wtorek, 9 września 2014

Rozdział IV, który nie mieści mi się w głowie


 

Rozdział IV, 

który nie mieści mi się w głowie



        "I don't believe that anybody
         Feels the way I do about you now"*

        7 grudnia 2014 r.

      – Dodzwoniłeś się do Kociaka, nie zostawiaj wiadomości po sygnale, bo i tak jej nie odsłucham – poinformował mnie po raz kilkunasty głos Huberta. Odłożyłem telefon z westchnieniem, wracając do robienia tostów.
         – Co jesteś taki zdołowany? – zapytała Dona, wchodząc do kuchni. Wzruszyłem ramionami. Nie miałem ochoty na rozmowę. Tak naprawdę to nie miałem ochoty na nic. – Ewa mówiła ci o imprezie? Idziesz, nie?
       – Jeszcze nie wiem... nie jestem dzisiaj za bardzo w nastroju – przyznałem, starając się brzmieć neutralnie. Dona natychmiast uniosła głowę, zaniepokojona.
        – Coś się stało? Między tobą z Ewką wszystko w porządku? Pokłóciliście się...? – zapytała, zniżając głos. Sprawiała wrażenie autentycznie zmartwionej. Pokręciłem głową.
         – Nie, wszystko okej... po prostu jakiś jestem dzisiaj nieswój – ściemniłem, mając nadzieję, że mi uwierzy. Nieświadomie zerknąłem na telefon. Dona nie wyglądała na całkowicie przekonaną, ale nie drążyła tematu, za co byłem jej wdzięczny.
       – Chodź, będzie fajnie... – przekonywała. – Znasz już część ludzi, no i będzie Kociak, a przecież się kumplujecie.
          Nie mogła trafić na nic, co bardziej zniechęciłoby mnie do pójścia.
       W końcu zgodziłem się dla świętego spokoju, zastanawiając się, jak przetrwam ten wieczór. Miałem wrażenie, że od naszego ostatniego spotkania Hubert mnie unikał – dokładnie tak, jak przewidywałem. Zorientował się, że moje intencje w stosunku do niego nie były całkowicie platoniczne, i postanowił to ukrócić. Wcale mu się nie dziwiłem. Zdałem sobie sprawę z faktu, że od momentu, kiedy byliśmy razem w Bunkrze Sztuki, nie zdarzyło się, żebyśmy nie widzieli się przez trzy dni z rzędu. Już to było niepokojące. Cholernie za nim tęskniłem, choć nawet w mojej głowie brzmiało to żałośnie i trochę nie przyznawałem się do tego przed samym sobą.
         Mógł przynajmniej odebrać telefon. Nie wiedziałem jeszcze, co zamierzałem mu powiedzieć, ale... mógł przynajmniej odebrać telefon. Nie odbierał, co oznaczało, że nie chciał ze mną rozmawiać, a to oznaczało, że...
         Był moim przyjacielem. Był najciekawszą, najbardziej absorbującą osobą, jaką spotkałem, i naprawdę uważałem go za przyjaciela. A potem to spieprzyłem, ale nie dało się zrobić inaczej, bo przecież od samego początku nie traktowałem go jedynie jako przyjaciela. A teraz on o tym wiedział, przez co dzisiejszy wieczór zapowiadał się bardzo, ale to bardzo żenująco. 

***

       Klub był bardzo kameralny, mały i zatłoczony. Nigdy wcześniej nie byłem w Atmosferze, ale zarówno Ewka, jak i Dona przekonywały mnie, że będziemy się świetnie bawić. Weszliśmy do środka we trójkę, natychmiast rozpoznając stolik, który zajmowali nasi znajomi, i podeszliśmy do niego. Siedziało tam zaledwie kilka osób, reszta znajdowała się gdzieś wśród tłumu.
        Zdjąłem kurtkę i położyłem ją na pufie koło siebie, po czym przez chwilę rozważałem kupno piwa, jednak przypomniałem sobie o swoim postanowieniu. Nie zamierzałem dzisiaj pić, bałem się, że mógłbym zrobić coś głupiego w swoim obecnym, niepewnym stanie. Gdybym się upił, prawdopodobnie podszedłbym do niego i... jeszcze nie wiem, co bym zrobił, ale to nie był dobry moment na utratę tej resztki kontroli, która mi jeszcze pozostała. Poszedłem więc do baru, kupiłem szklankę soku pomarańczowego i wtedy mój wzrok go odnalazł.
         Hubert tańczył wśród kilkudziesięciu innych ciał, spoconych i naładowanych endorfinami. Miał zamknięte oczy, a na twarzy lekki uśmiech. Był ubrany w biały, dopasowany t-shirt, czarne trampki i czerwone rurki, przez co sprawiał wrażenie króla nonszalanckiej elegancji. Poruszał się z gracją, wyglądał na zahipnotyzowanego, zupełnie, jakby nie miał dla niego znaczenia fakt, że wokół znajdowali się inni ludzie. Co chwilę pojawiała się przy nim inna dziewczyna, z którą tańczył przez moment, po czym zapominał o jej istnieniu. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Nie widziałem go jeszcze tańczącego. Ja sam nie lubiłem tańczyć. Zawsze miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie gapili, co było przecież absurdalne.
