wtorek, 2 września 2014

Rozdział III, w którym jestem swoją własną piętą achillesową




Niespodzianka! Mój wyjazd nieco się przesunął, moja wena za to dobrze mi służy. Wyjeżdżam w środę na tydzień, więc kolejny rozdział pojawi się dopiero gdzieś w połowie września. Spodziewam się wielu komentarzy, bez nich nie piszę ;) Zapraszam do czytania i dziękuję za wszystkie opinie - they keep me going!




Rozdział III,

w którym jestem swoją własną piętą achillesową



        "I feel something so right
        Doing the wrong thing
        I feel something so wrong
        Doing the right thing
        I couldn't lie, couldn't lie, couldn't lie
        Everything that kills me makes me feel alive"*

        4 grudnia 2012 r.

        – ...zachowuje się, jakbym potrzebował całodobowej opieki... naprawdę, musisz mi pomóc się jej pozbyć, bo zwariuję... – marudził głos mojego brata, podczas gdy ja szedłem ulicą Długą ze słuchawką bluetooth w uchu. Miałem wrażenie, że tego dnia cały świat postanowił ze mną porozmawiać, przez co mój telefon nie przestawał dzwonić. Miałem tego serdecznie dosyć. Nawet to, że spadł właśnie pierwszy śnieg, nie poprawiało mi humoru.
        – Nie dziw się jej tak bardzo, jest zmartwiona – odparłem rozkojarzonym tonem. – Rozwód to nie byle co.
        – Podpisaliśmy papiery ponad miesiąc temu, stary. A wcześniej miałem kilka miesięcy, żeby przywyknąć do tej myśli. Już po wszystkim. Koniec.
    Nagle poczułem się winny. Przez nadmiar wydarzeń w moim własnym życiu kompletnie o tym zapomniałem.
        – Dobrze się czujesz? – zapytałem niepewnie. Tomek westchnął.
        – Tak naprawdę to była tylko formalność. Dogadaliśmy się, więc... Opowiedz mi lepiej o tej nowej lasce. Ja powiedziałem ci o swojej.
     – Powiedziałeś, jak ma na imię, to wszystko! Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłeś taki tajemniczy – zawołałem ze śmiechem. – Poza tym skąd o tym wiesz? – dodałem z niedowierzaniem.
        – Od Duśki, oczywiście.
      – Zabiję ją – mruknąłem pod nosem. – Nie ma o czym opowiadać, spotykamy się od jakichś trzech miesięcy. Nazywa się Ewa – dodałem na głos.
      – Ewa, nieźle. W każdym razie, mógłbyś zająć czymś mamę? Nie daje mi żyć, a w końcu to ja tu się rozwiodłem... Jestem teraz wrażliwy i zdołowany, więc mogłaby choć raz posłuchać, czego ja potrzebuję.
      – Nie brzmisz na zbyt zdołowanego – zauważyłem suchym tonem. – Słuchaj, spróbuję, ale niczego nie obiecuję... Poczekaj, mam kogoś na drugiej linii. – Nie czekając na odpowiedź kliknąłem zieloną słuchawkę. – Halo?
       – Hej... widzimy się jakoś dzisiaj? – Usłyszałem wysoki głos Ewy. Brzmiała na zaganianą. Przewróciłem lekko oczami, przyspieszając kroku.
        – Wiesz co, dzisiaj nie mogę. Jestem umówiony – skłamałem gładko, sam nie wiem, dlaczego. Niczego nie miałem zaplanowanego na ten dzień, ale siedzenie z nią i oglądanie „Gotowych na wszystko” nie należało do moich wymarzonych sposobów na spędzenie popołudnia. Hubert nie znosił tego serialu.
     – Z Kociakiem? – zgadła Ewa, a jej głos brzmiał na ekstremalnie niezadowolony. Mruknąłem potwierdzająco. – Kuba, masz świadomość tego, że spędzasz z nim więcej czasu niż ze mną? – zapytała oskarżycielskim tonem.
       – Daj spokój, po prostu mu obiecałem, nie mogę zadzwonić godzinę przed i odwołać – wykręciłem się. Teraz będę musiał się z nim umówić, żeby nie wyszło, że skłamałem, prawda? Tak naprawdę chciałem jedynie, żeby oni wszyscy przestali do mnie mówić.
        – Trochę przesadzasz, ale w porządku. Weekend? – zapytała, wciąż brzmiąc na nieco obrażoną. Zacisnąłem usta.
        – Jasne. Dam ci jeszcze... poczekaj, mam drugi telefon – powiedziałem, kiedy usłyszałem w uchu piknięcie. Naprawdę chciałem ich wszystkich zamordować.
