defensywnym tonem. – Powiedziałem mojemu bratu i
siostrze, no i znajomi Kociaka wiedzą, ale... trochę ciężko mi
sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało, jak wszyscy się
dowiedzą, wiesz? Z drugiej strony... ciężko jest mi sobie też
wyobrazić udawanie, że nic nas nie łączy. Przyzwyczaiłem się
już do tego, że zachowujemy się po prostu jak... my.
Dona przez chwilę wyglądała na zamyśloną.
– A co on o tym sądzi? – zapytała w końcu. Wzruszyłem
ramionami.
– Oczywiście daje mi wolną rękę i zostawia mi tę decyzję, i
nie chce mnie pospieszać... – przewróciłem oczami. – Może
łatwiej by było, gdyby to on zdecydował. Ja jestem w tym
beznadziejny.
Dona parsknęła śmiechem.
– Och, przecież wiem o tym... ale jestem też pewna, że on nie
chce być osobą, która na siłę wyciągnie cię z szafy. No bo
później mógłbyś tego żałować.
– Nie będę tego żałował – odpowiedziałem natychmiast, bez
chwili zastanowienia. Dona w odpowiedzi uśmiechnęła się jeszcze
szerzej.
– No to chyba masz swoją odpowiedź.
***
31 grudnia 2012 r.
Okej, przyznaję, że wpadłem w lekką obsesję. Nie miałem
pojęcia, co powinienem zrobić z tą sytuacją, a wiedziałem, że
Hubert mi nie pomoże – po prostu stwierdzi, że muszę sam
zdecydować. Czego nie potrafiłem zrobić. Jak do tej pory, od
czasu, kiedy zaczęliśmy być razem, Hubert i ja nie byliśmy
jeszcze nigdzie publicznie, wśród naszych znajomych. Z jednej
strony po rozmowie z Tomkiem zyskałem nieco pewności siebie i byłem
niemal przekonany, że mogłem to zrobić. Jaki był sens tego
wszystkiego, skoro przy ludziach mieliśmy udawać, że jesteśmy
sobie obojętni? Nie moglibyśmy nawet razem spędzić Sylwestra, co
bardzo mi się nie podobało. Z drugiej strony jednak... w jaki
sposób przekazać taką wiadomość? Po prostu o tym powiedzieć,
czy zwyczajnie zacząć zachowywać się jak para? To chyba byłoby
nieco zbyt szokujące, choć bardzo chciałbym zobaczyć reakcje
ludzi. Ale czy byłbym w stanie spojrzeć w oczy Ewie? Czy będziemy
musieli to tłumaczyć każdemu z osobna? Na pewno wszyscy zaczną
wypytywać, i gapić się, i to nie brzmiało ani trochę
zachęcająco...
Nagle przyszło mi do głowy, że takie właśnie życie sobie
wybrałem. Dopóki Hubert i ja będziemy razem, czyli prawdopodobnie
– taką miałem nadzieję – przez cholernie długi czas, zawsze
będziemy musieli się tłumaczyć, przy każdej nowo poznanej osobie
będziemy musieli od nowa wyjaśniać. Tak, to mój chłopak. Tak,
jesteśmy razem. Tak, jestem gejem.
Westchnąłem, obracając papierosa w dłoniach i decydując, że
pozostawię decyzję w rękach losu. Jeśli zdarzy się sytuacja lub
nagle zwariuję, to po prostu to zrobię. Jeśli nie, to zostawię to
na następny raz, nic mnie przecież nie goniło. No i miałem
Huberta po swojej stronie, wiedziałem o tym, że niezależnie, jaką
decyzję podejmę, on zrobi dokładnie to samo. To mnie uspokajało.
Jeśli będę się męczył i udawał, on będzie to robił wraz ze
mną. Jeśli postanowię zrobić wielki coming out i narażę się na
spojrzenia i szepty, on, tak samo jak ja, będzie musiał to znosić.
Czasem wydawało mi się, że był dla mnie zbyt dobry.
Kiedy w dzień Sylwestra zadzwonił dzwonek do drzwi, siedziałem po
turecku na stoliku na balkonie, paląc papierosa i sącząc kawę z
wielkiego kubka z podobizną Elvisa Presleya. Chwilę wcześniej
Kociak napisał mi SMS-a, że przyjedzie za kilkanaście minut, żeby
pomóc nam w przygotowaniach, czego zażądała Dona, oczywiście
zaznaczając, że jeśli nie będzie miał czasu, to nic nie szkodzi.
Od niechcenia zasugerowałem to Hubertowi, na co ten natychmiast się
zgodził. Pogodziłem się więc już z tym, że spędzę dzień w
towarzystwie Huberta i Dony, co mogło, ale nie musiało, okazać się
bardzo niezręczne. Nie wiedziałem, na co powinienem być
przygotowany.