       Przypomniałem sobie, że moim celem na dzisiaj było zadbanie o to, żeby Kociak mnie nie zobaczył, a najlepiej uniknięcie jakiejkolwiek konfrontacji z nim. Mogło się to nie udać, jeśli będę bez przerwy się na niego gapił. Kiedy już zamierzałem odwrócić wzrok, on obrócił głowę i spojrzał prosto na mnie. Zamarłem. Jego spojrzenie było intensywne, patrzył na mnie ponad tłumem. Z jego twarzy zniknął uśmiech, minę miał poważną, sprawiał wrażenie, jakby próbował zakomunikować mi coś bez słów. Przygryzł w zamyśleniu wargę. Odwzajemniłem spojrzenie, w ustach zrobiło mi się sucho, a bicie mojego serca znowu przyspieszyło. Dosłownie kilka sekund później wyraz twarzy Huberta zmienił się; uśmiechnął się lekko, uniósł w moim kierunku trzymanego przez siebie niebieskiego drinka, mrugnął i odwrócił się w stronę dziewczyny z niebieskimi włosami, całkowicie przestając zwracać na mnie uwagę. Zamrugałem z zaskoczeniem, po czym sam oderwałem od niego wzrok, czując się nieco zażenowany. Moje spojrzenie natrafiło na Donę, która siedziała obok mnie i wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami.
         – Co? – zapytałem, próbując przekrzyczeć hałas. Spojrzała na mnie, potem na Kociaka i znowu na mnie i przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej zrezygnowała, choć wciąż wyglądała podejrzliwie. Wzruszyłem ramionami, patrząc na nią spode łba i dając jasno do zrozumienia, że to nie jej sprawa. Odwróciłem się z powrotem w stronę parkietu, ale Kociak gdzieś zniknął. Prychnąłem pod nosem. Wieczór dopiero się zaczynał, a ja już byłem zirytowany.
       Potem wcale nie było lepiej. Ludzie przychodzili i odchodzili od naszego stolika, a ja siedziałem naburmuszony. Ewie raz udało się wyciągnąć mnie do tańca, ale wytrzymałem tylko jedną piosenkę i postanowiłem wrócić do stolika, przez co od tego czasu była na mnie obrażona. Dona co moment próbowała do mnie zagaić i rozpocząć jakąś konwersację, ale zbywałem ją półsłówkami.
        Kociak znikał mi z oczu, po czym ponownie pojawiał się na parkiecie, spędzając tam praktycznie cały wieczór. Głównie tańczył z dziewczyną z niebieskimi włosami, ludzie często robili im miejsce, żeby mogli kontynuować swoje show. Hubert uśmiechał się i wyglądał, jakby dobrze się bawił. Poczułem złość na każdego, za wyjątkiem mnie, kto sprawiał, że Kociak się uśmiechał, po czym natychmiast zrobiło mi się wstyd. Chwilę później na parkiecie pojawił się ten wysoki facet w okularach (jak on miał na imię?). Hubert uśmiechnął się do niego i od tej pory tańczyli we trójkę, on, wysoki gość i dziewczyna z niebieskimi włosami. Śmiali się i wygłupiali, a ja przyglądałem się ze zmrużonymi oczami, jak ten facet obejmował Kociaka w talii. Miałem wrażenie, że stanowczo zbyt często go dotykał, częściej niż mogłoby się to wydawać naturalne. Poczułem coś, co niepokojąco przypominało nienawiść.
         Jakiś czas później zacząłem wreszcie rozmawiać z innymi ludźmi i trochę się zrelaksowałem. Za wyjątkiem tego jednego zetknięcia spojrzeń, Kociak zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, co z jednej strony bolało, ale z drugiej było pozytywną okolicznością. Jeśli tak dalej pójdzie, być może jakoś przetrwam ten wieczór. Odpowiadałem więc uprzejmie na pytania Dony, co jakiś czas wtrącając się do toczącej się przy stoliku dyskusji, a jednocześnie kontrolując to, co działo się na parkiecie. Kociak zniknął kilkanaście minut wcześniej, podobnie jak dwójka jego przyjaciół, i jak do tej pory nie wrócił. Zignorowałem rosnące we mnie uczucie niepokoju, wmawiając sobie, że to nic dla mnie nie znaczyło.
          – Ej, o co chodzi z Kociakiem? – zapytała mnie w pewnym momencie Dona, pochylając się w moją stronę i przekrzykując muzykę.
         – Co masz na myśli? – zawołałem, na wszelki wypadek na nią nią patrząc. Miałem wrażenie, że z mojej twarzy można wyczytać wszystko.
         – No, myślałem, że jesteście kumplami. Nawet nie podszedł się przywitać ani nic – stwierdziła, a w jej głosie można było wyczuć urazę. Wzruszyłem ramionami.
         – Pewnie jest zajęty. – Nawet w mojej głowie ta wymówka zabrzmiała idiotycznie, w końcu spędził cały wieczór na skakaniu. – Czemu ci to przeszkadza?
         – Po prostu chciałam go poznać – oświadczyła zdawkowym tonem, brzmiąc na zaciekawioną. Kiedy nie odpowiedziałem, drążyła dalej: – To z nim się pokłóciłeś, prawda? Nie z Ewą. Dlatego byłeś taki wkurzony ostatnio – domyśliła się, formułując to bardziej jako stwierdzenie niż pytanie.
         – Nie pokłóciłem się z nim – zaprotestowałem natychmiast. W końcu to była prawda. Nie pokłóciliśmy się, po prostu nie wiedzieliśmy, na czym staliśmy, ja byłem kłębkiem nerwów, a on przestał odbierać moje telefony. Na myśl o tym zrobiło mi się strasznie przykro.
         Dona na szczęście odpuściła temat, za co byłem jej wdzięczny. Znowu się naburmuszyłem, sącząc sok przez słomkę i czekając, aż wieczór dobiegnie końca. To była jedna z najgorszych imprez w moim życiu, nie byłem w stanie na niczym się skupić. Ciągle po głowie chodziła mi tylko jedna osoba, która prawdopodobnie tego wieczoru nie poświęciła mi więcej niż jednej myśli. Czułem się żałośnie.
         – Cześć, Kuba – usłyszałem nagle głos tuż obok swojego ucha i aż podskoczyłem, wyrwany z zamyślenia. Odwróciłem się i zobaczyłem dziewczynę z niebieskimi włosami, którą wcześniej widziałem na parkiecie. Uśmiechała się. Zmarszczyłem brwi.
         – Cześć? – powiedziałem, choć zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.
         – Jestem Lena – przedstawiła się, wyciągając rękę. Uścisnąłem ją automatycznie. – Mogę z tobą chwilę pogadać? Na osobności – dodała, widząc zaciekawione spojrzenia moich towarzyszy. Spojrzałem na Donę, potem na Ewę, i pokiwałem głową. Wstałem i zacząłem przeciskać się przez tłum, uważając na to, żeby nie stracić jej z oczu. Przeszliśmy do innej części baru, w której również znajdowały się stoliki. Byłem bardzo ciekaw, czego ode mnie chciała.
         – Słuchaj, niczego dzisiaj nie piłeś, prawda? – zapytała nagle, zatrzymując mnie w przejściu. Zamrugałem z zaskoczeniem, po czym pokiwałem głową. – I masz prawo jazdy, nie? – Ponownie przytaknąłem. – Świetnie – stwierdziła, łapiąc mnie za rękaw koszuli i ciągnąc wgłąb klubu.
         Dotarliśmy do jednego ze stolików, przy którym siedział wysoki facet w okularach. Miał na sobie podarte dżinsy i zieloną marynarkę. Obok niego siedział, a raczej leżał, Kociak, z głową opartą na zgiętych ramionach i zamkniętymi oczami. Jego włosy były potargane i zasłaniały mu prawie całą twarz. Wyglądał, jakby zwyczajnie spał. Uniosłem pytająco brwi.
         Lena podeszła do stolika i ukucnęła koło niego.
       – Kotku, Kuba odwiezie cię do domu, okej? – powiedziała delikatnym tonem, potrząsając lekko jego ramieniem. Kociak mruknął coś potwierdzająco, po czym przekręcił głowę w drugą stronę. Dopiero teraz mogłem zobaczyć jego twarz, która wyglądała na zrelaksowaną, jednak dostrzegłem też głębokie cienie pod jego oczami, których nie widziałem wcześniej.
        – Nie mam samochodu – zaprotestowałem, nie odrywając wzroku od twarzy Kociaka. Lena machnęła ręką.
       – Paweł ma. Ale jest pijany – powiedziała, patrząc spode łba na drugiego chłopaka. Rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. – Nie wierzę, że pozwoliłeś mu tyle wypić. W jego stanie...
         Paweł przewrócił oczami, samemu nieco słaniając się na nogach.
         – Odpuść, nie wypiliśmy wcale tak dużo – zaprotestował defensywnym tonem.
      – ...jasne, wypijmy cały bar. Wiem, że dla Kociaka to jest odpowiedź na wszystko, ale mógłbyś go dodatkowo nie zachęcać – kontynuowała Lena, zupełnie, jakby nawet go nie usłyszała. Paweł chyba dopiero teraz się trochę się ogarnął i zaczął wyglądać na odpowiednio zawstydzonego.
         – Naprawdę aż tyle wypił? – wtrąciłem, czując się nieco surrealistycznie. Nie zamierzałem z nim nawet dzisiaj rozmawiać, a teraz miałem go zawieźć półprzytomnego do domu? Życie robiło sobie ze mnie okrutne żarty.
         – Tak naprawdę nie, ale jemu zawsze się wydaje, że jest niepokonany, a jak się nie śpi przez kilka dni, to nawet mała ilość może cię sieknąć – wyjaśniła Lena, znowu potrząsając ramieniem Kociaka i tłumacząc mu, że powinien wstać.
         – Dlaczego nie spał od kilku dni? – zapytałem z niedowierzaniem, a nawet z odrobiną oburzenia. Kto normalny robił sobie takie rzeczy?
       – No bo siedział w pracy, a nocami kończył projekty, bo jest początek miesiąca, no i miał jeszcze korepetycje – odparła Lena, zupełnie, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Kociakowi udało się unieść głowę; oparł podbródek na dłoni i wpatrywał się zmęczonym wzrokiem w przestrzeń.
         – On pracuje? – zdziwiłem się. – Nie wiedziałem – dodałem, wzruszając ramionami.
         – Rzeczywiście świetnie go znasz – prychnął Paweł z ironicznym uśmiechem. Z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że ten facet nie lubił mnie równie bardzo, jak ja jego.
      Zastanowiłem się jednak nad jego słowami i doszedłem do wniosku, że miał rację. Ja i Kociak przegadaliśmy tyle godzin, a nigdy słowem nie wspomniał o tym, że miał pracę. To kazało mi się zastanowić nad tym, ilu innych rzeczy o nim nie wiedziałem. Prawdopodobnie nie wiedziałem praktycznie niczego.
        Westchnąłem, podejmując wewnętrzną decyzję. To nieważne, że byłem na niego trochę zły, że byłem zagubiony i było mi nieco przykro. Kociak potrzebował pomocy. Podszedłem do niego.
         – Hubert, wstajemy – powiedziałem, starając się brzmieć pewnie. – No już.
         Kociak spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, po czym posłusznie zaczął podnosić się z miejsca. Chwyciłem go za ramię, pomagając mu utrzymać się w pionie.
      – Dobra, dobra, mogę sam iść – zaprotestował niewyraźnym tonem, wyrywając mi się i zmierzając w kierunku wyjścia. Odwrócił się i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Lena najwyraźniej czytała mu w myślach, bo chwyciła jego kurtkę i mu ją podała. Ubraliśmy się i całą czwórką podążyliśmy na zewnątrz. Hubert jeszcze po drodze przywitał się z paroma osobami, udając, że wcale nie był półprzytomny.
         Kiedy wyszliśmy przed klub, mroźne powietrze najwyraźniej dobrze mu zrobiło, bo zaczął nieco bardziej kontaktować. Paweł zaprowadził nas do miejsca, gdzie zaparkowany był jego samochód.
         – Pojadę z wami – oświadczył nagle, najwyraźniej niezbyt chętny, żeby dać mi kluczyki. – Przypilnuję go, żeby nic sobie nie zrobił.
      – Nigdzie nie pojedziesz – zaprotestowała natychmiast Lena. – Ty już zrobiłeś wystarczająco, Kuba doskonale się nim zajmie – oświadczyła głosem nieznoszącym sprzeciwu. Poczułem ulgę i wdzięczność dla niej. Wiedziałem, że znajdowanie się w samochodzie sam na sam z Kociakiem będzie niezręczne, ale z Kociakiem i z tym gościem, który wyraźnie mnie nie znosił... to byłby koszmar.
         Otworzyłem drzwi po stronie pasażera, wpuszczając Huberta, który natychmiast zaczął coś kombinować przy radiu. Przewróciłem oczami. Jeszcze chwilę wcześniej ledwo ogarniał to, co się wokół działo, a teraz nagle wstąpiło w niego nowe życie.
         – Wiesz, gdzie Kociak mieszka? – zapytała Lena. Bez słowa pokręciłem głową. – Na Estery szesnaście. Jak nie wiesz, gdzie to jest, włącz sobie GPSa.
         Pokiwałem głową, nagle czując się bardzo zmęczony. Pomachałem Lenie i Pawłowi. Ten drugi stał jedynie z niezbyt zadowoloną miną, podczas gdy Lena odmachała mi i krzyknęła „Dzięki!”. Ruszyłem, patrząc, jak znikają w bocznym lusterku.
         Próbowałem skupiać się na drodze. Kociak mruknął coś pod nosem, po czym obrócił głowę, oparł ją o zagłówek fotela i przypatrywał mi się spod wpółprzymkniętych powiek. Czułem na sobie jego wzrok, przełknąłem ślinę, zmuszając się, żeby na niego nie spojrzeć.
       – Jak się czujesz? – zapytałem najbardziej neutralnym tonem, na jaki było mnie stać, chcąc przerwać niezręczną ciszę. Zobaczyłem kątem oka, jak wzruszył ramionami.
         – Bywało lepiej – odparł, tłumiąc ziewnięcie. – Przepraszam za kłopot.
      – Nie przepraszaj – odparłem natychmiast. – Czemu nie powiedziałeś mi, że pracujesz? – rzuciłem, próbując nie brzmieć oskarżycielsko.
         – Nie powiedziałem? – powtórzył Kociak z zaskoczeniem. – Prawdopodobnie nie było okazji.
         – Opowiadałem ci o mojej pracy setki razy, jestem pewien, że znalazłaby się okazja – odparłem. Cholera, jednak brzmiałem na wkurzonego. – Dlaczego nie odbierałeś telefonu? – dodałem. To pytanie zabrzmiało jeszcze bardziej gniewnie. Przekląłem sam siebie w myślach.
         – Kuba, przez te ostatnie trzy dni nie miałem nawet czasu się wysikać – oświadczył zmęczonym tonem z typową dla siebie bezpośredniością. Brzmiał niewinnie i od razu zrobiło mi się głupio. – Odpuść.
        – Mogłeś chociaż dać znać, że wszystko w porządku – powiedziałem, brzmiąc o wiele spokojniej. Cała złość na niego natychmiast ze mnie wyparowała.
         – Mogłem. Przepraszam. – W jego głosie słychać było poczucie winy.
         – Myślałem, że jesteś na mnie zły – dodałem. Jak już zacząłem, nie byłem w stanie zmusić się, by przestać mówić.
        – Dlaczego miałbym być na ciebie zły? – zapytał z zaskoczeniem. Zerknąłem na niego kątem oka i zobaczyłem, że rzeczywiście był zdezorientowany.
         – Sam nie wiem – skłamałem gładko. Jeśli on nie widział powodu, to ja nie zamierzałem mu żadnego podsuwać. – Gdzie pracujesz? – zapytałem, chcąc zmienić temat.
         – Robię wiele rzeczy – odparł Kociak obojętnym tonem. – Pracuję w kawiarni, projektuję grafiki, daję korepetycje, sprzedaję obrazy...
         – …i nie śpisz – wszedłem mu w słowo, czując powracającą złość. – Chcesz się wykończyć?
         – Hej, wszyscy robimy to, co musimy – obronił się. – Ja też muszę coś jeść. Nie wiem w ogóle, dlaczego cię to obchodzi.
         – Żartujesz? Oczywiście, że mnie obchodzi – oświadczyłem natychmiast, zanim zdążyłem się zastanowić nad tym, co mówiłem. Czy to nie zabrzmiało nieco zbyt sentymentalnie? – Więc utrzymujesz się sam? – dodałem cicho, niepewny, czy w ogóle będzie chciał kontynuować temat. Hubert o dziwo jedynie mruknął potwierdzająco. – Rodzice ci nie pomagają?
         Kociak prychnął kpiąco.
        – Moja mama ledwo jest w stanie utrzymać siebie, a co dopiero kogoś innego. Ojciec prawdopodobnie dałby mi pieniądze, ale musiałbym go poprosić, a tego nie zamierzam zrobić. Być może, jeśli kiedyś będę przymierał głodem, ale póki co jakoś sobie radzę.
         Pokręciłem głową.
         – Nie możesz tak żyć – oświadczyłem, po czym zorientowałem się, że prawdopodobnie popełniłem duży błąd. Hubert odwrócił się w moją stronę tak gwałtownie, że prawie podskoczyłem.
         – Nie mów mi, co mogę, a czego nie mogę robić – powiedział chłodnym tonem, a ja niemal poczułem, że oddalił się ode mnie, mimo że siedział tuż obok. Przez resztę drogi nie odezwał się do mnie, patrzył jedynie przed siebie z zawziętą miną. Przeszło mi przez myśl, że rzeczywiście był jak małe dziecko. Bardzo samodzielne i uparte małe dziecko.
         Ostatnimi czasy w jego obecności czułem się jak na emocjonalnej karuzeli. Bywałem wściekły, szczęśliwy, zakłopotany, czasami czułem wszystkie te rzeczy naraz. To mnie strasznie męczyło, a teraz dodatkowo nie mogłem wytrzymać faktu, że był na mnie zły. Nie rozmawialiśmy o tym, co stało się ostatnio, a przecież dobrze o tym wiedział, prawda? Sam mi powiedział, że powinienem być bardziej zdecydowany. Czyli nie chciał podejmować tematu, co z jednej strony było mi na rękę, a z drugiej nie byłem w stanie znieść niepewności. Znowu poczułem się rozerwany na dwie części.
         O ile jeszcze w ogóle kiedykolwiek będzie chciał ze mną rozmawiać, na co póki co się nie zapowiadało.
       Kiedy znaleźliśmy się na Kazimierzu, Hubert w końcu przemówił, jednak tylko po to, żeby wskazać mi drogę. Zaparkowałem przed jedną z kamienic. Hubert wysiadł z samochodu, ja zrobiłem to samo, po czym wręczyłem mu kluczyki i dowód rejestracyjny. Już zamierzałem odejść, bo naprawdę nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć, a i on nie sprawiał wrażenia, jakby chciał ze mną rozmawiać. Uznałem, że poradzi sobie z wejściem na górę, a ja miałem przed sobą kawał drogi nocnymi autobusami.
         Zmieniłem zdanie w ostatniej chwili, odwróciłem się do niego i powiedziałem:
         – Przepraszam.
         A on w tym samym momencie powiedział:
         – Dzięki.
       Przez chwilę staliśmy, wpatrując się z siebie z zakłopotaniem, po czym Hubert uśmiechnął się, a ja wypuściłem powietrze, które nawet nie wiedziałem, że wstrzymywałem. Nagle poczułem, że wszystko jednak będzie w porządku, bo Kociak wciąż się do mnie uśmiechał.
         – Chcesz wejść na herbatę? – zapytał beztrosko, wskazując kciukiem na drzwi wejściowe.
       Przebywanie samemu z Kociakiem w jego mieszkaniu w nocy wydawało mi się najgorszym możliwym pomysłem. W moim obecnym stanie chorobliwej obsesji nie mógłbym zrobić niczego bardziej głupiego. To zupełnie tak, jakby zamknąć alkoholika w pomieszczeniu wypełnionym zgrzewkami wódki.
         – Jasne – odpowiedziały moje usta, zanim umysł zdążył zaprotestować.
         Weszliśmy na górę i Kociak wpuścił mnie do swojego mieszkania. Kazał mi nie zdejmować butów, po czym udał się do kuchni. Rozejrzałem się wokół z zaciekawieniem.
        Mieszkanie wyglądało bardzo przytulnie. Po prawej stronie od drzwi wejściowych była niewielka, nieco zagracona kuchnia. Na wąskim korytarzu znajdowały się dwie pary zamkniętych drzwi. Podejrzewałem, że za jednymi z nich była łazienka, drugie stanowiły dla mnie zagadkę. Na samym końcu korytarza znajdował się łuk prowadzący do przestronnego salonu. Był urządzony skromnie, ale z gustem. Mały stoliczek otaczała kanapa i kilka foteli, naprzeciwko nich stała komoda, nad którą wisiał telewizor. W ścianie po prawej stronie znajdowała się wnęka, w której na tle cegieł wisiał jakiś abstrakcyjny obraz, podświetlony od dołu przez małe lampeczki. Naprzeciwko mnie białe drzwi prowadziły na balkon.
         Hubert wszedł do salonu, stawiając dwa kubki z herbatą na stoliku, po czym usiadł po turecku na kanapie. Ja przysiadłem niepewnie na skraju fotela.
         – Co jest w drugim pomieszczeniu? – zapytałem z zaciekawieniem, wskazując na zamknięte drzwi.
        – Moja pracownia – odparł Hubert, sącząc herbatę i parząc się przy tym. – Zmieściłbym się spokojnie w jednym pokoju, to mieszkanie jest dla mnie za duże.
       – Czemu nie znajdziesz czegoś mniejszego? Albo współlokatora? – zapytałem, samemu opierając się i przymykając oczy. Jego zrelaksowanie mi się udzieliło.
     – Współlokatora? Chyba żartujesz, nie mógłbym z nikim mieszkać – prychnął, kręcąc głową. Uśmiechnąłem się.
         – No tak, nie lubisz ludzi – przypomniałem sobie.
       – Kiedyś mieszkałem tu z mamą, wtedy było dla nas w sam raz – kontynuował. Byłem zaskoczony, że mówił o sobie z własnej woli, nawet, kiedy nie pytałem. – Teraz jest za dużo miejsca, ale jest tanie i mam do niego sentyment.
         – Gdzie jest teraz twoja mama? – zapytałem cicho.
         – Wróciła do Francji – odparł Hubert, wzruszając ramionami. Wyczułem, że nie chciał ciągnąć tematu.
       Siedziałem tam z zamkniętymi oczami i było coś niezwykłego w tym, że słyszałem oddech Huberta zaledwie metr ode mnie. Herbata nieco mnie rozgrzała i zacząłem czuć się naprawdę dobrze, mimo tego wszystkiego, przez co ostatnio przechodziłem. Czułem, że on tu był, nie był na mnie zły i nadal chciał być moim przyjacielem, nawet, jeśli nie chciał niczego więcej. Wszystko było w porządku.
        Po paru minutach otworzyłem oczy. Oddech Kociaka był głęboki i równy, jego głowa była oparta na poduszce i sprawiał wrażenie pogrążonego w głębokim śnie. Przez chwilę pozwoliłem swojemu wzrokowi błądzić po jego twarzy. Wciąż wyglądał na zmęczonego, ale nawet to nie zakłócało harmonii, której był ucieleśnieniem. Zawsze wyglądał rewelacyjnie, ale było coś niesamowitego w śpiącym Kociaku, spokojnym i zupełnie bezbronnym. Przez chwilę przyglądałem się, jak jego klatka piersiowa unosiła się i opadała miarowo.
         Pomyślałem, że powinienem pójść do domu, zanim zrobię coś, czego później będę żałował, ale moje ciało już w ogóle nie chciało mnie słuchać. Zsunąłem się z fotela i oparłem o niego, żeby lepiej widzieć. Nie wiem, jak długo się w niego wpatrywałem, po raz pierwszy czując, że mogę robić to całkowicie bezkarnie. Nie wiem też, w którym momencie wyciągnąłem rękę i dotknąłem czubkami palców jego policzka. Przeszedł mnie dreszcz, mimo że przecież dotykałem go już wcześniej, ale nie w taki sposób. Byłem trochę jak człowiek umierający z pragnienia, przed którym postawiono dzbanek wody. To, co odczuwałem, nie było zdrowe ani racjonalne, ale nie obchodziło mnie to, ponieważ działo się właśnie coś, na co czekałem od miesięcy, a właściwie prawdopodobnie przez całe moje życie, tylko o tym nie wiedziałem.
         Z drugiej strony byłem całkowicie spokojny. Moje serce biło jedynie odrobinę szybciej niż zwykle, a moje myśli były klarowne. Wodziłem palcami po jego czole i zadartym nosie. Dotknąłem kciukiem jego dolnej wargi. Położyłem dłoń na jego szyi, a potem pogłaskałem jego włosy. Były wręcz absurdalnie miękkie.
         Gdyby ktoś spojrzał na mnie wtedy w boku, z pewnością uznałby mnie za nienormalnego. Siedziałem na podłodze przed kanapą, głaszcząc innego faceta po włosach. Mój wyraz twarzy też z pewnością wiele mówił o moim stanie psychicznym. Sam nie uważałem się wtedy za normalnego.
         – Kuba – mruknął Kociak, przekręcając się i uchylając powieki. Cofnąłem rękę jak oparzony, ale było już za późno. Kociak patrzył na mnie zaspanymi oczami i nie byłem pewien, na ile rozumiał to, co się działo. Ja patrzyłem na niego w napięciu, czując, jak coś przewraca się w moim żołądku, po czym oderwałem wzrok od jego oczu, zerkając przelotnie na jego usta akurat w momencie, w którym postanowił oblizać wargę, więc zrobiłem jedyną rzecz, która wydawała mi się w tamtym momencie sensowna, a właściwie jedyną rzecz, o której byłem w stanie myśleć. Pochyliłem się i przycisnąłem swoje usta do jego ust.
        Gorąco – to była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy. Chyba kompletnie w tamtym momencie zwariowałem i nie byłem w stanie nawet się poruszyć, bo gdybym to zrobił, prawdopodobnie uciekłbym stamtąd albo rzuciłbym się na niego, nie jestem pewien. Nie byłem zdolny do współpracy, więc Kociak wyciągnął swoją prawą rękę, która była wcześniej uwięziona pod poduszką, i chwycił mnie pewnie za szyję, a potem za kark, obracając moją głowę nieco w lewo, i swoją też, żeby nasze usta lepiej się dopasowały, a potem bezpardonowo polizał moją dolną wargę i następną rzeczą, jaką wiedziałem, było to, że jego język znajdował się w moim gardle. Wtedy zaświtała w mojej głowie druga myśl – wilgotno – i usłyszałem dziwny, niski odgłos, coś pomiędzy jęknięciem a warknięciem, po czym zdałem sobie z sprawę z tego, że to ja go wydałem. Poczułem się kompletnie zażenowany, ale Hubert zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Coś wreszcie we mnie kliknęło i udało mi się odzyskać kontrolę nad swoimi kończynami.
         Uniosłem dłonie, które teraz wydawały mi się wyjątkowo niezręczne, i wplotłem je w jego włosy, a on dalej mnie całował, powoli i leniwie, z zamkniętymi oczami, wciąż przytrzymując tył mojej głowy. Miałem wrażenie, że mimo, iż to on był tutaj na wpół śpiący, ja byłem całkowicie na jego łasce, mogłem tylko zaciskać dłonie w jego włosach i myśleć o tym, jakie są miękkie, i próbować nie wydawać żadnych więcej zawstydzających odgłosów, podczas gdy czubek jego języka łaskotał moje podniebienie, a jego wargi napierały na moje i byłem bardzo wdzięczny, że nie mogłem myśleć, bo bałbym się swoich myśli w tamtym momencie. Gdyby to potrwało chwilę dłużej, to mógłbym przemieścić się i przycisnąć go do kanapy, albo, patrząc na obecną tendencję, on przycisnąłby mnie do kanapy, i...
        Ale zaczęło brakować mi powietrza, i jemu chyba też, bo oderwał się ode mnie z mruknięciem, składając jeszcze jeden, a może dwa drobne pocałunki w kąciku moich ust, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak ciężki był mój oddech, jak szaleńczo biło moje serce, i jak bardzo byłem podniecony samym tym pocałunkiem. Hubert odsunął się nieco, patrząc na mnie spod rzęs i znowu oblizując wargę, zupełnie, jakby chciał uchwycić ostatni smak tego, co właśnie zaszło. Jego dłoń wciąż znajdowała się na moim karku i zaczął nią poruszać, masując go lekko. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić, ale patrzenie na siebie wydawało się teraz kłopotliwe, więc pochyliłem głowę i oparłem ją o jego czoło, a on mruknął z aprobatą. Nie wiem, jak długo tak tkwiliśmy, ale chwilę później poczułem, że Hubert znowu zaczął odpływać, więc odsunąłem się od niego. Zaprotestował słabo.
         – Ćśśś... śpij, Kotku – szepnąłem uspokajająco. Odsunąłem kosmyk włosów z jego twarzy, pocałowałem go w skroń i wstałem, czując się, jakbym był pijany, mimo że niczego nie piłem. Zachwiałem się lekko, nie będąc w stanie nawet objąć umysłem tego, co właśnie się wydarzyło. Uznałem jednak, że zamiast siedzieć tu i kontemplować coś, czego nie byłem w stanie zmienić, mogę równie dobrze zrobić coś pożytecznego, więc wziąłem dwa puste kubki po herbacie i zaniosłem je do kuchni.
         Miałem wrażenie, jakby to mycie kubków było jedyną realną rzeczą, której mój umysł mógł się w tamtej chwili uczepić. Bardzo bałem się momentu, w którym zacznę myśleć, więc odwlekałem go w czasie. Wróciłem do salonu, rzucając ostatnie spojrzenie na śpiącego Kociaka. Otworzyłem stojącą w korytarzu rozsuwaną szafę i znalazłem koc. Podszedłem do niego i przykryłem go, po czym znowu go pocałowałem, tym razem w czoło, bo teraz mogłem to zrobić, a wiedziałem, że za chwilę powrócą moje zdolności umysłowe i prawdopodobnie dojdę do wniosku, że popełniłem koszmarny błąd i już nigdy więcej tego nie zrobię. Pocałowałem go więc jeszcze raz, wykorzystując okazję, po czym ubrałem się i wyszedłem z mieszkania. Dobrze, że drzwi były zatrzaskowe, bo na pewno nie zostawiłbym go na noc niezamkniętego.
         Kiedy poczułem na twarzy mroźne, zimowe powietrze, wszystko zaczęło powoli do mnie docierać, choć nadal byłem odrętwiały. To było po prostu zbyt wiele. Sytuacja była zbyt poważna, by zacząć głupio panikować. To mi już nie pomoże. Tego wieczoru pocałowałem innego mężczyznę. Ja sam to zainicjowałem i mimo, że nie trwało to długo, a on nie był nawet do końca obudzony i w połowie to przespał, to był najlepszy pocałunek w moim życiu, a prawdopodobnie nawet najlepsza chwila w moim życiu, i jeszcze nigdy nie byłem tak podekscytowany, podniecony i po prostu szczęśliwy jednocześnie. A teraz będę musiał wymyślić, jak ten problem rozwiązać. Chciałem pocałować go jeszcze raz, chciałem nigdy nie przestawać, chciałem, żeby następnym razem nie skończyło się jedynie na pocałunku. Wyobraźnia podsuwała mi sceny, na które nie byłem jeszcze gotowy. Najdziwniejsze było to, że wiedziałem, że zrobię to ponownie, że nie będę w stanie się powstrzymać. Zrobię to prędzej czy później, więc czy nie byłoby sensowniej przestać się oszukiwać?
         Właściwie... co było w tym takiego złego?
         Wszystko – odpowiedział natychmiast mój umysł, ale ja wiedziałem, że to nie była prawda. Próbowałem wyjaśnić sobie w jakikolwiek sposób, dlaczego to zrobiłem, co mi, do cholery, odbiło, aż w końcu doszedłem do wniosku, który z jakiegoś powodu mnie przekonał. Otóż zrobiłem to, ponieważ to był Kociak. Owszem, faceci nie powinni całować innych facetów, ale ja mogłem pocałować Kociaka i nie było w tym niczego złego czy zaskakującego, bo przecież byłem w nim zakochany. Zamrugałem z zaskoczeniem na tę myśl.
         Co, kretynie, nie wiedziałeś o tym? – zapytał zgryźliwy głos w mojej głowie, a ja pomyślałem, że owszem, wiedziałem. To było oczywiste, a jednocześnie czyniło moje życie jeszcze bardziej skomplikowanym.

___________________________________________________________________________________
* Oasis - "Wonderwall"

5 komentarzy:

  1. To jest niesamowite opowiadanie! Wszystkie te rozterki i odczucia Kuby - rewelacja w jaki sposób je przedstawiasz, czytając czuję jego odczucia!
    Ciekawi mnie co się pomiędzy chłopakami wydarzyło, bo przecież to opowiadanie to jakby retrospekcja, prawda?
    Czy masz zaplanowane dodawanie kolejnych rozdziałów?
    Życzę weny i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że będę dodawać nowe rozdziały :) Nie lubię obiecywać, więc nie będę informować dokładnie, kiedy będą się pojawiać, ale póki co piszę jak szalona, więc powinno być dobrze ;)
      Owszem, retrospekcja będzie obejmowała jakieś dwa lata, a potem... się zobaczy :)

      Usuń
  2. Wow jakaś interakcja między chłopakami :D Super! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Myślałam, że notka pojawi się za tydzień a tu takie miłe zaskoczenie :D
    Pozdrawiam i weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miła niespodzianka mnie dzisiaj spotkała , myślałam ,że rozdział będzie trochę pózniej a tu wchodzę patrzę i jest ;)
    Rozdział ciekawy , rozwiązała się tajemnica nieodebranych połączeń :p Kociak dość zapracowany chłopak widocznie.
    Końcówka rozdziału sweet , Kubuś teraz będzie przeżywał wszystko , ciekawe czy Hubert będzie coś z tego pamiętał :p
    Czekam na dalszy ciąg , pozdrawiam i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co ja bym zrobiła, gdyby Ruttan nie poleciła tego opowiadania na swoim asku. A zaczynałam już cierpieć na poważny niedobór powieści, które mogłyby mnie w jakiś sposób zaciekawić. Ostatnio robię się nieco wybredna.
    „Byłem trochę jak człowiek umierający z pragnienia, przed którym postawiono dzbanek wody. To, co odczuwałem, nie było zdrowe ani racjonalne, ale nie obchodziło mnie to, ponieważ działo się właśnie coś, na co czekałem od miesięcy, a właściwie prawdopodobnie przez całe moje życie, tylko o tym nie wiedziałem.” - to oficjalnie mój ulubiony fragment.
    Trochę późno tutaj przyszłam, ha ha.

    OdpowiedzUsuń