        – Okej. Spadaj – rzuciła Ewa, ale słyszałem w jej głosie, że się uśmiechała. Przełączyłem po raz kolejny, czując się coraz bardziej zmęczonym.
        – Halo?
        – Wiedziałeś, że pojawiło się kiedyś specjalne wydanie Playboya dla niewidomych?
        Zamrugałem z zaskoczeniem, choć tak naprawdę wcale nie powinienem być zaskoczony.
     – Napisane alfabetem Braille'a? – domyśliłem się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Hubert mruknął potwierdzająco.
   – Tak, znajduje się w amerykańskiej Bibliotece Kongresu – poinformował mnie tonem znawcy. Zachichotałem.
        – I mówisz mi o tym, ponieważ...?
      – Tak po prostu, z serii „ciekawostka na dziś”. Nigdy nie wiesz, jaka informacja okaże się przydatna – odparł beztrosko Hubert. Pokręciłem głową z uśmiechem. Czasami zastanawiałem się, jak działał jego umysł, skoro skłaniał go do mówienia tak absurdalnych rzeczy. – Co robisz? – zapytał z żywym zainteresowaniem. 
        – Wracam z pracy. Jestem atakowany telefonami praktycznie od rana – odparłem, szczerząc zęby jak idiota. – A ty?
        – Wycinam oczy – odpowiedział takim tonem, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
        – Co wycinasz?
        – Oczy. Z gazet, do nowego projektu. – Niemal słyszałem dumę w jego głosie. Parsknąłem śmiechem.
        – Tylko oczy?
       – Nie, usta i nosy też. Chyba zrobię jeszcze czoło... – urwał, zamyślając się na chwilę. – Chcesz dzisiaj gdzieś wyjść?
        – Zdecydowanie. Właśnie ciebie chciałem dzisiaj usłyszeć, a ciągle słyszałem ludzi, z którymi nie chciałem rozmawiać.
       – Jestem zaszczycony – rzucił Hubert z roztargnieniem. – Powinienem wyrobić się z tym wszystkim w jakieś dwie godziny. Gdzie chcesz iść?
     – Gdziekolwiek, gdzie można wypić coś alkoholowego – odparłem bez wahania, czując ulgę. Nagle perspektywa wieczoru zaczęła prezentować się o niebo lepiej.
        – Zły dzień, co? – zapytał ze śmiechem. Skrzywiłem się. To świetnie, że mój zły dzień tak bardzo go bawił. Z drugiej strony miał do tego prawo, bo wiedziałem, że właśnie on zmieni ten dzień na lepszy. – To widzimy się o siódmej w Philo.
        Rozłączył się, nie czekając na moją odpowiedź. Często to robił.
        Bardzo szybko okazało się, że Hubert wcale nie przesiadywał przez pół życia w jednej knajpie, ale za każdym razem chodzi do innej. Przez ten miesiąc poznałem więcej barów niż przez moje poprzednie pięć lat mieszkania w tym mieście.
        Schowałem telefon do kieszeni z postanowieniem, że nawet, jeśli ktokolwiek teraz zadzwoni, nie odbiorę. Z jedyną osobą, z którą chciałem rozmawiać, miałem spotkać się za dwie godziny.

***

      Philo było małe i zatłoczone, stało tam kilka regałów ze starymi książkami, a na ścianach wisiały dość niepokojące obrazy. Przecisnąłem się przez tłum i zobaczyłem Kociaka rozłożonego na kanapie w samym rogu. Poruszał błyskawicznie kciukami, pisząc coś na swoim telefonie.
        – Przy jakiej piosence straciłeś dziewictwo? – zapytał, nie podnosząc wzroku znad ekranu, kiedy usiadłem naprzeciwko niego. Zastanowiłem się przez chwilę.
        – „Czerwony jak cegła” – zdecydowałem. Hubert wybuchnął śmiechem.
    – O rany, poważnie? Z pewnością jest w tym jakaś ironia, tylko jeszcze nie wiem, jaka – stwierdził, odkładając telefon.
        – Czy to kolejne z przypadkowych pytań? – zapytałem, zdejmując kurtkę.
      – Nie, pomagam przyjaciółce wybrać piosenkę na pierwszy taniec. Bierze ślub – wyjaśnił, kręcąc głową z uśmiechem. – Od razu mówię, nie będzie to „Czerwony jak cegła”.
        – Macie ciekawą metodologię.  I lepiej nie, to mogłoby zostać źle zrozumiane – zgodziłem się ze śmiechem. – Przy jakiej piosence ty straciłeś dziewictwo? – zapytałem zaciekawionym tonem.
        – To zależy. Z dziewczyną przy „Should I stay or should I go”. Z facetem przy „Paradise city”.