– Kuba! – usłyszałem wołanie Dony kilka minut później, na
co niechętnie podźwignąłem się ze stolika i wróciłem do
mieszkania. Kiedy wszedłem do kuchni, Dona stała na palcach,
wyciągając miski z szafki, a Kociak siedział przy stole tyłem do
mnie, robiąc coś przy laptopie.
– Hej – rzuciłem, pochylając się i dając mu szybkiego
buziaka. Czułem na sobie spojrzenie Dony, ale Kociak zdawał się
całkowicie nieporuszony. Kiedy zerknąłem na niego, uniósł
znacząco brew i przewrócił lekko oczami. Uśmiechnąłem się, co,
mam nadzieję, mówiło: „Wiem, ale musimy przez to przejść”.
Obaj odwróciliśmy się, kiedy usłyszeliśmy cichy, zduszony
chichot. Spojrzałem na moją przyjaciółkę z naganą, na co
jedynie uśmiechnęła się przepraszająco.
– „Call me maybe” – powiedziała, z powrotem zaczynając
grzebać w szafce. Zamrugałem bez zrozumienia.
– Co? – zapytałem głupio.
– Poważnie? – rzucił Kociak, spoglądając na Donę w sposób,
który można było zdefiniować jako oceniający. Wzruszyła
defensywnie ramionami.
– No co? To nie jest zła piosenka! No dobra, nie musi być...
Kociak przewrócił oczami, po czym wpisał tytuł do wyszukiwarki
na Youtube. Parsknąłem śmiechem.
– „We are young”? – zasugerował Hubert, nie odrywając
wzroku od komputera, na co Dona zgodziła się entuzjastycznie.
– Dobra, chłopaki, skupcie się. Musimy zrobić coś do jedzenia
– oświadczyła, opierając się o blat. – Ja od razu mówię, że
nie umiem gotować.
– Ja też nie – uprzedził Hubert. – Ale mogę zrobić poncz –
zaoferował, wzruszając ramionami. Dona rozpromieniła się.
– Rewelacyjny pomysł! – zawołała, po czym zwróciła się do
mnie. – Kuba, ty gotujesz – rozkazała. Nie wyglądało to tak,
jakbym mógł zaprotestować.
– Umiesz gotować? – zdziwił się Hubert, spoglądając na mnie
z zaskoczeniem.
– Mam wiele ukrytych talentów – odparłem cicho, na co Kociak
uniósł brew, a Dona odkaszlnęła cicho, po czym zaczęła się
śmiać. Spojrzałem na nią spode łba.
– Nie wątpimy w to, Kubuś.
Wkrótce po tym zostaliśmy wysłani z Kociakiem do sklepu. Ja
kupiłem dużo jedzenia, a on dużo alkoholu. Resztę dnia spędziłem
na krojeniu, smażeniu i przyprawianiu, a Hubert na tworzeniu bardzo
podejrzanie wyglądającej mieszanki, złożonej chyba z każdego
możliwego rodzaju alkoholu. Byłem pewien, że umrzemy, kiedy to
wypijemy.
– Daj łyka – rzuciła Dona, wchodząc do kuchni.
– Musi się odstać – poinformował Kociak, ale dziewczyna już
zdążyła nalać sobie ponczu do szklanki.
– O Boże, ale dobre! – zawołała. – To właśnie piją na
amerykańskich filmach?
– Oczywiście, że tak – odpowiedział natychmiast Hubert. –
Chodzą po planie narąbani. Ciągle.
Parsknąłem śmiechem, a Dona roześmiała się na cały głos.
Kilka godzin później zaczęli się schodzić goście. Jak na
wszystkich imprezach wiele osób, które miały przyjść, nie
pojawiło się, za to przyszli ci, którzy w ogóle nie byli
zaproszeni. Większość czasu spędzałem z Hubertem na balkonie, a
osoby, które nam towarzyszyły, co chwilę się zmieniały.
Rozmawialiśmy dokładnie tak, jak zawsze, i nawet, jeśli niektórzy
ludzie dziwnie na nas spoglądali, nikt nic nie powiedział. To nie
miało znaczenia. Piliśmy poncz, nie przeszkadzało nam zimno,
byliśmy lekko wstawieni i nie zwracaliśmy uwagi na to, co mówiliśmy
– a głównie się przedrzeźnialiśmy. Zacząłem się relaksować
i myśleć, że może rzeczywiście nie musieliśmy nic robić, a
sytuacja sama się rozwiąże. W pewnym momencie stanie się to po
prostu dla wszystkich oczywiste, bez potrzeby robienia wielkich scen.
To byłby chyba idealny scenariusz dla mnie.
W pewnym momencie wróciliśmy do mieszkania, żeby wziąć coś do
picia i trochę zintegrować się z resztą imprezy. Nie była to
dobra decyzja.
– Hubert? – usłyszałem głos zza swoich pleców. Kiedy obaj
się odwróciliśmy, zobaczyłem wysokiego gościa z bardzo jasnymi
włosami i bardzo niebieskimi oczami. Chyba musiał nosić soczewki.
Zmierzyłem go wzrokiem od stóp do głów. Nie lubiłem go. Nazwał
Huberta po imieniu. Nikt poza mną nie nazywał go po imieniu.
Wszyscy mówili „Kociak”.
Hubert zamrugał i uśmiechnął się lekko. Nie byłem pewien, czy
ten uśmiech był szczery. Miałem nadzieję, że nie.
– Hej – rzucił rozkojarzonym tonem, podając gościowi rękę.
– Co słychać? Nie wiedziałem, że jesteś w Polsce...
– Pisałem do ciebie jakoś w wakacje. Miałem nadzieję, że się
spotkamy, jak jeszcze byłeś we Francji. Nie mieliśmy daleko.
Pewnie byłeś bardzo zajęty.
Nie byłem w stanie stwierdzić, czy gość powiedział to
ironicznie, czy nie.
– Bardzo – odparł Kociak, nadal z uśmiechem. Tym razem byłem
pewien, że to była ironia. Spojrzałem najpierw na jednego, potem
na drugiego, nie będąc pewnym, jak włączyć się w rozmowy, ale
bardzo chcąc to zrobić. Nagle poczułem czyjąś dłoń na
ramieniu.
– Hej – powiedziała Ewa, kiedy tylko się odwróciłem.
Uśmiechnęła się trochę niezręcznie.
– Hej – odparłem. Kątem oka dostrzegłem, że Kociak zmierzył
nas uważnym wzrokiem, po czym ponownie skupił się na tym kimś,
kto najwyraźniej był jego znajomym.
Ostatecznie skończyło się tak, że ja usiadłem z Ewką w kuchni,
a Kociak i jego kolega (kolega?) poszli na balkon. Naburmuszyłem
się. Rozmowa z Ewą nie kleiła się za bardzo, ale i tak cieszyłem
się, że nie miała do mnie takich pretensji, jakie mogłaby mieć.
Miała do tego pełne prawo.
– Naprawdę myślałam, że masz kogoś nowego, wiesz? –
zagadała, opierając się łokciami o stół. Zostaliśmy w kuchni
sami. – Mimo, że powiedziałeś mi, że nie. Sprawiałeś takie
wrażenie.
Wzruszyłem ramionami, nie za bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
– Wiesz, ja... – przerwałem, kiedy do kuchni weszła Lena,
przyjaciółka Kociaka. Spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami,
nalała sobie ponczu i wyszła. – Zaraz wrócę, okej? – rzuciłem
do Ewy, mając nadzieję, że nie było to zbyt niegrzeczne, po czym
wstałem i udałem się do salonu. Kociak siedział na kanapie w
towarzystwie grupy ludzi. Blondyn, z którym wcześniej się
przywitał, siedział koło niego, opowiadając coś i bardzo przy
tym gestykulując, a Hubert i reszta obecnych słuchali go uważnie.
Zmrużyłem oczy, czując się jednocześnie zaniepokojony i bardzo
nieracjonalny. W pewnym momencie Hubert uniósł wzrok i nasze
spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się lekko, na co uniosłem
pytająco brwi, na co Kociak wzruszył ramionami, wracając do
rozmowy. Niezbyt podniesiony na duchu, wróciłem do kuchni.
O ile na początku wszystko szło dobrze, od tego momentu cały czas
się z Hubertem mijaliśmy. Jeśli mnie na chwilę wypuściła Ewka,
on gadał albo z tym blondynem, albo z Leną, albo z kimkolwiek
innym. Jakiś czas później w końcu udało nam się spotkać na
balkonie i zostać tam we dwóch. Usiadłem na stoliku, a Hubert
oparł się o barierkę.
– To co to za gość? – zapytałem, odpalając mu papierosa.
Kociak wzruszył ramionami.
– Znajomy – odparł krótko. – Madek. – Spojrzałem na niego
ze zdumieniem. – Amadeusz – wyjaśnił z uśmiechem. – Mieszka
w Belgii. W sumie ostatnio się widzieliśmy ponad dwa lata temu.
– Hm – mruknąłem niezobowiązująco, nie wiedząc za bardzo,
jak zamierzałem zareagować. – Spotykaliście się? – zapytałem
prosto z mostu, ponieważ byłem pewien, że odpowiedź była
twierdząca. Hubert spojrzał na mnie dziwnie.
– To trochę za dużo powiedziane. Spiknęliśmy się parę razy –
odparł neutralnym tonem, zupełnie, jakby to nie było nic takiego.
Cóż, podejrzewałem, że miał rację, i to nie było nic takiego.
– Spiknęliście się? Aha – powiedziałem, kiwając głową.
Hubert parsknął śmiechem.
– No co? Zawsze lubiłem blondynów – oświadczył, patrząc na
mnie znacząco. W końcu się uśmiechnąłem.
– Naprawdę? A ja myślałem, że lubisz mnie za moje wnętrze i
zniewalającą osobowość – oświadczyłem z przekonaniem.
– Kto powiedział, że w ogóle cię lubię? – rzucił obojętnie
Kociak, próbując utrzymać kamienny wyraz twarzy, ale, jak zawsze,
zdradził go ledwo widocznie uniesiony kącik ust.
– No tak, zbyt dużo sobie wyobrażam – przyznałem. Uniosłem
rękę i dotknąłem palcami jego palców, na co Hubert uśmiechnął
się. – Mógłbyś... nie spędzać z nim całego czasu.
Kociak spojrzał na mnie bez zrozumienia.
– Nie spędzam z nim całego czasu. Rozmawiam z ludźmi. Tego
właśnie chciałeś, nie? Żebyśmy zachowywali się naturalnie.
Przewróciłem oczami, bo zupełnie nie dostrzegał, o co mi
chodziło.
– Tak, ale... moglibyśmy przy tym ciągle być razem –
stwierdziłem, mając świadomość tego, że nie było to najlepsze
wyjaśnienie.
– Jesteśmy razem, Kuba. Jesteśmy razem teraz, jak nikt nie
patrzy. Jak inni patrzą, jesteśmy znajomymi. Mogę chyba mieć też
innych znajomych, co?
– A więc jednak ci to przeszkadza! – powiedziałem triumfalnym
tonem, na co Kociak spojrzał na mnie krzywo.
– Mówiłem ci sto razy, że mi to nie przeszkadza. Ale nie możesz
ode mnie wymagać, żebym chodził za tobą krok w krok, podczas gdy
to ty chciałeś, żebyśmy dzisiaj nie pokazywali po sobie, że... –
zawiesił na chwilę głos, po czym zmienił temat. – Poza tym nie
przywykłem do tłumaczenia się komukolwiek. Nic się nie dzieje,
nie masz żadnego powodu, żeby być zazdrosnym. Zaufaj mi i nie bądź
absurdalny.
Naburmuszyłem się, bo doskonale wiedziałem, że zachowywałem się
absurdalnie.
– Nie jestem zazdrosny – rzuciłem tylko, na co Kociak spojrzał
na mnie z niedowierzaniem, po czym przetarł ze zmęczeniem oczy.
– Przestań, Kuba. Jestem z tobą, bo chcę być z tobą. Gdybym
chciał być z nim, byłbym z nim. To jest właśnie tak proste. I
jesteśmy tu... na twoich warunkach. Czego jeszcze chcesz? –
zapytał zrezygnowanym tonem, po czym uśmiechnął się do mnie
smętnie i wrócił do mieszkania. Stałem tam jeszcze przez chwilę,
czując się gównianie.
Wiedziałem, że w moim zachowaniu nie było niczego racjonalnego.
Wiedziałem też, że Hubert tak naprawdę nie robił niczego
niewłaściwego. Nie miałem za co go obwiniać, a on miał prawo być
trochę zły. Po prostu... widziałem, jak ten koleś na niego
patrzył. Byłoby lepiej, gdyby patrzył na niego tak, jak patrzy się
na przystojniaka, którego chce się poderwać. Z którym chce się
„spiknąć”. Ale on patrzył inaczej. Patrzył na Huberta tak,
jak ja na niego patrzyłem. Tak, jak zawsze patrzył na niego Paweł,
biedny Paweł, który zawsze był wierny w stu procentach, mimo że
nigdy nie będzie miał u niego szansy. Ten koleś, ten Amadeusz (co
za absurdalne imię!), patrzył dokładnie tak samo. I nazywał go po
imieniu.
Kiedy jakiś czas później przechodziłem z Doną przez salon,
Hubert był właśnie dręczony przez dwoje studentów ASP, których
imion nie pamiętałem. W pewnym momencie ten blondyn – Amadeusz –
powiedział coś, i najwyraźniej to było coś głupiego, bo Hubert
zrobił tę minę, jaką zawsze robił, kiedy ja mówiłem coś
głupiego. Spojrzał na niego z lekkim politowaniem, z uniesionymi
brwiami, ale nadal widać było, że był rozbawiony. Nie powinien
tak patrzeć na nikogo poza mną. I to niby było w porządku? Takie
uśmiechanie się nie było w porządku. Powinien powstać nowy typ
zdrady, uśmiechanie się. Jeśli uśmiechasz się w jakiś sposób
do swojego partnera (o! To dobre określenie, prawda?), to nie wolno
ci uśmiechać się w ten sam sposób do kogokolwiek innego. Ten
uśmiech należy do mnie, i ten chłopak należy do mnie, i w ogóle
odpieprz się od niego, typie z nienaturalnie jasnymi włosami i
dziwacznym imieniem. Wiem doskonale, jak się czujesz, chcesz, żeby
on już zawsze się do ciebie tak uśmiechał, co? Ale to się nie
wydarzy. To niemożliwe, ponieważ byłem tu pierwszy. O kurcze,
wcale nie byłem. No cóż, nieważne. Nie byłem pierwszy, ale będę
ostatni.
Musiałem działać. Byłem tylko troszeczkę pijany, ale
wiedziałem, że musiałem działać, więc kiedy zostało kilka
minut do północy i wszyscy znaleźliśmy się na balkonie, ja po
jednej stronie z Ewką i jej znajomymi, a Kociak po drugiej, w
towarzystwie Leny, Pawła i Amadeusza, z którym Lena trajkotała
sobie wesoło (zdrajczyni, powinna być po mojej stronie), wiedziałem
już, co musiałem zrobić.
Wybiła północ, huknęły korki od szampanów, a nasze uszy
wypełnił dźwięk odpalanych fajerwerków. Niebo w jednym momencie
zrobiło się kolorowe. Odpowiedziałem z rozkojarzeniem na życzenia
Ewy, po czym zacząłem przebijać się przez tłum. Skierowałem się
w stronę Kociaka, świadom tego, że choć większość obecnych nie
zwracała na nas żadnej uwagi (jeszcze), spojrzenia Dony, Leny i
Pawła były we mnie utkwione. Dokładnie w momencie, w którym do
nich dotarłem, Hubert odwrócił się i rozejrzał, najwyraźniej
chcąc odnaleźć mnie wzrokiem w tłumie. Zrobiło mi się trochę
cieplej na sercu i bez żadnego wahania (co mogło być po części
spowodowane alkoholem) uniosłem rękę i dotknąłem kciukiem jego
policzka, a potem pochyliłem się i pocałowałem go.
Prawdopodobnie sam pocałunek nie trwał dłużej niż dziesięć
sekund, ale miałem wrażenie, że mógł trwać nawet kilka minut,
bo bardzo nie chciałem go kończyć. Za wyjątkiem wciąż
strzelających fajerwerków, zapadła całkowita cisza. Byłem
świadom utkwionych we mnie spojrzeń – może nie fizycznie
świadom, ale wiedziałem, że ludzie się gapią, no bo co innego
mogliby robić? To była trochę scena jak z filmu i byłem z niej
dość dumny, więc – znów, zamroczony alkoholem, inaczej poziom
mojej paniki byłby o wiele wyższy – oderwałem się od ust
Kociaka i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, były jego bardzo,
bardzo szeroko otwarte oczy, a potem oddaliłem się bardziej,
patrząc prosto na tłum ukazujący cały wachlarz zróżnicowanych
emocji. Najbliżej stała Lena, szczerząc zęby jak wariatka, Paweł
wyglądał trochę smutno, a ten gość, Amadeusz, sprawiał
wrażenie, jakby czuł się nieco nie na miejscu. Gdzieś w tłumie
zobaczyłem Julię, na której imprezie po raz pierwszy spotkałem
Huberta, i która uśmiechała się tajemniczo, tak, jak człowiek
uśmiecha się, kiedy zna jakąś tajemnicę, zanim ktokolwiek inny
ją pozna. Zobaczyłem też chłopaka Dony, Rafała, który wyglądał
na nieco ogłupiałego, i kilka innych osób, których wyrazy twarzy
ukazywały różne poziomy szoku. Dona i Ewa musiały stać za moimi
plecami, ponieważ nigdzie ich nie widziałem.
To było tyle, jeśli chodziło o nierobienie wielkich scen.
– Co ci odbiło? – zapytał szeptem Kociak, cały czas się we
mnie wpatrując. Nie wyglądał jednak, jakby miał pretensję z
powodu mojej chwilowej niepoczytalności.
Nie miałem pojęcia, co mi odbiło, więc w zamian odpowiedziałem
równie cichym pytaniem.
– Co teraz?
Bo naprawdę, naprawdę nie miałem pojęcia. Hubert zastanowił się
przez chwilę, po czym w końcu oderwał ode mnie wzrok i rozejrzał
się po twarzach otaczających nas ludzi.
– Teraz uciekamy – odparł bez wahania. Uniosłem z zaskoczeniem
brwi.
– Uciekamy? – powtórzyłem, upewniając się.
– Prawdziwy mężczyzna powinien wiedzieć, kiedy jest czas na
ucieczkę – poinformował mnie, śmiejąc się cicho, po czym
odwrócił się, w jakiś sposób, mimo swojego niskiego wzrostu,
zdołał spojrzeć na wszystkich tych zszokowanych ludzi z góry, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę drzwi balkonowych.
Po drodze chwycił stojącą na stole butelkę szampana.
– Koniec przedstawienia. Ciąg dalszy być może nastąpi –
rzucił do tłumu, uśmiechając się przy tym zniewalająco.
Złapałem wzrok Ewki, która wpatrywała się we mnie, jakby
widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Dona szeptała jej coś na
ucho.
Nagle wydostaliśmy się spod ostrzału spojrzeń i wreszcie mogłem
spokojnie odetchnąć. Zupełnie automatycznie obaj skierowaliśmy
się w stronę drzwi wejściowych. Wyszliśmy na zewnątrz,
oddychając świeżym powietrzem. Na szczęście balkon znajdował
się od drugiej strony.
– To jest największy problem z tobą – rzucił nagle Kociak,
oglądając się za mną, kiedy ruszył wzdłuż ulicy. – Jesteś
kompletnie nieprzewidywalny. Wydaje się, że zrobisz jedną rzecz, a
ty robisz coś zupełnie przeciwnego. Niby wydajesz się taki
normalny, ale chyba nigdy nie było mi tak trudno nikogo rozgryźć.
Sprawiał wrażenie, jakby bardziej mówił do siebie niż do mnie.
Postanowiłem nie odpowiadać, w zamian dogoniłem go i chwyciłem go
za rękę, idąc z nim ramię w ramię. Spojrzał na mnie, wzdychając
jakby z rezygnacją, ale uśmiechnął się i wzmocnił uścisk.
– Gdzie idziemy? – zapytał po kilku minutach ciszy.
Zastanowiłem się przez chwilę, po czym nagle mnie olśniło.
– Wiem, gdzie idziemy – oświadczyłem, przyspieszając. Kociak
przewrócił oczami, ale podążył za mną. – Przeszkadza ci to? –
zapytałem po chwili cicho. – To, że jestem nieprzewidywalny?
Hubert zastanowił się przez chwilę.
– Nie – zdecydował. – Nigdy się nie nudzę – dodał z
lekkim uśmiechem.
– Dobra, to powiedz, o co chodzi z tym facetem – zażądałem,
no bo ej, właśnie wyszedłem dla niego z szafy, więc chyba tyle
mogłem wiedzieć?
Kociak milczał przez chwilę, po czym westchnął.
– Tak jak powiedziałem, spiknęliśmy się parę razy. Ja nie
traktowałem tego zbyt poważnie, on myślał, że jesteśmy... w
związku, czy coś takiego. Potem chciał, żebym przeprowadził się
z nim do Belgii, a ja oczywiście odmówiłem. Nie odzywał się do
mnie przez rok, po czym napisał do mnie, kiedy wiedział, że jestem
we Francji, że chciałby mnie zobaczyć. I że dużo o nas myślał,
i że jeśli chcę się spotykać tylko w jednym celu, to w porządku.
Zamierzałem mu odpisać, że to nie byłoby wobec niego w porządku,
ale... w końcu tego nie zrobiłem.
– Dlaczego mu nie odpisałeś? – zapytałem z zaciekawieniem.
– Bo... nie umiem sobie z tym radzić. Z ludźmi i z ich
uczuciami. No bo... w sumie uważałem to za trochę żałosne, ale
przecież nie mogłem tego powiedzieć, nie? Co miałem mu napisać?
W jaki sposób miło spławić kogoś, kto chyba jest w tobie trochę
zakochany? Nie... nie umiem tego robić.
Uśmiechnąłem się do siebie.
– Wiem, że nie umiesz – powiedziałem, po czym coś przyszło
mi do głowy. – Czy kiedykolwiek chciałeś mnie tak spławić, ale
nie wiedziałeś, jak?
Hubert spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
– Ciebie? Nie... ciebie nigdy nie chciałem spławić.
I to oświadczenie zdecydowanie mi wystarczyło. Nie potrzebowałem
niczego więcej.
– Gdzie idziemy? – zamarudził Hubert parę minut później.
– Tutaj jest taka uliczka, która jest zawsze ładnie oświetlona
w święta. Wszystkie domy są oświetlone. Chodziłem tam na
spacery, jak kazałeś mi... coś zdecydować – dokończyłem
niezręcznym tonem. Kociak parsknął śmiechem.
– Czego oczywiście nie zrobiłeś, dopóki Duśka cię nie
zmusiła – zauważył, patrząc na mnie z dezaprobatą.
– Nie – przyznałem z lekkim zawstydzeniem. – Za dobrze mnie
znasz.
– Myślisz, że dobrze się znamy? – zapytał po kilku minutach
cichego marszu. Brzmiał, jakby rzeczywiście nie był tego pewien.
– Myślę, że tak – odparłem bez wahania. – Ja znam ciebie.
Wiem, że zawsze palisz w miejscach, w których jest to zabronione,
jak prowadzisz samochód to jeździsz po krawężnikach, zawsze jak
malujesz, to mruczysz pod nosem, bo opowiadasz sobie historię tego,
co malujesz, a czasami wyglądasz, jakbyś... jakbyś czuł się na
tym świecie tak nie na miejscu, jakbyś pojawił się tu wczoraj i
był tylko gościem. Takie czasami sprawiasz wrażenie.
Hubert znowu milczał przez chwilę, po czym parsknął śmiechem,
jakby z zadumą.
– No dobra, trochę się znamy – przyznał. Kilka minut później
w końcu dotarliśmy na miejsce. Byłem rozczarowany, kiedy okazało
się, że tylko w kilku domach światła były zapalone. Przecież
był Sylwester!
– Większość jest zgaszona – powiedziałem, kiedy ruszyliśmy
uliczką. To już były prawie przedmieścia.
– Naprawdę lubisz te światełka, co? – zapytał Hubert trochę
dokuczliwym tonem.
– Hej! Każdy z nas lubi coś głupiego! – zawołałem
defensywnym tonem. Kociak roześmiał się.
– Ja lubię ciebie – oświadczył, po czym przyspieszył, zanim
zdążyłem zarejestrować jego słowa.
– No wiesz co! – zawołałem za nim z oburzeniem, ale zdążył
już się oddalić. Kiedy znajdował się kilkanaście metrów ode
mnie, rozejrzał się ukradkiem dookoła, po czym nagle, ni stąd, ni
zowąd, zaczął wrzeszczeć na całe gardło.
– Hej! Zapalcie światła!
– Hubert! Co ty robisz? – upomniałem go zaniżonym głosem,
podbiegając do niego.
– Cicho – rzucił, na co spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
– Mi każesz być cicho? Ludzie tu mieszkają!
Kociak kompletnie mnie zignorował.
– Zapalcie światła!!! Zapaaaaalcie świaaaatła!!!
Nie mogąc się powstrzymać, zacząłem się śmiać, no bo, co to
w ogóle było? Po paru sekundach kilka domów od nas na kilku
choinkach zapaliły się lampki. A potem kolejne, wzdłuż całego
dachu innego domu. Chwilę później duża część ulicy była
oświetlona.
Zacząłem śmiać się jeszcze głośniej i Hubert do mnie
dołączył, więc podszedłem do niego i objąłem go ramionami od
tyłu, świadom tego, że ludzie, którzy włączyli światła,
prawdopodobnie wyjrzeli też przez okno, żeby sprawdzić, kto jest
tak szalony, żeby drzeć się na ulicy w środku nocy. Z jakiegoś
powodu w ogóle mi to nie przeszkadzało. Odwróciłem go przodem do
siebie. Uśmiech na jego twarzy był niemal oślepiający, chyba
nigdy nie widziałem, żeby Kociak tak szeroko się uśmiechał, tak
bardzo przyzwyczajony byłem do drobnych, ironicznych uśmieszków.
Śmiały się też jego oczy, więc zupełnie zignorowałem fakt, że
istniało duże prawdopodobieństwo, że byliśmy obserwowani,
pochyliłem się i pocałowałem go. Trwało to o wiele dłużej niż
parę chwil wcześniej na balkonie, i było o wiele mniej
niezręcznie, bo nikt się na nas nie gapił (a przynajmniej nie
byliśmy tego świadomi) i niczego nie musieliśmy nikomu udowadniać.
To było tylko tak, ot. Jeśli ktoś rzeczywiście stał w oknie, to,
no cóż, najwyżej nas pobiją. Nawet ta myśl nie była w stanie
zepsuć mi humoru.
I jeśli to nie była jedna z tych magicznych chwil, o których
ludzie tyle mówili, no to ja nie wiem, co innego mogłoby zostać
uznane za magiczne.
KONIEC TOMU I
___________________________________________________________________________________
* Guillaume Grand – "Toi et moi"
Sielanka na całego, tylko ciekawe jak długo to potrwa bo przecież w każdym związku są wzloty i upadki ,szczególnie na początku ;p no ale teraz trzeba poczekać trochę na dalszy ciąg . mam nadzieje ,że tak samo dobry stylowo jak i pierwszy tom;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ,życzę dużo weny i czasu na pisanie :)
Katarina
Świetny rozdział! Uwielbiam to opowiadanie i Twój styl jest taki... piękny! A rozdział taki sielankowy i dłuugi ^^
OdpowiedzUsuńUśmiech miałam na twarzy przez większość czasu, gdy czytałam. Zmieniał się on z napięciem, gdy czułam, że nasz główny bohater zrobi coś kompletnie nieoczekiwanego i gdy myślałam, że skończy się to co najmniej źle. Na szczęście tak nie było. :)
Przyznam jednak, że bałam się przeczytać ten rozdział. Naprawdę się bałam. Coś mnie ściskało gdy tylko widziałam jego tytuł. Cały czas mam w głowie prolog. Prześladuje mnie i zamęcza bólem brzucha, gdy czytam kolejne rozdziały. Ten przeklęty prolog mnie zabija i sprawia, że boję się tego co będzie następnym razem. Moje pytanie, więc brzmi: Dlaczego to musi się źle skończyć? ^^ Jak osiwieję z tych emocji w tomie trzecim, wiedz, że to tylko i wyłącznie, zaznaczam, Twoja wina, pani Autorko! :)
To jeśli już spróbowałam wzbudzić poczucie winy, napiszę coś o rozdziale i reszcie ;)
Gdy czytam moja wyobraźnia działa w tak wybitny sposób, w tym opowiadaniu, że czuję się jakbym oglądała serial. Albo raczej film.. Tyle że dramat, o czym już wspomniałam, bo prolog jest "zło-myślo-twórczy" ^^
I widzę te piękne sceny i szczerzę się do monitora jak debil i w tle płynie muzyka z której jest początkowy cytat i jest mi tak zupełnie błogo. I szczerzę się jeszcze bardziej, no bo czemuż by nie. I w ogóle jestem tak bardzo na tak, że już bardziej być nie można ^^
Co do mnie i moich komentarzy. Przyznam, że mi źle, że tak rzadko je dodaję, ale niestety mam naprawdę nawał nauki. Postaram się jednak nadrabiać, gdy napięcie związane z nią nieco opadnie ^^
I staż za granicą? Gratuluję! I aż zazdroszczę. ;) Oby Ci się spodobało, gdziekolwiek się wybierasz i obyś trafiła na fajnych ludzi, bo to przecież ma duże znaczenie.
Powodzenia i oczywiście życzę szczęścia!
Pozdrawiam ;)
super opowiadanie, piszesz tak lekko, jakby nie sprawiało ci to problemu
OdpowiedzUsuńfaktycznie sielanka, a to jak zachowa się Kuba o północy było do przewidzenia :) tak właśnie powinien wyjść z szafy, cos jednak wisi w powietrzu, bo przecież piszesz to jak wspomnienie Kuby
pozdrawiam i życzę weny,
fankayaoi
Rozdział (jak wszystkie poprzednie) cudowny, można by rzec wprost idealny. Sytuacja na tej ulicy, jak Kociak krzyczał: "Zapalcie światła!" - świetna (śmiałam się do telefonu xd). Kocham go za urocze przezwisko i sposób bycia, Kubusia oczywiście również, ale jak na razie moim bohaterem no.1 pozostaje Hubert. *.* Chyba mam do niego słabość. < rumieni się >
OdpowiedzUsuńAle tak poważniej, powiem ci, że wcale nie "zaspokoiłaś mojego głodu", wprost przeciwnie - CHCĘ WIĘCEJ!! Nienawidzę cię za to. (Tak naprawdę, to kocham ponad wszystko, ale cii~!) Szkoda, że następny rozdział przewidujesz dopiero na kwiecień/maj, ale rozumiem. :)
Pozdrawiam, życzę weny i więcej wolnego czasu!
_HitoShi_
Nie przejmuj się, ja też mam do niego słabość ;)
UsuńJestem po prostu oczarowana *_* Piękny koniec tomu 1, można się rozpłynąć~~ Ten kawałek mnie rozbroił:
OdpowiedzUsuń"– Teraz uciekamy – odparł bez wahania. Uniosłem z zaskoczeniem brwi.
– Uciekamy? – powtórzyłem, upewniając się.
– Prawdziwy mężczyzna powinien wiedzieć, kiedy jest czas na ucieczkę " xD
Nie wiem skąd bierzesz pomysły na dialogi, ale są po prostu świetne. Życzę powodzenia na stażu i czekam na powrót chłopaków ;)
Pozdrawiam!
leśny ptak
Skąd pomysły na dialogi? Podobno życie pisze najlepsze scenariusze, a ja akurat żyję w konwencji serialu komediowego. Trochę tragicznie, ale przynajmniej inspirująco ;)
UsuńTaaaaka niespodzianka! ;D już się nie mogę doczekać jak przeczytam ten rozdział! ;))) Na pewno będzie genialny! :3
OdpowiedzUsuńTesknie za opowiadaniem! Już się nie mogę doczekać dalszych losów chłopaków. ;3
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie i usycham z tęsknoty!
Witam,
OdpowiedzUsuńno no, Kuba wyszedł z szafy, a zachowanie Huberta jak zaczął się wydzierać aby zapalili światła boskie.....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia