sobota, 28 marca 2015

Rozdział XII, w którym szepty przechodzą w krzyki


         Witam, Kochani! Ten rozdział to taki prezent ode mnie dla Was, bo jest dłuższy niż wszystkie poprzednie, i to sporo dłuższy. Mam nadzieję, że to zaspokoi Wasz głód :) Mam też kilka ogłoszeń parafialnych. Pierwsza rzecz, trochę zmieniła się cała moja koncepcja i postanowiłam zmodyfikować pierwotny podział całego opowiadania. Tym oto rozdziałem dwunastym kończymy pierwszy tom, "Lapidarność huraganów". Początkowo tomy miały być dwa, będą jednak trzy, trochę krótsze niż pierwotnie zakładałam. Wszystkie będą podobnej długości, co pierwszy, około dwunastu rozdziałów, a więc jesteśmy dopiero w jednej trzeciej drogi. To chyba dobra wiadomość, co? 
        Druga informacja jest taka, że w połowie kwietnia wyjeżdżam na staż za granicę i nie będzie mnie przez cztery miesiące. Nie twierdzę, że nie będę pisać przez ten czas – znam siebie na tyle, żeby wiedzieć, że nie uwolnię się od tego ;) Ale nie wiem jeszcze, na ile będę dysponowała wolnym czasem i czy w ogóle, dlatego ostrzegam. Chciałabym obiecać, że będę pisać w pocie czoła w każdej wolnej sekundzie, ale wszyscy wiemy, że życie tak nie działa. Zrobię, co w mojej mocy, i postaram się, aby pierwszy rozdział drugiego tomu pojawił się z końcem kwietnia/początkiem maja, kiedy już zdążę się nieco zadomowić. 
       Zapraszam do czytania, jak zawsze dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście fantastyczni. Proszę o cierpliwość i wish me luck ^^

 

 

Rozdział XII,

w którym szepty przechodzą w krzyki




         "On serait juste toi et moi
         Près d'ici ou là-bas
         Sans règles dignes et sans foie
         Quand tu veux on y va
         (...)
         Bien sûr tu serais là
         Moi blottis contre toi
         Je te raconterais ce rêve
         Quand tu veux on y va"*


         29 grudnia 2012 r.


        Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze mi się spało. Obudziło mnie brzęczenie telefonu. Otworzyłem jedno oko, odkrywając, że Huberta nie było obok mnie, po czym sięgnąłem w stronę szafki nocnej.
         – Halo? – rzuciłem zaspanym głosem, wygrzebując się z pościeli.
         – Hej! – usłyszałem po drugiej stronie głos Dony. – Śpisz jeszcze? Jest po jedenastej...
       – Dzięki tobie już nie śpię – odparłem marudnym tonem. Byłem trochę obolały i jeszcze nie wszystko do mnie docierało, ale zdecydowanie potrzebowałem usiąść przez chwilę spokojnie i przemyśleć to, co wydarzyło się poprzedniej nocy. W końcu było to dość przełomowe, prawda?
         – Kiedy wracasz do Krakowa? Musimy ogarnąć Sylwestra! – oznajmiła Dona donośnym tonem. Zawsze z samego rana była pełna entuzjazmu.
       – Już jestem w Krakowie – przyznałem neutralnym tonem. W końcu wiedziała, prawda? Poza tym nie musiałem się jej meldować.
         – Już? – zdziwiła się, po czym dodała dokuczliwym tonem: – A zamierzasz jeszcze kiedyś wrócić do domu, czy mamy zacząć szukać współlokatora, bo ty już mieszkasz z Kociakiem? Za nim się stęskniłeś, a za nami nie? Łamiesz mi serce!
         Odkaszlnąłem niezręcznie, żeby ukryć śmiech.
         – Właśnie za chwilę wracam, tylko się ogarnę, wtedy wszystko zaplanujemy. Spokojnie, mamy dwa dni – odpowiedziałem obojętnym tonem. Chciałem już zakończyć rozmowę, ale najwyraźniej Dona miała inne plany.
       – No i oczywiście musisz mi wszystko opowiedzieć... Ledwie powiedziałeś mi cokolwiek, bo cały czas przesiadywałeś u Kociaka, a potem od razu wyjechałeś na święta. Ja tu świruję i chcę wszystkich szczegółów!
         Westchnąłem głośno, wiedząc, że nie będę w stanie się od tego wykręcić.
         – Dobra, jak przyjadę do domu, będziesz mogła zacząć przesłuchanie, ale póki co jeszcze w połowie śpię... – Nie była to do końca prawda. Nagle poczułem się bardzo rozbudzony.
         – No dobra – westchnęła Dona. – Idź się ogarnąć i przyjeżdżaj szybko.
       Rozłączyłem się bez pożegnania, po czym ciężko dźwignąłem się z łóżka i poczłapałem do kuchni. Wlewając wodę do czajnika, dostrzegłem leżącą na blacie żółtą karteczkę. Pochyliłem się, żeby przeczytać.

         Kochanie, musiałem wyjść do pracy. W razie czego zostawiam Ci zapasowe klucze – w ogóle możesz je już sobie zachować. Nie będzie mnie dzisiaj przez cały dzień, wrócę do domu dopiero koło północy, więc zobaczymy się wtedy albo jutro. Postaraj się nie przespać całego dnia ;) Kocham Cię.