     – Adekwatnie – parsknąłem śmiechem. Chciałem zapytać o szczegóły, ale wiedziałem, że tego nie lubił. Zresztą on też nie zapytał. To wydawało się fair.
        – Kto cię tak dzisiaj męczył przez cały dzień? – zapytał, kiedy wróciłem do stolika z kuflem piwa. Kociak pił coś ciemnobrązowego z małej szklaneczki.
        – Głównie moje rodzeństwo. Nie wiem, dlaczego wszyscy uparli się na dziś...
        – Masz ich dużo, prawda? – zapytał z zaciekawieniem. – Troje?
      – Tak, dwóch braci i siostrę. Ty jesteś jedynakiem, nie? – upewniłem się, na co Hubert jedynie mruknął potwierdzająco. To było maksimum prywatnych informacji, jakie można było z niego wyciągnąć. – Wiedzą, że zobaczymy się za chwilę w święta, a i tak zawracają mi głowę...
        – Jedziesz na święta do domu? – Pokiwałem głową.
        – A ty? Nie zostajesz w Krakowie, nie?
        – Nie, lecę do mamy do Francji – odparł, wzruszając ramionami.
        Czasami kusiło mnie, żeby zapytać o jego ojca, ale nigdy jeszcze tego nie zrobiłem. Kiedyś być może sam mi powie.
     – Tak czy inaczej... mój starszy brat niedawno się rozwiódł i ma teraz zbyt dużo czasu, więc dzwoni i opowiada mi o wszystkim... i narzeka, że nasza mama nie daje mu żyć – powiedziałem z uśmiechem.
       – To jest ten, który mieszka w Warszawie, tak? – przypomniał sobie Hubert. Kilkakrotnie wspominałem już o swoim rodzeństwie. – Gdzie jest reszta?
      – Artur nadal mieszka z rodzicami, pracuje w banku – skrzywiłem się. – A moja siostra, Duśka, zrobiła sobie przerwę od studiów i podróżuje.
        – O, gdzie jest? – zainteresował się Kociak.
        – Teraz wraca na święta do domu, zatrzymała się jeszcze po drodze u jakiejś koleżanki w Austrii. Ale była w Ameryce Południowej.
        – Brzmi nieźle – podsumował Kociak.
        – Tak, zawsze była bardziej... dzika niż reszta z nas.
      – Trzech grzecznych synków... rzeczywiście dziewczyna musiała się zbuntować – zaśmiał się Kociak. – Rodzice nie są zachwyceni jej życiowymi wyborami? – domyślił się.
        – Zdecydowanie – stwierdziłam. – Zwłaszcza, że w ogóle nie wie jeszcze, czy wróci na studia.
        – Powinna robić to, co jej gra w duszy – oświadczył z przekonaniem. Uśmiechnąłem się.
       – Twoi rodzice nie są zachwyceni twoimi życiowymi wyborami? – zapytałem delikatnie. Byłem ciekaw, czy odpowie. Na szczęście nie wyglądał na rozzłoszczonego tym pytaniem, po prostu się zastanowił.
        – Moja mama nie ma nic przeciwko. Mój ojciec jest mistrzem w krytykowaniu mnie, ale już dawno się na to uodporniłem.
        – Chciał, żebyś był prawnikiem, prawda? – przypomniałem sobie. Kociak pokiwał głową.
      – Kiedyś tak. Chciał też, żebym był towarzyski, był hetero i uprawiał sport. Nie muszę chyba mówić, że nie odniósł sukcesu. Szybko zauważył, że zamiast rozmawiać z innymi dziećmi wolałem mazać po ścianach, więc...
        – O nie, byłeś jednym z tych aspołecznych dzieciaków? – jęknąłem ze śmiechem.
       – Kiedy do moich rodziców przychodzili znajomi, chowałem się za fotelem i mówiłem, że nie mam baterii, dlatego nie mogę nic mówić ani robić...
        Wybuchnąłem śmiechem.
        – Skąd ci to przyszło do głowy? – zawołałem.
       – Mnie nie pytaj, jak działa umysł dziecka – odparł, wzruszając ramionami. – Ale już wtedy było widać, na co wyrosnę. Jak teraz widzę małe dzieci, od razu wiem, które z nich będzie artystą – stwierdził z przekonaniem. Uniosłem sceptycznie brwi.
        – I po czym to poznajesz?
        Kociak zamyślił się.
     – Wyobraź sobie, że jesteś na przyjęciu urodzinowym, takim, jakie organizuje się dla małych dzieci. – Pokiwałem głową, zaciekawiony, do czego zmierza. – Zawsze jest tam jeden dzieciak, który nie przestaje wrzeszczeć i robić wokół siebie zamieszania. To właśnie ten dzieciak, który wyrośnie na artystę. Będzie uważany za geniusza i doceniany za to, że nigdy nie dorósł, nie dojrzał, nigdy nie nauczył się, że nie wszystko kręci się wokół niego, i że inni ludzie też istnieją... Jednym słowem na zawsze pozostanie małym, egoistycznym gówniarzem.
        Już w połowie jego wypowiedzi zacząłem trząść się ze śmiechu.
        – Naprawdę właśnie tak o sobie myślisz? – zapytałem z niedowierzaniem. Kociak nie odpowiedział, jedynie siedział z wyjątkowo usatysfakcjonowaną miną. Pokręciłem głową. – Cóż, najwyraźniej tacy egoistyczni gówniarze, jak ty, też są potrzebni.
       – Oczywiście, że tak. Wszyscy zostaliśmy stworzeni po coś. Ty po to, żeby pomagać ludziom się rozwieźć albo wykręcić się od morderstwa, a ja po to, żeby inni ludzie mogli mówić mi, jaki jestem świetny – oświadczył z pełnym przekonaniem. Zaśmiałem się jeszcze głośniej. Ludzie zaczynali dziwnie na nas patrzeć.
      – Naprawdę wierzysz w to, że zostaliśmy stworzeni? – zapytałem z ciekawością, kiedy już udało mi się zapanować nad śmiechem. To był jeden z tematów, których nie zdążyliśmy jeszcze poruszyć.
        – A co? Ty w to nie wierzysz? – zapytał z zaskoczeniem. Wzruszyłem ramionami.
        – Raczej nie – odparłem z lekkim wahaniem. – Chociaż często mówię dla świętego spokoju, że tak.
        – Co za cudowne, praktyczno-komformistyczne podejście – zauważył Kociak. – Całkiem mądrze.
        – Uważasz, że konformizm jest mądry? – zdziwiłem się.
        – Nawet bardzo. Pragnienie świętego spokoju to zdrowy i naturalny odruch. Nie jestem zwolennikiem walk o idee.
      – Nie jesteś...? – urwałem, kręcąc głową i próbując objąć umysłem to, co właśnie powiedział. – Rany – podsumowałem, nie widząc, jak inaczej zareagować.
        – Nie, nie jestem, ponieważ nigdy nie chodzi o idee. Zawsze chodzi o własny interes – potwierdził, brzmiąc tak, jakby to, co mówił, było czystą, niezaprzeczalną prawdą. – Ludzie spędzają zbyt wiele czasu na modleniu się o to, żeby pójść do nieba, i nienawidzeniu innych ludzi, bo wydaje im się, że tego Bóg od nich chce, a gdyby poświęcili całą tę energię na coś dobrego... moglibyśmy mieć niebo na ziemi. Ale tego nie chcemy, prawda? Chcemy, żeby nam było jak najlepiej, a innym jak najgorzej.
        – Ma to jakiś pokręcony sens – przyznałem, zastanawiając się nad jego słowami. Kociak wyszczerzył zęby.
       Niektóre jego opinie były dla mnie szokujące, inne odświeżające. Szybko przekonałem się, że Kociak był osobą, która miała swoje zdanie na każdy temat i zawsze bardzo chętnie je wyrażała. Wręcz trudno było powstrzymać go przed wyrażaniem własnego zdania. Jak już wspominałem, z nikim nigdy nie rozmawiało mi się lepiej niż z nim. Byłem zrelaksowany, mówiłem dokładnie to, co myślałem, zarówno podczas naszej pierwszej konwersacji, jak i wszystkich kolejnych. Jego teksty czasami doprowadzały mnie do płaczu ze śmiechu, a czasami rozważałem je godzinami. Po jakimś czasie miałem wręcz wrażenie, że potrzebowałam jego towarzystwa do utrzymania równowagi psychicznej.
       Każdego dnia, kiedy spotykałem się z Kociakiem, liczyłem na to, że wieczór nigdy się nie skończy. Że będziemy mogli tak sobie rozmawiać i niczym się nie przejmować w nieskończoność, i nigdy nie będę musiał wracać do realnego świata. Kiedy byłem z nim, znajdowałem się w transie, a potem wracałem do domu i miałem załamania nerwowe na myśl o tym, że tak właśnie zapowiada się reszta mojego życia: będę czuł się dobrze tylko wtedy, kiedy będę spotykał się z moim kumplem, przez resztę czasu zwyczajnie egzystując, a potem on zniknie – ponieważ, nie oszukujmy się, kiedyś to będzie musiało nadejść – a ja zostanę z niczym. Nienawidziłem myśli o tym, jak bardzo się uzależniłem.
        Całkiem  cieszyłem się za to na myśl o świętach spędzonych z rodziną. Miałem nadzieję, że to nieco mnie oderwie od mojej obecnej rutyny, udowodni mi, że są na świecie rzeczy, które nadal mają sens, które pozostają stałe, podczas gdy wszystko inne się zmienia. Nie miałem dużego kontaktu z rodzicami przez ostatnie parę miesięcy; moja mama czasami dzwoniła i próbowała coś ze mnie wyciągnąć, ale zwykle zbywałem ją półsłówkami. Nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć, bo przecież nie mogła dowiedzieć się o większości rzeczy, które chodziły mi po głowie, a nie chciałem jej okłamywać i udawać, że podchodzę z entuzjazmem do czegoś, co kompletnie mnie nie obchodziło. Mówiłem więc, że w pracy w porządku, u Ewy w porządku, i rozłączałem się.
      Sporo za to rozmawiałem z Duśką na Skypie. Z całego rodzeństwa to właśnie do niej byłem najbardziej przywiązany – być może dlatego, że była najmłodsza i najdłużej się nią opiekowałem? A może dlatego, że najmniej mnie osądzała. Jeśli miałbym powiedzieć komukolwiek o tym, przez co ostatnio przechodziłem, byłaby to właśnie ona. Ale wiedziałem, że tego nie zrobię, byłem zbyt wielkim tchórzem. Poza tym gdyby przeszło mi to przez gardło, nagle stałoby się rzeczywiste, a na to nie mogłem pozwolić.
       Tomek zawsze żył swoim życiem bardziej niż czyimkolwiek innym. Jeśli pytał, co u nas słychać, robił to tylko i wyłącznie z grzeczności i nawet nie słuchał odpowiedzi. Nic, co nie dotyczyło jego rozwodu czy nowego romansu, nie miało dla niego znaczenia. Zastanawiałem się, czy rzeczywiście poznał tę nową dziewczynę dopiero teraz, tak, jak mówił, czy może zdradzał Kingę i to był jeden z powodów, dla którego się rozstali, ale nie pytałem o to. Skoro jego nie obchodziło moje życie, nie widziałem powodu, dla którego miałbym wnikać w jego.
     Z Arturem nigdy nie dogadywałem się najlepiej. Nie miałem pojęcia, dlaczego ciągle chodził taki podenerwowany, ani dlaczego niezbyt mnie lubił, bo o tym akurat byłem przekonany. Być może było to spowodowane tym, że nie dostał się na studia prawnicze, co bezpośrednio poskutkowało tym, że został w domu, zamiast wyjechać do dużego miasta jak reszta z nas. Swego czasu chciał iść w moje ślady, ale po drodze coś nie wyszło. Nie sądziłem, żeby był aż tak małostkowy, by kierować się zwykłą zazdrością, ale nie byłem w stanie wymyślić innego powodu.
        Trochę obawiałem się powrotu do domu. Nie widziałem rodziny od Wielkanocy i wiedziałem, że nie będzie łatwo. Mama będzie przytłaczająca, mimo swoich dobrych intencji, i zacznie mnie irytować już pierwszego wieczoru. Ojciec rzuci kilka zgryźliwych uwag, a potem będzie się upierał, że nie miał niczego złego na myśli. Duśka pokłóci się z rodzicami, Artur będzie na mnie krzywo patrzył, a Tomek będzie miał wszystko gdzieś. Zapowiadała się świetna zabawa.
        – O czym myślisz? – wyrwał mnie z zamyślenia głos Kociaka. Opierał podbródek na złożonych dłoniach i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Uśmiechnąłem się, słysząc to pytanie.
        – O tym, że moja wizyta w domu będzie bardzo, ale to bardzo męcząca – odpowiedziałem szczerze. – I że chciałbym odwlec ją w czasie.
        Hubert wzruszył ramionami.
        – Nie pozwól innym w jakikolwiek sposób wpłynąć na swoją równowagę. Nawet swojej rodzinie – poradził wszechwiedzącym tonem. Parsknąłem śmiechem.
        – Gdyby to było takie proste... o czym ty myślałeś?
     – O tym, że nie lubię tych wszystkich ludzi – odparł, wskazując w nieokreślonym kierunku i prawdopodobnie mając na myśli wszystko wokół. – Nie lubię feministek, ani ekologów, ani PiSowców, ani taksówkarzy, ani wojujących gejów...
        – Wojujących gejów? – wtrąciłem z zaciekawieniem. Tak naprawdę nie miałem jeszcze okazji dowiedzieć się, co sądził o ruchu gejowskim.
       – Dokładnie, tych, którzy definiują się poprzez bycie pedałami. Ja sam nie mam problemu z tym, żeby powiedzieć: „owszem, lubię to i owo, ale to mnie nie definiuje”. Wiem, że jestem normalny, nie muszę ogłaszać całemu światu, że jadę ze swoim facetem na ryby, żeby to udowodnić. To jest zwyczajne dorabianie ideologii. A najbardziej nie lubię polityków, którym wydaje się, że są tacy postępowi, i ogłaszają całemu światu, że według nich powinniśmy mieć swoje miejsce w społeczeństwie i móc sobie spokojnie funkcjonować. Przepraszam, według nich powinniśmy...? To jedno z praw człowieka, a nie coś, na co oni mogą nam łaskawie pozwolić, jeśli mają akurat taki kaprys.
        Parsknąłem śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Uwielbiałem, kiedy jakiś temat go poruszał i zaczynał mówić z taką pasją. Nic nie było wtedy w stanie go powstrzymać.
        – Jak na kogoś, kto nie lubi walk w imię idei, jesteś bardzo ideologiczny – oświadczyłem, uśmiechając się i mrużąc oczy. Kociak spojrzał na mnie spode łba, prychając pod nosem. – Czemu nie lubisz ludzi? – zapytałem ciszej, przyglądając mu się intensywniej. Zamknął oczy i zacisnął usta, a ja widziałem, jak próbuje sformułować swoje myśli w słowa.
        – Ludzie , którzy nas otaczają, narzucają nam zasady. A zasady określają stan rzeczy. Nie lubię, kiedy stan rzeczy jest określony – oświadczył w końcu, choć nie brzmiał na zbyt pewnego. Zmarszczyłem brwi.
         – I z tego powodu nie lubisz nikogo? – upewniłem się.
       – No, prawie nikogo – poprawił mnie, w końcu otwierając oczy, uśmiechając się i unosząc brew. Przez chwilę zrobiło mi się gorąco. Spuściłem wzrok, odkasłując nerwowo. Usłyszałem, jak Kociak się śmieje. Drań!
        – Nie możesz zostać dłużej? – zapytałem kilkanaście minut później, kiedy wychodziliśmy z Philo. Było kilka stopni na minusie, wydychane przez nas powietrze natychmiast zamieniało się w parę. Widziałem, jak się trzęsie, i przez chwilę bardzo chciałem go przytulić, ale nie sądziłem, by zostało to dobrze odebrane.
        – Muszę jutro wcześnie wstać. – Zanim zdążyłem zapytać, dlaczego musi wcześnie wstać, kontynuował: – Też wezmę taksówkę, tu można zamarznąć.
      Pokiwałem głową. Jak do tej pory za każdym razem, gdy się rozstawaliśmy, wracał do domu pieszo. Zamówiliśmy dwie taryfy i przysiedliśmy na murku.
        Byłem jakiś podenerwowany, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiedziałem dlaczego, ale miałem wrażenie, że tego wieczoru nie tylko ja patrzyłem na niego. Wydawało mi się, że on również patrzył na mnie, a może zawsze tak było, a ja po prostu tego nie dostrzegałem? Patrzył inaczej; ja jak zawsze analizowałem każdą zmianę na jego twarzy, każde drgnienie mięśnia, ale teraz on, zamiast wygłaszać opinie i słuchać brzmienia swojego własnego głosu , patrzył, jak ja patrzyłem. To mnie stresowało.
        – Nie jest ci zimno? – zapytałem, bo nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć.
        – Jest, ale nie szkodzi. O to chodzi w zimie, prawda?
       – Nie wiem, o co chodzi w zimie. Nigdy jej nie rozgryzłem – odparłem bezmyślnie, na co Kociak parsknął śmiechem, obracając głowę w moim kierunku. Siedzieliśmy blisko siebie, ale nie za blisko; widziałem lewą połowę jego twarzy oświetloną przez latarnię, wydawała się jaśniejsza niż kiedykolwiek wcześniej, podczas gdy jego włosy mieszały się z wszechobecnym mrokiem tak, że nie wiedziałem już, gdzie kończy się Kociak, a gdzie zaczyna noc. Patrzył gdzieś w ciemność, prawdopodobnie wypatrując, czy nie nadjeżdża taksówka, a ja błądziłem wzrokiem po jego twarzy, próbując za pomocą telekinezy sprawić, by spojrzał na mnie. Bardzo chciałem, żeby to zrobił, a jednocześnie bałem się, co mogłoby się wtedy wydarzyć.
        W końcu moje modły zostały wysłuchane, a Hubert uniósł lekko brodę, spoglądając mi w oczy. Patrzył i patrzył, i wyglądał na nieco rozbawionego, podczas gdy ja czułem, że z każdą chwilą mój oddech przyspiesza, a policzki robią się coraz bardziej czerwone (to od mrozu, prawda?). Przełknąłem głośno ślinę i zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie cały świat słyszał ten odgłos, a Hubert już na pewno, ale w żaden sposób nie zareagował. Miałem wrażenie, jakby gdzieś między nami przepływał prąd, albo jakaś inna energia jeszcze nieodkryta przez ludzkość. Wiedziałem, czułem w powietrzu, że za chwilę coś się wydarzy, że wszystko, czego dokonałem w życiu, w jakiś sposób doprowadziło mnie do tego momentu. Mimo mrozu poczułem, że zaczynam się pocić, w głowie mi wirowało, ale nie byłem w stanie oderwać wzroku, ponieważ to była najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem, i wiedziałem, że mam jeszcze chwilę, zanim on pojedzie i rzeczywistość zacznie do mnie docierać, zanim zacznę panikować. Tylko parę sekund, które mogłem spędzić siedząc tu i patrząc na niego i nie przyjmując do wiadomości tego, że to mogło być złe. Nic, co sprawiało wrażenie tak właściwego, nie mogło być złe. Jeśli tylko pochyliłbym się odrobinę, a on przekręciłby nieco głowę, to mógłbym...
       Nagle Hubert zerwał kontakt wzrokowy, zerkając gdzieś w bok, prawdopodobnie na taksówkę, która właśnie nadjechała. Kiedy spojrzał na mnie ponownie, jego wyraz twarzy był mniej intensywny i zahipnotyzowany, a bardziej wyrozumiały. Uśmiechnął się lekko, jakby porozumiewawczo, a jego oczy zabłyszczały, po czym przysunął się do mnie i poczułem jego oddech pod moim uchem. Miałem wrażenie, że za chwilę eksploduję.
        – Powinieneś być bardziej zdecydowany – wyszeptał, a ciepłe powietrze połaskotało moją skórę. Byłem jak skamieniały, musiałem mocno się skupić, żeby pamiętać o oddychaniu, a co dopiero zrobić cokolwiek innego. – Do zobaczenia – rzucił już normalnym tonem, wstając z murku i zmierzając w stronę stojącej na poboczu taksówki. Kiedy odprowadzałem do wzrokiem, odwrócił się i znowu do mnie mrugnął, podobnie jak wtedy, kiedy byliśmy w Bunkrze Sztuki. Wydawało mi się, że od tamtego czasu minęły wieki.
        Siedziałem tam jeszcze przez parę chwil, czekając na drugi samochód i próbując uspokoić swoje szaleńczo bijące serce. Byłem kompletnie odrętwiały. Nie wiedziałem, czy powinienem wpaść w panikę, czy może się cieszyć. Byłem pewien, że nigdy wcześniej w życiu nie byłem taki czerwony. Z jednej strony czułem, że w tamtym momencie mogłem zrobić absolutnie wszystko, z drugiej miałem ochotę wejść pod jakiś głaz i zdechnąć. Wiedziałem, że Kociak wiedział, a on wiedział, że ja wiedziałem, że on wiedział. I bardzo, bardzo mnie to niepokoiło. Co będzie, kiedy następny raz się spotkamy? Czy będzie niezręcznie? Oczywiście, że tak. Czy powinienem wykonać jakiś ruch? Czy tego chciałem? Absolutnie nie, nawet tego nie rozważałem. Moja dziwaczna, niezrozumiała obsesja – nazywajmy rzeczy po imieniu – na punkcie mojego kolegi miała pozostać moim sekretem na wieki. Spodziewałem się, że kiedyś, jak będę już stary, przypomnę sobie o niej i będę śmiał się z siebie, że był kiedyś taki Kociak, który tak mnie sobie okręcił wokół palca. Ale nie zamierzałem... nie zamierzałem... a może zamierzałem?
      Kiedy dotarłem do domu, nadal się trzęsłem. Ucieszyłem się, że nie było tam nikogo poza mną. Nie doszedłem nawet do swojego pokoju, a zwykle przynajmniej to mi się udawało. Oparłem się o ścianę w przedpokoju przy drzwiach wejściowych i zsunąłem się po niej do pozycji siedzącej. Ukryłem twarz w dłoniach. Naprawdę myślałem, że nad tym panuję. Przestałem już się oszukiwać, że to nie istniało, ale spotykałem się z nim praktycznie codziennie i myślałem, że odzyskałem kontrolę. A dzisiaj prawie to zrobiłem. To sugerowało, że jednak nie będę w stanie się kontrolować. Co wydarzy się następnym razem? Również będziemy sami, ja spojrzę na niego, on spojrzy na mnie, i to wszystko wróci. Za którymś razem nie będę w stanie się powstrzymać, a niczego nie bałem się tak bardzo. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że jeszcze kilkanaście dni temu nie byłem nawet w stanie o tym pomyśleć, ponieważ mój mózg zaczynał natychmiast krzyczeć, jak bardzo niewłaściwe to było. Teraz natomiast widziałem tę scenę oczami wyobraźni całkiem wyraźnie. Cholera, niecałą godzinę temu ona niemal się wydarzyła, a od tego czasu bez przerwy odtwarzałem ją w myślach. Ta wizja nie chciała dać mi spokoju, raz za razem znowu siedziałem z Kociakiem na zimnym murku wśród płatków śniegu, tyle, że w żadnej z moich wyobrażonych wersji tego momentu nie poprzestawałem na patrzeniu mu w oczy. Za każdym razem on nie odwracał wzroku, a ja wcześniej czy później pochylałem się, unosiłem rękę i dotykałem nią jego włosów, a potem przesuwałem ją na jego kark, żeby nieco przekrzywić jego głowę, i dotykałem jego warg swoimi. W mojej wyobraźni były nieco szorstkie, bardziej szorstkie niż usta dziewczyn, które całowałem, ale jednocześnie ciepłe i wilgotne, a ja tonąłem w nich i...
        Przestań, przestań, przestań! Dźwignąłem się ciężko z podłogi, nie mając pojęcia, ile czasu minęło i ile razy odtworzyłem tę scenę w myślach, ale w chwilowym przypływie racjonalności doszedłem do wniosku, że to, co robiłem, było to zupełnie bezproduktywne. Z trudem podążyłem do swojego pokoju i z przerażeniem odkryłem, że na moich policzkach było coś mokrego. Łzy. Świetnie, Kuba. Teraz jesteś żałosną, zapłakaną ciotą. Położyłem się na łóżku, nawet nie zdejmując ubrań ani nie przykrywając się kołdrą, i zamknąłem oczy, chcąc po prostu, żeby to wszystko się skończyło.
     Moją ostatnią racjonalną myślą było to, że Kociak z pewnością wiedział. Nad czym w ogóle się zastanawiałem? To był Kociak, oczywiście, że wiedział, prawdopodobnie od samego początku, i na pewno bardzo go to bawiło. Pewnie uznał, że „a co tam, mogę połazić po knajpach z zabujanym we mnie, seksualnie niezdefiniowanym gościem, zawsze to jakaś rozrywka”. Poczułem się kompletnie zażenowany i odkryłem, że znowu zacząłem płakać. Trudno mi było w tamtym momencie wyobrazić sobie cokolwiek bardziej żałosnego.
        Zasnąłem z wizją ust Kociaka znajdujących się tak blisko moich wypełniającą cały mój umysł, czując się jak gówno i mając wrażenie, że nic na świecie już nigdy nie będzie w porządku. 

___________________________________________________________________________________
* OneRepublic - "Counting stars"

4 komentarze:

  1. Hej ;) tak właśnie szukam czegoś zdatnego do przeczytania a tu taka perełka mi się trafiła aż nie mogę uwierzyć. Masz smykałkę do pisania. Opis przeżyć wewnętrznych to z czym Kuba się boryka jest świetnie przedstawiony. Podoba mi się także to ,że Kociak daje czas Kubusiowi nie naciska go i daje mu przy tym szanse wyboru ;) w ogóle Hubert ma w sobie coś zniewalającego taką nonszalancję i specyficzne podejście może nie aż tak do życie ile do ludzi go otaczających. Jestem ciekawa co tam dalej będzie z chłopcami i jak to dalej się potoczy :D
    Wracaj wypoczęta i z pomysłami na dalszy ciąg ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział jak wszystkie inne, fabuła jest niesamowita. (przepraszam, ale nie umiem pisać komentarzy) Tak trzymaj i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tymi łzami to imho przesada, ale szalenie podoba mi się, jak kreujesz fascynację Kuby jako samonapędzającą się. Im częściej w czymś siedzimy myślami, tym mniej nam się to wydaje dziwne - to tak naturalny ludzki mechanizm, że aż dziwię się, dlaczego jest niemal kompletnie ignorowany w większości psychologicznych historii.

    Sam rozdział trochę wydaje mi się przegadany, ale scena w śniegu wszystko wynagrodziła. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, chciałam tylko powiedzieć, że właśnie wróciłam do tego opowiadania po paru latach. I. Jest. Piękne. Dziękuję, że mogę je czytać. Dziękuję, że je napisałaś. Dawno nie czułam takiego połączenia emocjonalnego z bohaterem ♥️
    Pozdrawiam, J.

    OdpowiedzUsuń