       Pod spodem znajdował się niedbały, ale wciąż świetny szkic mnie, jak śpię, a obok niego serduszko. Trochę się rozpłynąłem, po czym zgiąłem karteczkę i wraz z leżącymi obok kluczami schowałem ją do kieszeni.
       Zalałem kawę wrzątkiem, zgarnąłem z parapetu w połowie pełną paczkę papierosów i udałem się na balkon. Po raz pierwszy byłem sam w mieszkaniu Huberta. Przysiadłem na niskim stołeczku, odpaliłem papierosa i wpatrzyłem się w ścianę. To właśnie tutaj Kociak przesiadywał, poszukując inspiracji, paląc, rozmyślając o wszystkim i o niczym... może też czasem myśląc o mnie? Miałem przynajmniej taką nadzieję i właściwie uważałem to za całkiem prawdopodobne. Wiedziałem, że Hubert nie był tak wylewny, jak ja – nie to, żebym ja kiedykolwiek przed poznaniem go był wylewny. Najwyraźniej byłem jednak osobą, która albo zakochiwała się do szaleństwa, albo nie zakochiwała się wcale. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego niż Kociaka, prawdopodobnie bardziej by mi to przeszkadzało, ale w tym momencie nie przeszkadzało mi w ogóle. Hubert taki nie był, był o wiele bardziej powściągliwy, ale to nie oznaczało, że nie dostrzegałem tego, że jemu też na mnie zależało. Dostrzegałem postęp, jaki poczynił od dnia, kiedy po raz pierwszy go pocałowałem, kiedy wciąż był jeszcze nieufny i podejrzliwy, i nie traktował tego, co było między nami, zbyt poważnie. To się powoli zmieniało i Hubert zaczął się zmieniać, widziałem to w jego zachowaniu i w jego spojrzeniu. Widziałem to też w sposobie, w jaki wczoraj na mnie patrzył i w jaki się ze mną obchodził.
         Wczorajszej nocy Hubert traktował mnie trochę, jakbym był zrobiony z porcelany i jakby do końca nie mógł uwierzyć, że rzeczywiście to robiliśmy. Jakby co najmniej nie spodziewał się, że to kiedykolwiek się wydarzy. Być może rzeczywiście wierzył w to, że w pewnym momencie moja faza się skończy i nagle zniknę z jego życia, bo mi się znudzi, ale przecież musiał widzieć, jak bardzo poważnie to traktowałem, jak bardzo nie widziałem absolutnie żadnej innej opcji, i że nigdy bym z tego nie zrezygnował, prawda? Przynajmniej nie miałem pomysłu, jak jeszcze mógłbym mu to uzmysłowić, bo przecież nie podejdę do niego i nie powiem mu, że naprawdę, naprawdę zamierzałem spędzić z nim resztę życia, nie? Nawet moja bezpośredniość miała granice, a nie chciałbym go wystraszyć, bo to brzmiało jak coś, czego tak niezależna osoba, jak Kociak, mogłaby się wystraszyć.
         No więc miałem nadzieję, że to się powoli zmienia, i że wczoraj zrobiliśmy w tym kierunku kolejny krok. Nie było w nas żadnej wątpliwości, byliśmy pewni i tak bardzo razem w tym, jak tylko się dało. Nigdy jeszcze nie czułem się z nikim tak powiązany, nigdy nie byłem w nic tak zaangażowany. To było trochę tak, jakbym nagle znalazł się tak niebezpiecznie blisko niego, że wszystko zostało odkryte, obaj byliśmy całkowicie odkryci. I nie przeszkadzało mi to, bo nie miałem nic do ukrycia, więc dałem się ponieść, zupełnie pozbywając się wszelkich hamulców. Hubert za to był kompletnie słodki, cały czas upewniając się, że wszystko jest w porządku, i kontrolując, i dbając o to, żeby w każdą stronę było idealnie, trochę tak, jakby nie przywykł za bardzo do opiekowania się kimkolwiek, ale mimo to bardzo chciał to robić. I chciał się opiekować właśnie mną, mimo że nie był zbyt opiekuńczym typem i to zdecydowanie nie była jego specjalność, ale miałem wrażenie, i on potem przyznał mi rację, że po raz pierwszy w życiu tak naprawdę zależało mu, żeby było dobrze.
         Więc owszem, byłem cholernie szczęśliwy, ponieważ ja i Hubert stanowiliśmy naprawdę zgrany zespół. To nie była moja wyobraźnia, nie wmawiałem sobie tego, po prostu współgraliśmy ze sobą. A dzięki temu przyszłość zapowiadała się naprawdę bardzo, bardzo dobrze.
        Westchnąłem, w końcu podnosząc się z krzesła, po czym umyłem zęby zastępczą szczoteczką, która należała już do mnie, ubrałem się, zabrałem swoją torbę i wyszedłem z mieszkania. Nadal byłem nieco zaskoczony faktem, że Hubert zostawił mi klucze – czy chciał, żebym przyszedł z powrotem wieczorem i był tutaj, kiedy on wróci do domu? No cóż, mnie nie trzeba było do tego przekonywać.
         Wszystko działo się bardzo szybko, ale to tempo wcale nie wydawało mi się niewłaściwe. Tak naprawdę dla mnie było ono zupełnie naturalne.
       – To ma być szybko? – zapytała Dona, krzywiąc się, kiedy tylko stanąłem w drzwiach. Przewróciłem oczami, rzucając torbę w progu i kierując się do kuchni.
         – Jest Rafał? – zapytałem rozkojarzonym tonem. Dona pokręciła głową.
         – Pracuje. A my mamy dwa dni, żeby zaplanować Sylwestra...
         – Co chcesz planować? – przerwałem jej. – Ludzie są zaproszeni, trzeba kupić jedzenie, gorzałę, i impreza sama się rozkręci – wzruszyłem ramionami. Dona spojrzała na mnie spode łba.
         – Musimy jeszcze zrobić jedzenie, w czym mi pomożesz – zaznaczyła z naciskiem. – Ułożyć playlistę, zrobić dekoracje...
         Właśnie dlatego nie znosiłem samemu organizować imprez. O wiele łatwiej było pójść do kogoś. Dona kontynuowała, w ogóle nie zwracając uwagi na to, czy jej słuchałem, czy nie.
        – Mamy wstępnie dwudziestu pięciu gości... Zaprosiłam Julię, zgaduję, że chcesz zaprosić Kociaka, ale co z jego znajomymi? Z Leną i z Pawłem? Czy ty ich w ogóle znasz?
         – Mniej więcej – wzruszyłem ramionami. – Wypadałoby ich zaprosić.
        – Dobra, to razem z nimi mamy dwadzieścia siedem osób – podsumowała Dona, zapisując coś na kartce. – A... no i zaprosiłam Ewkę. – Spojrzała na mnie wyczekująco, zupełnie, jakby spodziewała się, że będę zły. Uniosłem brwi.
       – Oczywiście, że tak – stwierdziłem bez wahania. – Przecież to też twoja koleżanka, i ludzie, którzy tu będą, to głównie jej znajomi. Mi to nie przeszkadza.
         Miałem wrażenie, że Dona odetchnęła z ulgą.
         – Dobra, skoro to mamy załatwione, to teraz gadaj – nakazała, spoglądając na mnie nagląco. Utrzymałem neutralny wyraz twarzy, udając, że nie wiedziałem, o czym mówiła.
         – O czym? – zapytałem niewinnym tonem. Dona przewróciła oczami.
        – Ty. Kociak. Od twojego wyznania rano po zerwaniu z Ewką spędzałeś u niego prawie cały czas, potem wyjechałeś na święta i wróciłeś też prosto do niego. A ja nie wiem absolutnie nic. Więc... szczegóły – oświadczyła z szerokim uśmiechem, siadając przy stole naprzeciwko mnie i opierając się na łokciach. Czułem się jak złapany w pułapkę.
         – No ale co chcesz wiedzieć...? – zapytałem, wiedząc jednak, że nie uda mi się w żaden sposób wykręcić. – Jesteśmy razem.
         – Tyle się domyśliłam. – Dona przewróciła oczami. – Ale czy to jest coś poważnego? Naprawdę go lubisz? Seks jest dobry? Czy wszystko u ciebie w porządku? Wiesz, co nie dzień ktoś odkrywa zupełnie nagle, że interesuje go inna płeć niż do tej pory myślał, że go interesuje... Jaki on jest? Dlaczego akurat on? Jak... jak to się w ogóle, do cholery, stało? – Dona wyrzuciła z siebie wszystkie te pytania na jednym oddechu, a ja westchnąłem ciężko, nie wiedząc innego wyjścia niż zwyczajnie odpowiedzieć.
        – Tak, to coś bardzo poważnego, i tak, seks jest rewelacyjny. U mnie wszystko okej, radzę sobie z tym zaskakująco dobrze. Hubert jest kompletnym dziwakiem i uwielbiam go, i nie, nie wiem, dlaczego zakochałem się akurat w nim, ale gapiłem się na niego przez dobre dwa miesiące, zanim nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego, kiedy był w stanie upojenia alkoholowego i w połowie spał. Czy to zaspokaja twoją ciekawość? – odpowiedziałem gładko, szczerząc zęby, kiedy Dona zaczęła niekontrolowanie chichotać.
         – O mój Boże, naprawdę rzuciłeś się na Kociaka, jak był pijany i spał? To musiała być najzabawniejsza scena w historii... Cholera, dlaczego tego nie widziałam?
         Wzruszyłem ramionami.
         – Być może trochę koloryzuję. I dla mnie to nie było zbyt zabawne, nie byłem wtedy w najlepszym stanie psychicznym...
        – Ale... – Dona najwyraźniej za wszelką cenę próbowała znaleźć odpowiednie słowa. – Ale Kociak jest zawsze taki ułożony, i patrzy na wszystkich z góry i z dystansem, tak onieśmielająco... Ja nie miałabym odwagi, żeby się na niego rzucić.
         Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
         – I dobrze! Tylko byś spróbowała... – zagroziłem, cały czas się jednak uśmiechając. – Poza tym on nie jest onieśmielający... nie tak naprawdę. To po prostu normalny facet, tylko wy z niego robicie nie wiadomo kogo...
        – Naprawdę się w nim zakochałeś? – przerwała mi Dona, zupełnie, jakby dopiero teraz zarejestrowała tę część mojej wypowiedzi. Uśmiechnęła się do mnie lekko, w sposób, w jaki tylko kobiety potrafią się uśmiechać. Zawstydziłem się trochę i odwróciłem wzrok, kiwając głową.
         – Nie umiem rozmawiać o takich rzeczach.
         – Powiedziałeś o tym jemu, czy z nim też nie umiesz rozmawiać o takich rzeczach?
        – Powiedziałem – odparłem natychmiast, na co Dona uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona. – Jak byłem pijany. Nie pamiętam tego – dodałem, wzruszając przepraszająco ramionami. Dona znowu zaczęła się śmiać. – No co? – zapytałem defensywnie. – On też to powiedział – dodałem z dumą, bo nie chciałem, żeby odniosła wrażenie, że to wszystko było tylko jednostronne. – A raczej napisał w SMS-ie. I raz na kartce – poprawiłem się po chwili zastanowienia. Tym razem Dona zaczęła już śmiać się na całe gardło.
       – O rany, jesteście beznadziejni, to najbardziej urocza rzecz, z jaką kiedykolwiek się spotkałam – oznajmiła, ledwo panując nad śmiechem. Spojrzałem na nią spode łba, jednak w duchu musiałem przyznać jej rację. Byliśmy trochę beznadziejni, i zdecydowanie uroczy. Przewróciłem oczami, nie potrafiąc się jednak na nią gniewać.
         – Myślisz, że ja jestem kiepski w wyrażaniu uczuć? Kociak jest w tym absolutnie tragiczny – oznajmiłem z sympatią. Dona wyszczerzyła zęby.
         – Jestem w stanie to sobie wyobrazić... – zaczęła, po chwili jednak zmieniając zdanie. – Chociaż jednak nie, ciebie i Kociaka jako pary chyba jednak nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Muszę zobaczyć, żeby uwierzyć.
       – No cóż, może zobaczysz – odparłem tajemniczo, unosząc brew. Dona spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
         – Właśnie, jak to jest? Zamierzasz... wszystkim o tym powiedzieć? Czy chcecie zachować to w tajemnicy i na imprezie będziecie zachowywać się jak znajomi?
         Westchnąłem, nie będąc pewnym, co powinienem odpowiedzieć.
        – W sumie nie... nie zastanawiałem się nad tym – odparłem w końcu, na co Dona spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – No co? – zapytałem defensywnym tonem. – Powiedziałem mojemu bratu i siostrze, no i znajomi Kociaka wiedzą, ale... trochę ciężko mi sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało, jak wszyscy się dowiedzą, wiesz? Z drugiej strony... ciężko jest mi sobie też wyobrazić udawanie, że nic nas nie łączy. Przyzwyczaiłem się już do tego, że zachowujemy się po prostu jak... my.
         Dona przez chwilę wyglądała na zamyśloną.
         – A co on o tym sądzi? – zapytała w końcu. Wzruszyłem ramionami.
       – Oczywiście daje mi wolną rękę i zostawia mi tę decyzję, i nie chce mnie pospieszać... – przewróciłem oczami. – Może łatwiej by było, gdyby to on zdecydował. Ja jestem w tym beznadziejny.
         Dona parsknęła śmiechem.
         – Och, przecież wiem o tym... ale jestem też pewna, że on nie chce być osobą, która na siłę wyciągnie cię z szafy. No bo później mógłbyś tego żałować.
        – Nie będę tego żałował – odpowiedziałem natychmiast, bez chwili zastanowienia. Dona w odpowiedzi uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
         – No to chyba masz swoją odpowiedź.

***

         31 grudnia 2012 r.

         Okej, przyznaję, że wpadłem w lekką obsesję. Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić z tą sytuacją, a wiedziałem, że Hubert mi nie pomoże – po prostu stwierdzi, że muszę sam zdecydować. Czego nie potrafiłem zrobić. Jak do tej pory, od czasu, kiedy zaczęliśmy być razem, Hubert i ja nie byliśmy jeszcze nigdzie publicznie, wśród naszych znajomych. Z jednej strony po rozmowie z Tomkiem zyskałem nieco pewności siebie i byłem niemal przekonany, że mogłem to zrobić. Jaki był sens tego wszystkiego, skoro przy ludziach mieliśmy udawać, że jesteśmy sobie obojętni? Nie moglibyśmy nawet razem spędzić Sylwestra, co bardzo mi się nie podobało. Z drugiej strony jednak... w jaki sposób przekazać taką wiadomość? Po prostu o tym powiedzieć, czy zwyczajnie zacząć zachowywać się jak para? To chyba byłoby nieco zbyt szokujące, choć bardzo chciałbym zobaczyć reakcje ludzi. Ale czy byłbym w stanie spojrzeć w oczy Ewie? Czy będziemy musieli to tłumaczyć każdemu z osobna? Na pewno wszyscy zaczną wypytywać, i gapić się, i to nie brzmiało ani trochę zachęcająco...
         Nagle przyszło mi do głowy, że takie właśnie życie sobie wybrałem. Dopóki Hubert i ja będziemy razem, czyli prawdopodobnie – taką miałem nadzieję – przez cholernie długi czas, zawsze będziemy musieli się tłumaczyć, przy każdej nowo poznanej osobie będziemy musieli od nowa wyjaśniać. Tak, to mój chłopak. Tak, jesteśmy razem. Tak, jestem gejem.
        Westchnąłem, obracając papierosa w dłoniach i decydując, że pozostawię decyzję w rękach losu. Jeśli zdarzy się sytuacja lub nagle zwariuję, to po prostu to zrobię. Jeśli nie, to zostawię to na następny raz, nic mnie przecież nie goniło. No i miałem Huberta po swojej stronie, wiedziałem o tym, że niezależnie, jaką decyzję podejmę, on zrobi dokładnie to samo. To mnie uspokajało. Jeśli będę się męczył i udawał, on będzie to robił wraz ze mną. Jeśli postanowię zrobić wielki coming out i narażę się na spojrzenia i szepty, on, tak samo jak ja, będzie musiał to znosić.
         Czasem wydawało mi się, że był dla mnie zbyt dobry.
         Kiedy w dzień Sylwestra zadzwonił dzwonek do drzwi, siedziałem po turecku na stoliku na balkonie, paląc papierosa i sącząc kawę z wielkiego kubka z podobizną Elvisa Presleya. Chwilę wcześniej Kociak napisał mi SMS-a, że przyjedzie za kilkanaście minut, żeby pomóc nam w przygotowaniach, czego zażądała Dona, oczywiście zaznaczając, że jeśli nie będzie miał czasu, to nic nie szkodzi. Od niechcenia zasugerowałem to Hubertowi, na co ten natychmiast się zgodził. Pogodziłem się więc już z tym, że spędzę dzień w towarzystwie Huberta i Dony, co mogło, ale nie musiało, okazać się bardzo niezręczne. Nie wiedziałem, na co powinienem być przygotowany.
         – Kuba! – usłyszałem wołanie Dony kilka minut później, na co niechętnie podźwignąłem się ze stolika i wróciłem do mieszkania. Kiedy wszedłem do kuchni, Dona stała na palcach, wyciągając miski z szafki, a Kociak siedział przy stole tyłem do mnie, robiąc coś przy laptopie.
        – Hej – rzuciłem, pochylając się i dając mu szybkiego buziaka. Czułem na sobie spojrzenie Dony, ale Kociak zdawał się całkowicie nieporuszony. Kiedy zerknąłem na niego, uniósł znacząco brew i przewrócił lekko oczami. Uśmiechnąłem się, co, mam nadzieję, mówiło: „Wiem, ale musimy przez to przejść”. Obaj odwróciliśmy się, kiedy usłyszeliśmy cichy, zduszony chichot. Spojrzałem na moją przyjaciółkę z naganą, na co jedynie uśmiechnęła się przepraszająco.
         – „Call me maybe” – powiedziała, z powrotem zaczynając grzebać w szafce. Zamrugałem bez zrozumienia.
         – Co? – zapytałem głupio.
       – Poważnie? – rzucił Kociak, spoglądając na Donę w sposób, który można było zdefiniować jako oceniający. Wzruszyła defensywnie ramionami.
         – No co? To nie jest zła piosenka! No dobra, nie musi być...
         Kociak przewrócił oczami, po czym wpisał tytuł do wyszukiwarki na Youtube. Parsknąłem śmiechem.
         – „We are young”? – zasugerował Hubert, nie odrywając wzroku od komputera, na co Dona zgodziła się entuzjastycznie.
         – Dobra, chłopaki, skupcie się. Musimy zrobić coś do jedzenia – oświadczyła, opierając się o blat. – Ja od razu mówię, że nie umiem gotować.
        – Ja też nie – uprzedził Hubert. – Ale mogę zrobić poncz – zaoferował, wzruszając ramionami. Dona rozpromieniła się.
         – Rewelacyjny pomysł! – zawołała, po czym zwróciła się do mnie. – Kuba, ty gotujesz – rozkazała. Nie wyglądało to tak, jakbym mógł zaprotestować.
         – Umiesz gotować? – zdziwił się Hubert, spoglądając na mnie z zaskoczeniem.
         – Mam wiele ukrytych talentów – odparłem cicho, na co Kociak uniósł brew, a Dona odkaszlnęła cicho, po czym zaczęła się śmiać. Spojrzałem na nią spode łba.
         – Nie wątpimy w to, Kubuś.
         Wkrótce po tym zostaliśmy wysłani z Kociakiem do sklepu. Ja kupiłem dużo jedzenia, a on dużo alkoholu. Resztę dnia spędziłem na krojeniu, smażeniu i przyprawianiu, a Hubert na tworzeniu bardzo podejrzanie wyglądającej mieszanki, złożonej chyba z każdego możliwego rodzaju alkoholu. Byłem pewien, że umrzemy, kiedy to wypijemy.
         – Daj łyka – rzuciła Dona, wchodząc do kuchni.
         – Musi się odstać – poinformował Kociak, ale dziewczyna już zdążyła nalać sobie ponczu do szklanki.
         – O Boże, ale dobre! – zawołała. – To właśnie piją na amerykańskich filmach?
         – Oczywiście, że tak – odpowiedział natychmiast Hubert. – Chodzą po planie narąbani. Ciągle.
         Parsknąłem śmiechem, a Dona roześmiała się na cały głos.
       Kilka godzin później zaczęli się schodzić goście. Jak na wszystkich imprezach wiele osób, które miały przyjść, nie pojawiło się, za to przyszli ci, którzy w ogóle nie byli zaproszeni. Większość czasu spędzałem z Hubertem na balkonie, a osoby, które nam towarzyszyły, co chwilę się zmieniały. Rozmawialiśmy dokładnie tak, jak zawsze, i nawet, jeśli niektórzy ludzie dziwnie na nas spoglądali, nikt nic nie powiedział. To nie miało znaczenia. Piliśmy poncz, nie przeszkadzało nam zimno, byliśmy lekko wstawieni i nie zwracaliśmy uwagi na to, co mówiliśmy – a głównie się przedrzeźnialiśmy. Zacząłem się relaksować i myśleć, że może rzeczywiście nie musieliśmy nic robić, a sytuacja sama się rozwiąże. W pewnym momencie stanie się to po prostu dla wszystkich oczywiste, bez potrzeby robienia wielkich scen. To byłby chyba idealny scenariusz dla mnie.
         W pewnym momencie wróciliśmy do mieszkania, żeby wziąć coś do picia i trochę zintegrować się z resztą imprezy. Nie była to dobra decyzja.
       – Hubert? – usłyszałem głos zza swoich pleców. Kiedy obaj się odwróciliśmy, zobaczyłem wysokiego gościa z bardzo jasnymi włosami i bardzo niebieskimi oczami. Chyba musiał nosić soczewki. Zmierzyłem go wzrokiem od stóp do głów. Nie lubiłem go. Nazwał Huberta po imieniu. Nikt poza mną nie nazywał go po imieniu. Wszyscy mówili „Kociak”.
         Hubert zamrugał i uśmiechnął się lekko. Nie byłem pewien, czy ten uśmiech był szczery. Miałem nadzieję, że nie.
        – Hej – rzucił rozkojarzonym tonem, podając gościowi rękę. – Co słychać? Nie wiedziałem, że jesteś w Polsce...
         – Pisałem do ciebie jakoś w wakacje. Miałem nadzieję, że się spotkamy, jak jeszcze byłeś we Francji. Nie mieliśmy daleko. Pewnie byłeś bardzo zajęty.
         Nie byłem w stanie stwierdzić, czy gość powiedział to ironicznie, czy nie.
        – Bardzo – odparł Kociak, nadal z uśmiechem. Tym razem byłem pewien, że to była ironia. Spojrzałem najpierw na jednego, potem na drugiego, nie będąc pewnym, jak włączyć się w rozmowy, ale bardzo chcąc to zrobić. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
         – Hej – powiedziała Ewa, kiedy tylko się odwróciłem. Uśmiechnęła się trochę niezręcznie.
       – Hej – odparłem. Kątem oka dostrzegłem, że Kociak zmierzył nas uważnym wzrokiem, po czym ponownie skupił się na tym kimś, kto najwyraźniej był jego znajomym.
         Ostatecznie skończyło się tak, że ja usiadłem z Ewką w kuchni, a Kociak i jego kolega (kolega?) poszli na balkon. Naburmuszyłem się. Rozmowa z Ewą nie kleiła się za bardzo, ale i tak cieszyłem się, że nie miała do mnie takich pretensji, jakie mogłaby mieć. Miała do tego pełne prawo.
         – Naprawdę myślałam, że masz kogoś nowego, wiesz? – zagadała, opierając się łokciami o stół. Zostaliśmy w kuchni sami. – Mimo, że powiedziałeś mi, że nie. Sprawiałeś takie wrażenie.
         Wzruszyłem ramionami, nie za bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
       – Wiesz, ja... – przerwałem, kiedy do kuchni weszła Lena, przyjaciółka Kociaka. Spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami, nalała sobie ponczu i wyszła. – Zaraz wrócę, okej? – rzuciłem do Ewy, mając nadzieję, że nie było to zbyt niegrzeczne, po czym wstałem i udałem się do salonu. Kociak siedział na kanapie w towarzystwie grupy ludzi. Blondyn, z którym wcześniej się przywitał, siedział koło niego, opowiadając coś i bardzo przy tym gestykulując, a Hubert i reszta obecnych słuchali go uważnie. Zmrużyłem oczy, czując się jednocześnie zaniepokojony i bardzo nieracjonalny. W pewnym momencie Hubert uniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się lekko, na co uniosłem pytająco brwi, na co Kociak wzruszył ramionami, wracając do rozmowy. Niezbyt podniesiony na duchu, wróciłem do kuchni.
         O ile na początku wszystko szło dobrze, od tego momentu cały czas się z Hubertem mijaliśmy. Jeśli mnie na chwilę wypuściła Ewka, on gadał albo z tym blondynem, albo z Leną, albo z kimkolwiek innym. Jakiś czas później w końcu udało nam się spotkać na balkonie i zostać tam we dwóch. Usiadłem na stoliku, a Hubert oparł się o barierkę.
         – To co to za gość? – zapytałem, odpalając mu papierosa. Kociak wzruszył ramionami.
        – Znajomy – odparł krótko. – Madek. – Spojrzałem na niego ze zdumieniem. – Amadeusz – wyjaśnił z uśmiechem. – Mieszka w Belgii. W sumie ostatnio się widzieliśmy ponad dwa lata temu.
       – Hm – mruknąłem niezobowiązująco, nie wiedząc za bardzo, jak zamierzałem zareagować. – Spotykaliście się? – zapytałem prosto z mostu, ponieważ byłem pewien, że odpowiedź była twierdząca. Hubert spojrzał na mnie dziwnie.
         – To trochę za dużo powiedziane. Spiknęliśmy się parę razy – odparł neutralnym tonem, zupełnie, jakby to nie było nic takiego. Cóż, podejrzewałem, że miał rację, i to nie było nic takiego.
         – Spiknęliście się? Aha – powiedziałem, kiwając głową. Hubert parsknął śmiechem.
         – No co? Zawsze lubiłem blondynów – oświadczył, patrząc na mnie znacząco. W końcu się uśmiechnąłem.
        – Naprawdę? A ja myślałem, że lubisz mnie za moje wnętrze i zniewalającą osobowość – oświadczyłem z przekonaniem.
       – Kto powiedział, że w ogóle cię lubię? – rzucił obojętnie Kociak, próbując utrzymać kamienny wyraz twarzy, ale, jak zawsze, zdradził go ledwo widocznie uniesiony kącik ust.
         – No tak, zbyt dużo sobie wyobrażam – przyznałem. Uniosłem rękę i dotknąłem palcami jego palców, na co Hubert uśmiechnął się. – Mógłbyś... nie spędzać z nim całego czasu.
         Kociak spojrzał na mnie bez zrozumienia.
       – Nie spędzam z nim całego czasu. Rozmawiam z ludźmi. Tego właśnie chciałeś, nie? Żebyśmy zachowywali się naturalnie.
         Przewróciłem oczami, bo zupełnie nie dostrzegał, o co mi chodziło.
         – Tak, ale... moglibyśmy przy tym ciągle być razem – stwierdziłem, mając świadomość tego, że nie było to najlepsze wyjaśnienie.
         – Jesteśmy razem, Kuba. Jesteśmy razem teraz, jak nikt nie patrzy. Jak inni patrzą, jesteśmy znajomymi. Mogę chyba mieć też innych znajomych, co?
        – A więc jednak ci to przeszkadza! – powiedziałem triumfalnym tonem, na co Kociak spojrzał na mnie krzywo.
         – Mówiłem ci sto razy, że mi to nie przeszkadza. Ale nie możesz ode mnie wymagać, żebym chodził za tobą krok w krok, podczas gdy to ty chciałeś, żebyśmy dzisiaj nie pokazywali po sobie, że... – zawiesił na chwilę głos, po czym zmienił temat. – Poza tym nie przywykłem do tłumaczenia się komukolwiek. Nic się nie dzieje, nie masz żadnego powodu, żeby być zazdrosnym. Zaufaj mi i nie bądź absurdalny.
         Naburmuszyłem się, bo doskonale wiedziałem, że zachowywałem się absurdalnie.
        – Nie jestem zazdrosny – rzuciłem tylko, na co Kociak spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym przetarł ze zmęczeniem oczy.
        – Przestań, Kuba. Jestem z tobą, bo chcę być z tobą. Gdybym chciał być z nim, byłbym z nim. To jest właśnie tak proste. I jesteśmy tu... na twoich warunkach. Czego jeszcze chcesz? – zapytał zrezygnowanym tonem, po czym uśmiechnął się do mnie smętnie i wrócił do mieszkania. Stałem tam jeszcze przez chwilę, czując się gównianie.
        Wiedziałem, że w moim zachowaniu nie było niczego racjonalnego. Wiedziałem też, że Hubert tak naprawdę nie robił niczego niewłaściwego. Nie miałem za co go obwiniać, a on miał prawo być trochę zły. Po prostu... widziałem, jak ten koleś na niego patrzył. Byłoby lepiej, gdyby patrzył na niego tak, jak patrzy się na przystojniaka, którego chce się poderwać. Z którym chce się „spiknąć”. Ale on patrzył inaczej. Patrzył na Huberta tak, jak ja na niego patrzyłem. Tak, jak zawsze patrzył na niego Paweł, biedny Paweł, który zawsze był wierny w stu procentach, mimo że nigdy nie będzie miał u niego szansy. Ten koleś, ten Amadeusz (co za absurdalne imię!), patrzył dokładnie tak samo. I nazywał go po imieniu.
         Kiedy jakiś czas później przechodziłem z Doną przez salon, Hubert był właśnie dręczony przez dwoje studentów ASP, których imion nie pamiętałem. W pewnym momencie ten blondyn – Amadeusz – powiedział coś, i najwyraźniej to było coś głupiego, bo Hubert zrobił tę minę, jaką zawsze robił, kiedy ja mówiłem coś głupiego. Spojrzał na niego z lekkim politowaniem, z uniesionymi brwiami, ale nadal widać było, że był rozbawiony. Nie powinien tak patrzeć na nikogo poza mną. I to niby było w porządku? Takie uśmiechanie się nie było w porządku. Powinien powstać nowy typ zdrady, uśmiechanie się. Jeśli uśmiechasz się w jakiś sposób do swojego partnera (o! To dobre określenie, prawda?), to nie wolno ci uśmiechać się w ten sam sposób do kogokolwiek innego. Ten uśmiech należy do mnie, i ten chłopak należy do mnie, i w ogóle odpieprz się od niego, typie z nienaturalnie jasnymi włosami i dziwacznym imieniem. Wiem doskonale, jak się czujesz, chcesz, żeby on już zawsze się do ciebie tak uśmiechał, co? Ale to się nie wydarzy. To niemożliwe, ponieważ byłem tu pierwszy. O kurcze, wcale nie byłem. No cóż, nieważne. Nie byłem pierwszy, ale będę ostatni.
         Musiałem działać. Byłem tylko troszeczkę pijany, ale wiedziałem, że musiałem działać, więc kiedy zostało kilka minut do północy i wszyscy znaleźliśmy się na balkonie, ja po jednej stronie z Ewką i jej znajomymi, a Kociak po drugiej, w towarzystwie Leny, Pawła i Amadeusza, z którym Lena trajkotała sobie wesoło (zdrajczyni, powinna być po mojej stronie), wiedziałem już, co musiałem zrobić.
       Wybiła północ, huknęły korki od szampanów, a nasze uszy wypełnił dźwięk odpalanych fajerwerków. Niebo w jednym momencie zrobiło się kolorowe. Odpowiedziałem z rozkojarzeniem na życzenia Ewy, po czym zacząłem przebijać się przez tłum. Skierowałem się w stronę Kociaka, świadom tego, że choć większość obecnych nie zwracała na nas żadnej uwagi (jeszcze), spojrzenia Dony, Leny i Pawła były we mnie utkwione. Dokładnie w momencie, w którym do nich dotarłem, Hubert odwrócił się i rozejrzał, najwyraźniej chcąc odnaleźć mnie wzrokiem w tłumie. Zrobiło mi się trochę cieplej na sercu i bez żadnego wahania (co mogło być po części spowodowane alkoholem) uniosłem rękę i dotknąłem kciukiem jego policzka, a potem pochyliłem się i pocałowałem go.
         Prawdopodobnie sam pocałunek nie trwał dłużej niż dziesięć sekund, ale miałem wrażenie, że mógł trwać nawet kilka minut, bo bardzo nie chciałem go kończyć. Za wyjątkiem wciąż strzelających fajerwerków, zapadła całkowita cisza. Byłem świadom utkwionych we mnie spojrzeń – może nie fizycznie świadom, ale wiedziałem, że ludzie się gapią, no bo co innego mogliby robić? To była trochę scena jak z filmu i byłem z niej dość dumny, więc – znów, zamroczony alkoholem, inaczej poziom mojej paniki byłby o wiele wyższy – oderwałem się od ust Kociaka i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, były jego bardzo, bardzo szeroko otwarte oczy, a potem oddaliłem się bardziej, patrząc prosto na tłum ukazujący cały wachlarz zróżnicowanych emocji. Najbliżej stała Lena, szczerząc zęby jak wariatka, Paweł wyglądał trochę smutno, a ten gość, Amadeusz, sprawiał wrażenie, jakby czuł się nieco nie na miejscu. Gdzieś w tłumie zobaczyłem Julię, na której imprezie po raz pierwszy spotkałem Huberta, i która uśmiechała się tajemniczo, tak, jak człowiek uśmiecha się, kiedy zna jakąś tajemnicę, zanim ktokolwiek inny ją pozna. Zobaczyłem też chłopaka Dony, Rafała, który wyglądał na nieco ogłupiałego, i kilka innych osób, których wyrazy twarzy ukazywały różne poziomy szoku. Dona i Ewa musiały stać za moimi plecami, ponieważ nigdzie ich nie widziałem.
         To było tyle, jeśli chodziło o nierobienie wielkich scen.
        – Co ci odbiło? – zapytał szeptem Kociak, cały czas się we mnie wpatrując. Nie wyglądał jednak, jakby miał pretensję z powodu mojej chwilowej niepoczytalności.
         Nie miałem pojęcia, co mi odbiło, więc w zamian odpowiedziałem równie cichym pytaniem.
         – Co teraz?
       Bo naprawdę, naprawdę nie miałem pojęcia. Hubert zastanowił się przez chwilę, po czym w końcu oderwał ode mnie wzrok i rozejrzał się po twarzach otaczających nas ludzi.
         – Teraz uciekamy – odparł bez wahania. Uniosłem z zaskoczeniem brwi.
         – Uciekamy? – powtórzyłem, upewniając się.
         – Prawdziwy mężczyzna powinien wiedzieć, kiedy jest czas na ucieczkę – poinformował mnie, śmiejąc się cicho, po czym odwrócił się, w jakiś sposób, mimo swojego niskiego wzrostu, zdołał spojrzeć na wszystkich tych zszokowanych ludzi z góry, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę drzwi balkonowych. Po drodze chwycił stojącą na stole butelkę szampana.
        – Koniec przedstawienia. Ciąg dalszy być może nastąpi – rzucił do tłumu, uśmiechając się przy tym zniewalająco. Złapałem wzrok Ewki, która wpatrywała się we mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Dona szeptała jej coś na ucho.
       Nagle wydostaliśmy się spod ostrzału spojrzeń i wreszcie mogłem spokojnie odetchnąć. Zupełnie automatycznie obaj skierowaliśmy się w stronę drzwi wejściowych. Wyszliśmy na zewnątrz, oddychając świeżym powietrzem. Na szczęście balkon znajdował się od drugiej strony.
         – To jest największy problem z tobą – rzucił nagle Kociak, oglądając się za mną, kiedy ruszył wzdłuż ulicy. – Jesteś kompletnie nieprzewidywalny. Wydaje się, że zrobisz jedną rzecz, a ty robisz coś zupełnie przeciwnego. Niby wydajesz się taki normalny, ale chyba nigdy nie było mi tak trudno nikogo rozgryźć.
         Sprawiał wrażenie, jakby bardziej mówił do siebie niż do mnie. Postanowiłem nie odpowiadać, w zamian dogoniłem go i chwyciłem go za rękę, idąc z nim ramię w ramię. Spojrzał na mnie, wzdychając jakby z rezygnacją, ale uśmiechnął się i wzmocnił uścisk.
         – Gdzie idziemy? – zapytał po kilku minutach ciszy. Zastanowiłem się przez chwilę, po czym nagle mnie olśniło.
         – Wiem, gdzie idziemy – oświadczyłem, przyspieszając. Kociak przewrócił oczami, ale podążył za mną. – Przeszkadza ci to? – zapytałem po chwili cicho. – To, że jestem nieprzewidywalny?
         Hubert zastanowił się przez chwilę.
         – Nie – zdecydował. – Nigdy się nie nudzę – dodał z lekkim uśmiechem.
       – Dobra, to powiedz, o co chodzi z tym facetem – zażądałem, no bo ej, właśnie wyszedłem dla niego z szafy, więc chyba tyle mogłem wiedzieć?
         Kociak milczał przez chwilę, po czym westchnął.
         – Tak jak powiedziałem, spiknęliśmy się parę razy. Ja nie traktowałem tego zbyt poważnie, on myślał, że jesteśmy... w związku, czy coś takiego. Potem chciał, żebym przeprowadził się z nim do Belgii, a ja oczywiście odmówiłem. Nie odzywał się do mnie przez rok, po czym napisał do mnie, kiedy wiedział, że jestem we Francji, że chciałby mnie zobaczyć. I że dużo o nas myślał, i że jeśli chcę się spotykać tylko w jednym celu, to w porządku. Zamierzałem mu odpisać, że to nie byłoby wobec niego w porządku, ale... w końcu tego nie zrobiłem.
         – Dlaczego mu nie odpisałeś? – zapytałem z zaciekawieniem.
         – Bo... nie umiem sobie z tym radzić. Z ludźmi i z ich uczuciami. No bo... w sumie uważałem to za trochę żałosne, ale przecież nie mogłem tego powiedzieć, nie? Co miałem mu napisać? W jaki sposób miło spławić kogoś, kto chyba jest w tobie trochę zakochany? Nie... nie umiem tego robić.
         Uśmiechnąłem się do siebie.
         – Wiem, że nie umiesz – powiedziałem, po czym coś przyszło mi do głowy. – Czy kiedykolwiek chciałeś mnie tak spławić, ale nie wiedziałeś, jak?
         Hubert spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
         – Ciebie? Nie... ciebie nigdy nie chciałem spławić.
         I to oświadczenie zdecydowanie mi wystarczyło. Nie potrzebowałem niczego więcej.
         – Gdzie idziemy? – zamarudził Hubert parę minut później.
         – Tutaj jest taka uliczka, która jest zawsze ładnie oświetlona w święta. Wszystkie domy są oświetlone. Chodziłem tam na spacery, jak kazałeś mi... coś zdecydować – dokończyłem niezręcznym tonem. Kociak parsknął śmiechem.
         – Czego oczywiście nie zrobiłeś, dopóki Duśka cię nie zmusiła – zauważył, patrząc na mnie z dezaprobatą.
         – Nie – przyznałem z lekkim zawstydzeniem. – Za dobrze mnie znasz.
         – Myślisz, że dobrze się znamy? – zapytał po kilku minutach cichego marszu. Brzmiał, jakby rzeczywiście nie był tego pewien.
         – Myślę, że tak – odparłem bez wahania. – Ja znam ciebie. Wiem, że zawsze palisz w miejscach, w których jest to zabronione, jak prowadzisz samochód to jeździsz po krawężnikach, zawsze jak malujesz, to mruczysz pod nosem, bo opowiadasz sobie historię tego, co malujesz, a czasami wyglądasz, jakbyś... jakbyś czuł się na tym świecie tak nie na miejscu, jakbyś pojawił się tu wczoraj i był tylko gościem. Takie czasami sprawiasz wrażenie.
         Hubert znowu milczał przez chwilę, po czym parsknął śmiechem, jakby z zadumą.
       – No dobra, trochę się znamy – przyznał. Kilka minut później w końcu dotarliśmy na miejsce. Byłem rozczarowany, kiedy okazało się, że tylko w kilku domach światła były zapalone. Przecież był Sylwester!
         – Większość jest zgaszona – powiedziałem, kiedy ruszyliśmy uliczką. To już były prawie przedmieścia.
         – Naprawdę lubisz te światełka, co? – zapytał Hubert trochę dokuczliwym tonem.
         – Hej! Każdy z nas lubi coś głupiego! – zawołałem defensywnym tonem. Kociak roześmiał się.
         – Ja lubię ciebie – oświadczył, po czym przyspieszył, zanim zdążyłem zarejestrować jego słowa.
       – No wiesz co! – zawołałem za nim z oburzeniem, ale zdążył już się oddalić. Kiedy znajdował się kilkanaście metrów ode mnie, rozejrzał się ukradkiem dookoła, po czym nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczął wrzeszczeć na całe gardło.
         – Hej! Zapalcie światła!
         – Hubert! Co ty robisz? – upomniałem go zaniżonym głosem, podbiegając do niego.
         – Cicho – rzucił, na co spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
         – Mi każesz być cicho? Ludzie tu mieszkają!
         Kociak kompletnie mnie zignorował.
         – Zapalcie światła!!! Zapaaaaalcie świaaaatła!!!
        Nie mogąc się powstrzymać, zacząłem się śmiać, no bo, co to w ogóle było? Po paru sekundach kilka domów od nas na kilku choinkach zapaliły się lampki. A potem kolejne, wzdłuż całego dachu innego domu. Chwilę później duża część ulicy była oświetlona.
         Zacząłem śmiać się jeszcze głośniej i Hubert do mnie dołączył, więc podszedłem do niego i objąłem go ramionami od tyłu, świadom tego, że ludzie, którzy włączyli światła, prawdopodobnie wyjrzeli też przez okno, żeby sprawdzić, kto jest tak szalony, żeby drzeć się na ulicy w środku nocy. Z jakiegoś powodu w ogóle mi to nie przeszkadzało. Odwróciłem go przodem do siebie. Uśmiech na jego twarzy był niemal oślepiający, chyba nigdy nie widziałem, żeby Kociak tak szeroko się uśmiechał, tak bardzo przyzwyczajony byłem do drobnych, ironicznych uśmieszków. Śmiały się też jego oczy, więc zupełnie zignorowałem fakt, że istniało duże prawdopodobieństwo, że byliśmy obserwowani, pochyliłem się i pocałowałem go. Trwało to o wiele dłużej niż parę chwil wcześniej na balkonie, i było o wiele mniej niezręcznie, bo nikt się na nas nie gapił (a przynajmniej nie byliśmy tego świadomi) i niczego nie musieliśmy nikomu udowadniać. To było tylko tak, ot. Jeśli ktoś rzeczywiście stał w oknie, to, no cóż, najwyżej nas pobiją. Nawet ta myśl nie była w stanie zepsuć mi humoru.
         I jeśli to nie była jedna z tych magicznych chwil, o których ludzie tyle mówili, no to ja nie wiem, co innego mogłoby zostać uznane za magiczne. 


  KONIEC TOMU I


___________________________________________________________________________________
* Guillaume Grand – "Toi et moi"

10 komentarzy:

  1. Sielanka na całego, tylko ciekawe jak długo to potrwa bo przecież w każdym związku są wzloty i upadki ,szczególnie na początku ;p no ale teraz trzeba poczekać trochę na dalszy ciąg . mam nadzieje ,że tak samo dobry stylowo jak i pierwszy tom;)
    Pozdrawiam ,życzę dużo weny i czasu na pisanie :)
    Katarina

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Uwielbiam to opowiadanie i Twój styl jest taki... piękny! A rozdział taki sielankowy i dłuugi ^^
    Uśmiech miałam na twarzy przez większość czasu, gdy czytałam. Zmieniał się on z napięciem, gdy czułam, że nasz główny bohater zrobi coś kompletnie nieoczekiwanego i gdy myślałam, że skończy się to co najmniej źle. Na szczęście tak nie było. :)
    Przyznam jednak, że bałam się przeczytać ten rozdział. Naprawdę się bałam. Coś mnie ściskało gdy tylko widziałam jego tytuł. Cały czas mam w głowie prolog. Prześladuje mnie i zamęcza bólem brzucha, gdy czytam kolejne rozdziały. Ten przeklęty prolog mnie zabija i sprawia, że boję się tego co będzie następnym razem. Moje pytanie, więc brzmi: Dlaczego to musi się źle skończyć? ^^ Jak osiwieję z tych emocji w tomie trzecim, wiedz, że to tylko i wyłącznie, zaznaczam, Twoja wina, pani Autorko! :)
    To jeśli już spróbowałam wzbudzić poczucie winy, napiszę coś o rozdziale i reszcie ;)
    Gdy czytam moja wyobraźnia działa w tak wybitny sposób, w tym opowiadaniu, że czuję się jakbym oglądała serial. Albo raczej film.. Tyle że dramat, o czym już wspomniałam, bo prolog jest "zło-myślo-twórczy" ^^
    I widzę te piękne sceny i szczerzę się do monitora jak debil i w tle płynie muzyka z której jest początkowy cytat i jest mi tak zupełnie błogo. I szczerzę się jeszcze bardziej, no bo czemuż by nie. I w ogóle jestem tak bardzo na tak, że już bardziej być nie można ^^
    Co do mnie i moich komentarzy. Przyznam, że mi źle, że tak rzadko je dodaję, ale niestety mam naprawdę nawał nauki. Postaram się jednak nadrabiać, gdy napięcie związane z nią nieco opadnie ^^
    I staż za granicą? Gratuluję! I aż zazdroszczę. ;) Oby Ci się spodobało, gdziekolwiek się wybierasz i obyś trafiła na fajnych ludzi, bo to przecież ma duże znaczenie.
    Powodzenia i oczywiście życzę szczęścia!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. super opowiadanie, piszesz tak lekko, jakby nie sprawiało ci to problemu
    faktycznie sielanka, a to jak zachowa się Kuba o północy było do przewidzenia :) tak właśnie powinien wyjść z szafy, cos jednak wisi w powietrzu, bo przecież piszesz to jak wspomnienie Kuby
    pozdrawiam i życzę weny,
    fankayaoi

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział (jak wszystkie poprzednie) cudowny, można by rzec wprost idealny. Sytuacja na tej ulicy, jak Kociak krzyczał: "Zapalcie światła!" - świetna (śmiałam się do telefonu xd). Kocham go za urocze przezwisko i sposób bycia, Kubusia oczywiście również, ale jak na razie moim bohaterem no.1 pozostaje Hubert. *.* Chyba mam do niego słabość. < rumieni się >
    Ale tak poważniej, powiem ci, że wcale nie "zaspokoiłaś mojego głodu", wprost przeciwnie - CHCĘ WIĘCEJ!! Nienawidzę cię za to. (Tak naprawdę, to kocham ponad wszystko, ale cii~!) Szkoda, że następny rozdział przewidujesz dopiero na kwiecień/maj, ale rozumiem. :)
    Pozdrawiam, życzę weny i więcej wolnego czasu!

    _HitoShi_

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przejmuj się, ja też mam do niego słabość ;)

      Usuń
  5. Jestem po prostu oczarowana *_* Piękny koniec tomu 1, można się rozpłynąć~~ Ten kawałek mnie rozbroił:
    "– Teraz uciekamy – odparł bez wahania. Uniosłem z zaskoczeniem brwi.
    – Uciekamy? – powtórzyłem, upewniając się.
    – Prawdziwy mężczyzna powinien wiedzieć, kiedy jest czas na ucieczkę " xD
    Nie wiem skąd bierzesz pomysły na dialogi, ale są po prostu świetne. Życzę powodzenia na stażu i czekam na powrót chłopaków ;)
    Pozdrawiam!
    leśny ptak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd pomysły na dialogi? Podobno życie pisze najlepsze scenariusze, a ja akurat żyję w konwencji serialu komediowego. Trochę tragicznie, ale przynajmniej inspirująco ;)

      Usuń
  6. Taaaaka niespodzianka! ;D już się nie mogę doczekać jak przeczytam ten rozdział! ;))) Na pewno będzie genialny! :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Tesknie za opowiadaniem! Już się nie mogę doczekać dalszych losów chłopaków. ;3
    Czekam niecierpliwie i usycham z tęsknoty!

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam,
    no no, Kuba wyszedł z szafy, a zachowanie Huberta jak zaczął się wydzierać aby zapalili światła boskie.....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń