piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział II, nieodpowiedni, niewłaściwy i nieodpakowany


 

Rozdział II,

nieodpowiedni, niewłaściwy i nieodpakowany



        "I wanna hide the truth
        I wanna shelter you
        But with the beast inside
        There's nowhere we can hide

        No matter what we breed
        We still are made of greed
        This is my kingdom come
        This is my kingdom come"*  

        16 listopada 2012 r.

       Następne kilka tygodni upłynęło mi na wdrażaniu się w nową pracę, usilnym próbowaniu nie myśleć o tym, co Hubert w danej chwili robił lub co myślał na dany temat, oraz na wychwalaniu w głowie ponad niebiosa wszystkich atutów Ewy. A było ich sporo; w końcu była ładna i wcale niegłupia, miała idealny biust, nie za mały, ale też nie za duży, potrafiła przygadać, była zdolna do konwersacji, była kobietą... miała wszystko, czego mógłbym potencjalnie potrzebować. Myślałem o niej w samych superlatywach i przez jakiś czas wychodziło mi to nawet na dobre. Wstąpiła we mnie nowa energia. To był miły okres w moim życiu; jeszcze wtedy nie wiedziałem, co to oznaczało, ale do wszystkiego podchodziłem z entuzjazmem. Świat nagle stał się odrobinę jaśniejszy, kolory odrobinę wyraźniejsze, a ja wszystkie te nieznane mi wcześniej emocje przelewałem na Ewę, ponieważ była pod ręką. Podczas gdy Hubert pozostawał gdzieś z tyłu mojej głowy, ona stała się obiektem mojego zakochania, ponieważ po prostu podświadomie wiedziałem, że moje życie będzie o wiele prostsze, jeśli zakocham się w niej.
      Działało to naprawdę dobrze. Praca w korporacji okazała się jeszcze mniej kreatywna niż się spodziewałem, ale nawet nie przeszkadzało mi to tak bardzo, bo moje życie towarzyskie kwitło. W zasadzie nic się nie zmieniło, a tak naprawdę zmieniło się wszystko. Bywałem jednocześnie przerażony i podekscytowany, nie rozumiałem sam siebie, ale żyłem na wyższych obrotach niż kiedykolwiek wcześniej. Praktycznie przez cały czas byłem w ruchu, po raz pierwszy w życiu tak naprawdę spotykałem się z ludźmi. Poznałem mnóstwo znajomych Ewy, którzy szybko stali się moimi znajomymi, i chodziłem z nimi na wszystkie imprezy, a przed każdą miałem podświadomą nadzieję, że on na niej będzie. Kiedy okazywało się, że go nie było – bo nie pojawił się na żadnej – nawet nie byłem zbytnio rozczarowany, bo byłem dobry we wmawianiu sobie, że tak naprawdę mi nie zależało. Często przychodziłem po Ewę na uczelnię, jeśli akurat byłem po pracy, licząc na to, że gdzieś go tam spotkam, ale najwyraźniej na ASP łatwiej było przypadkowo wpaść na premiera niż na Kociaka. Próbowałem też śledzić kalendarz towarzyski Julii, ale z jej narzekania wynikało, że również dla niej Hubert nie miał ostatnio zbyt wiele czasu. Samo jego imię padało natomiast wielokrotnie. Odkryłem, że środowisko, w którym zacząłem się obracać, było tak naprawdę bardzo hermetyczne i pełne plotek. Bez przerwy słyszałem, że Kociaka wyrzucili z jakiegoś klubu, że poszedł z kimś do domu, czy że zabrano mu prawo jazdy. Wiedziałem zatem, że imprezował, tyle, że nie tam, gdzie ja. To sprawiało, że byłem jeszcze bardziej paranoiczny; miałem wrażenie, że w każdej chwili mógł wejść do pomieszczenia, a ja nie wiedziałem, co zrobiłbym w takiej sytuacji. Z jednej strony ten stres, to ciągłe podekscytowanie pozwalały mi dalej funkcjonować, z drugiej nie mam pojęcia, w jaki sposób nie zorientowałem się, że moje życie zaczęło się w całości kręcić wokół niego.
         Nie do końca wierzyłem we wszystkie te plotki. Na pewno nawet, jeśli ktoś – powiedzmy – odwiózł go do domu, to przecież nie sypiał ze wszystkimi tymi osobami (bo takie historie zdarzały się nader często). Na pewno nie był też ćpunem i nie obijał się codziennie po klubach, prawda? Sądziłem więc, że te opowieści były grubo przesadzone, i przymykałem na nie oko, choć jednocześnie bardzo chciałem sam się przekonać, dowiedzieć się, kim ten chłopak tak naprawdę był. Chciałem wiedzieć o nim wszystko, więc słuchałem i słuchałem, śmiejąc się z tego wraz z moimi nowymi znajomymi i udając, że tak naprawdę kieruje mną jedynie niewinna, ludzka ciekawość.
        Oczywiście ten przyjemny okres musiał się kiedyś skończyć. Wyszedłem z pracy i postanowiłem pojechać na rynek zjeść jakiś obiad, ponieważ wieczorem miałem iść na koncert zespołu, którego wokalistę znał któryś ze znajomych Ewy. Nie wiedziałem nawet, co grają, ale i tak się wybierałem. Zobaczyłem go zupełnie przypadkiem, w zasadzie mało brakowało, a nawet bym go nie zauważył. Spędziłem wiele dni na szukaniu go wzrokiem i umyślnym chodzeniu wszędzie tam, gdzie potencjalnie mógł się pojawić, przez co wydało mi się wręcz niewłaściwe to, że wyrósł tak nagle niczym spod ziemi na ławeczce na Plantach. Okazało się, że mimo, iż Kraków jest dużym miastem, banalnie łatwo było tu na kogoś wpaść, bo wszystko zawsze działo się w obrębie centrum.
         Najwyraźniej byłem naprawdę zdezorientowany i zupełnie się nie kontrolowałem, ponieważ w momencie, gdy go dostrzegłem, ogarnęła mnie kompletna panika. Stanąłem jak wryty, serce znów zaczęło mi bić dwa razy szybciej niż zwykle, a moim pierwszym odruchem była ucieczka. Zacząłem gorączkowo rozglądać się za miejscem, gdzie mógłbym się schować, za sposobami na uniknięcie konfrontacji. Założyć kaptur? Przejść inną drogą? Jeśli teraz się odwrócę i pójdę w przeciwnym kierunku, będzie wyglądać to naprawdę podejrzanie. A co, jak mnie zobaczy? Co powinienem powiedzieć? O Boże, a jeśli nie będzie mnie pamiętał...?
         Zanim zdążyłem przeanalizować te wszystkie myśli i wyciągnąć z nich jakieś logiczne i spójne meritum, moje nogi same poniosły mnie kilka kroków dalej i usłyszałem dochodzący gdzieś z boku niski, głęboki głos.
         – Kuba?
         Tym razem byłem przygotowany i udało mi się powstrzymać ten głupi uśmiech, zanim wypłynął na moją twarz. Nie chciałem, żeby pomyślał, że zwariowałem (a tak nie było?), a uśmiechanie się na widok właściwie obcego faceta mogłoby na to wskazywać. Odwróciłem się w jego stronę, próbując opanować przyspieszone bicie serca, drżenie rąk i ogólne, wypełniające mnie od stóp do głów zdenerwowanie, a jednocześnie sprawić wrażenie uprzejmego.
        Kociak siedział na jednej z ławek z podkulonymi nogami i nieodłącznym szkicownikiem na kolanach. Sprawiał wrażenie tak zrelaksowanego, jakby co najmniej robił to codziennie, a ławka należała do niego. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko, jednocześnie zmieniając pozycję i siadając po turecku. Ja też patrzyłem, nie wiem, czy się uśmiechałem, czy nie, ale miałem wrażenie, że wyglądam jak totalny idiota i tak też się czułem. Nagle zorientowałem się, że prawdopodobnie powinienem odpowiedzieć.
        – Cześć – odparłem, mając wrażenie, że mój głos jest wyższy niż zwykle. Kociak sięgnął po leżącą koło niego torbę i przesunął ją w swoją stronę, sugerując tym samym, żebym usiadł. Prawdopodobnie nawet, gdyby ktoś wtedy przyszedł i zaoferował mi milion dolarów w zamian za to, że nie usiądę obok niego, nie zgodziłbym się.
         – Co słychać? – zapytał. To była kolejna rzecz, którą miałem zapamiętać już na zawsze. Kociak nigdy nie zadawał pytań z grzeczności. Jeśli już o coś pytał, wyglądał i brzmiał na tak żywo zainteresowanego tematem, jakby odpowiedź miała mieć znaczący wpływ na jego życie. Nikt nie pytał „co słychać?” tak, jak Kociak.
         Wtedy jednak jeszcze mnie to tak nie rozczulało, więc wzruszyłem ramionami i usiadłem na wskazanym miejscu. Dalej rozmowa zaczęła przebiegać dość neutralnie. W jakiś sposób zeszliśmy na temat mojej dziewczyny i zacząłem opowiadać mu o tym, jaka Ewa jest fantastyczna, ale gdzieś po drodze pogubiłem się i nie wiedziałem już, czy mówię o niej, czy też o nim. Na szczęście Kociak nie sprawiał wrażenia nadmiernie zainteresowanego tematem, więc szybko go ucięliśmy. Próbowałem delikatnie wybadać, czy on kogoś miał, ale dostałem zwięzłą odpowiedzieć, że „nie, i nie szuka”. Z jednej strony ulżyło mi, z drugiej ta informacja nieco mnie zasmuciła.
        Przejrzałem jego rysunki, w tym jeden, nad którym obecnie pracował. Większość z nich nie była tak realistyczna jak ten, który widziałem na balkonie w mieszkaniu Julii. Były to głównie abstrakcyjne wzory, które jednak, jak twierdził, odnajdywał w otoczeniu tak samo jak drzewa, latarnie czy samochody. Nie byłem pewien, jak to działało, ale skoro gdzieś je widział, to prawdopodobnie tam były. Wszystkie, co do jednego, były fenomenalne i po raz kolejny nie mogłem nadziwić się jego talentowi.
         Po kilkudziesięciu minutach jakoś tak automatycznie wstaliśmy i zaczęliśmy iść, a potem on niczym na autopilocie poszedł do Bunkra Sztuki, więc ja poszedłem za nim. Nie zaskoczyłoby mnie, gdyby okazało się, że spędzał tam połowę swojego życia. To było miejsce dla takich jak on. Była tam akurat tegoroczna wystawa World Press Photo, więc Kociak zrobił kilka kroków, wygłosił parę profesjonalnych uwag, jedna z fotografii przedstawiająca dwóch policjantów wyprowadzających skądś młodą dziewczynę absolutnie go zachwyciła, po czym skierował się do części restauracyjnej. Zamówił kawę z Kahlúą, a mi polecił herbatę, która nazywała się Pai Mu Tan. Zaryzykowałem. Prawdopodobnie gdyby wyraził życzenie, żebym wypił napar z szyszek, zrobiłbym to. Okazało się, że herbata była przepyszna.
        – Często tu przychodzisz, prawda? – zapytałem, czując się w rozmowie z nim coraz pewniej.
       – Jak tylko mogę. Kiedyś miałem więcej okazji. To mój pierwszy wolny dzień od wieków – odparł, oblizując łyżeczkę i odkładając ją na talerzyk. Starałam się usilnie nie patrzeć w jego kierunku, kiedy to robił.
        Czym był taki zajęty? Imprezowaniem? Na zajęciach praktycznie się nie pojawiał. Być może cały czas pracował nad swoimi obrazami? To musiało być to. Przekląłem się, gdy zdałem sobie sprawę z tego, o czym myślałem. To nie była moja sprawa.
        – Nie widziałem cię na żadnej z imprez, na których byłem z Doną i z Ewą... a to bardziej twoje towarzystwo niż moje – stwierdziłem, unosząc do ust filiżankę. Hubert wzruszył ramionami.
        – Nie do końca – wyznał, marszcząc brwi. – Znam tych ludzi, ale niezbyt lubię się z nimi spoufalać. Bez urazy – dodał szybko, żebym nie pomyślał, że nie lubi mojej dziewczyny i najlepszej przyjaciółki. – Po prostu zwykle jestem ostrożny w stosunku do ludzi z branży. Oni zawsze czegoś ode mnie chcą, nigdy niczego nie robią z dobroci serca. Oczywiście nie wszyscy, ale i tak wolę spędzać czas z Pawłem i z Leną. Albo z Julią.
         – Paweł to był ten wysoki gość, tak? – upewniłem się. Z jakiegoś powodu nie pałałem do niego sympatią. Kociak przytaknął.
         – Cudowny z niego człowiek, naprawdę do rany przyłóż, choć trochę ciepłe kluchy. Ale cóż, ja wolę ludzi dobrych od przebojowych – parsknął śmiechem.
      – Dlaczego uważasz, że reszta ma wobec ciebie złe intencje? – zapytałem. Byłem autentycznie zaciekawiony. Hubert pokręcił głową.
         – To nie tak, że uważam, że wszyscy coś knują. Nie jestem paranoikiem. Po prostu ludzie z naszego środowiska mają tendencję do... obserwowania mnie. Uważają, że mają prawo wchodzić z butami w moje prywatne sprawy, a że jestem tam dość rozpoznawalny, no i, że tak powiem... dobry w tym, co robię. – Zrobił krótką pauzę. – Nie to, żebym próbował się przechwalać, czy coś...
         – W twoim przypadku to nie jest przechwalanie się, tylko fakt – wtrąciłem.
         – Fakt – zgodził się. – Po prostu lubią dużo o mnie wiedzieć, a ja bardzo nie lubię, jak ktoś narusza moją prywatność. Te wszystkie plotki...
         Odkaszlnąłem, żeby ukryć zmieszanie.
      – No tak – przyznałem, nie wiedząc, co innego mógłbym powiedzieć. Hubert natychmiast się zainteresował.
         – Okej, gadaj, co słyszałeś – polecił z uśmiechem. Wzruszyłem ramionami, nieco zakłopotany.
        – No cóż, trochę o wszystkich klubach, po których się rozbijasz, i wszystkich osobach, z którymi sypiasz... – odparłem, zawieszając sugestywnie głos. Byłem zaskoczony, że znalazłem odwagę, żeby to powiedzieć. Kociak parsknął śmiechem.
       – Cóż, nie rozbijam się po klubach, po prostu imprezuję jak każdy inny człowiek. I nie sypiam z kim popadnie, chociaż nie żyję też w celibacie. Całkowita, absolutna przeciętność – oświadczył bez wahania.
       – Jakoś trudno mi w to uwierzyć – zaprotestowałem z uśmiechem. Zdałem sobie sprawę z tego, że wpatrywałem się w niego dość intensywnie. On chyba też to zauważył, bo odwrócił wzrok i jakby trochę się zmieszał.
         – No cóż, taka jest prawda. Jeśli chcą sensacji, to tutaj jej nie znajdą.
        – To skąd biorą się te wszystkie plotki? – zapytałem z zainteresowaniem. Hubert uciekł wzrokiem, tym razem wyglądając na mocno zmieszanego.
        – To w sumie długa historia. Jak byłem na pierwszym roku wywołałem mały skandal. To był... kiepski okres w moim życiu. Oczywiście wszyscy tam byli, wszyscy o tym wiedzą, więc teraz jakby tylko czekali, aż znowu coś odwalę. A skoro tego nie robię i żyję sobie spokojnie, to muszą sami wymyślać niestworzone historie.
        Hubert powiedział to beztroskim tonem, zupełnie, jakby kompletnie nie obchodziła go ich opinia ani plotki, ale czułem podskórnie, że jest to dla niego dość ciężki temat. Ciekawość zżerała mnie od środka, ale postanowiłem, że nie zapytam o rzekomy „skandal”. Jeśli będzie chciał, to sam mi powie. Powiedział przecież, że nie znosił, jak ktoś naruszał jego prywatność, prawda? Zniechęcenie go do siebie było ostatnią rzeczą, jaką chciałem zrobić.
         W zamian za to siedziałem tam i gapiłem się na niego. Kiedy usłyszałem, jak mówił o swojej historii, może niezbyt przyjemnej, ale przecież każdy miał kiedyś gorsze chwile, i każdy robił rzeczy, z których potem nie był dumny, zalała mnie jakaś niespodziewana fala czułości. Wiedziałem już, że było w tym chłopaku coś niesamowitego, być może tylko dla mnie, ale jednak. Nie widziałem w tym niczego niepokojącego czy dziwnego. To było normalne, że pewnych ludzi lubi się bardziej niż innych. Niektórych lubi się natychmiast, zanim jeszcze się ich pozna, tak po prostu. Hubert Kociński był jedną z osób, które ja z miejsca polubiłem, do których mnie przyciągało. Kiedy tak patrzyłem na niego, wydawało mi się to najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem i natychmiast to zaakceptowałem.
         – Więc co, nie obijasz się po klubach? – zapytałem ze śmiechem. – To ciekawe, w to akurat byłem w stanie uwierzyć.
        – Nie wierzyłeś w resztę? – zapytał Kociak, unosząc brew. Pokręciłem głową z uśmiechem. Wyglądał, jakby mu ulżyło. – Jestem pod wrażeniem. Kiedyś spędzałem większość czasu na imprezach. Teraz trudno jest mi znaleźć ludzi, z którymi chciałbym rozmawiać dłużej niż pół godziny.
         – Jestem zaszczycony – odparłem podniosłym tonem. – Ja mam odwrotnie, dopiero zaczynam.
        – Chodzić po klubach? – zgadł Hubert. – Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić – dodał zamyślonym tonem.
         – Sugerujesz, że jestem nudny? – zawołałem z oburzeniem. Kociak parsknął śmiechem.
         – Oczywiście. Wszyscy prawnicy są – odparł bez wahania. Zrobiłem urażoną minę.
        – Łamiesz mi serce – stwierdziłem płaskim tonem, ale nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Hubert po chwili do mnie dołączył.
        Nie wiedziałem, ile minęło czasu. Czas przestał płynąć, a ja nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ludzie wchodzili do knajpy, pili piwo i wychodzili, a my wciąż tam siedzieliśmy. Nie widziałem, jak zachodziło słońce, jak ludzie na zewnątrz przestali wracać z pracy, a zaczęli wybierać się na imprezy. Podczas całej tej rozmowy jedynie kilkakrotnie oderwałem wzrok od twarzy Huberta. Gdzieś głęboko w podświadomości zacząłem myśleć o tym spotkaniu jak o randce i nawet to nie wydało mi się podejrzane. Kiedy później się nad tym zastanawiałem to dochodziłem do wniosku, że siedząc w Bunkrze Sztuki z Hubertem czułem się, jakbym był naćpany. Sterowała mną adrenalina, jakaś wewnętrzna radość i niezmącony spokój. Nie było dla mnie ważne, co to było ani dlaczego; przebywałem z nim w jednym pomieszczeniu, mówił właśnie do mnie, a w tamtym momencie nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia. Byłem odurzony endorfinami, świat zewnętrzny przestał mieć znaczenie, zaczęło dla mnie istnieć jedynie tu i teraz. Miałem wrażenie, że jeszcze nigdy nie czułem się równie dobrze. Nie miałem wtedy jeszcze pojęcia, w jak wielkie kłopoty mnie to wpakuje, jak uzależnię się od tego uczucia, i jak bardzo będzie bolało za każdym razem, gdy ono będzie znikać.
         Nie przeszło mi to nawet przez myśl, kiedy tak siedzieliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim, od solipsyzmu, przez tegoroczne rozdanie Oscarów, aż po doktryny polityczne. Przez jakiś czas pozwoliłem mu mówić, a sam zająłem się analizowaniem go od stóp do głów. Przyjrzałem się jego twarzy, policzyłem piegi na jego nosie i policzkach – dwadzieścia siedem. Jego włosy żyły własnym życiem i odstawały we wszystkich kierunkach, podobnie jak moje, tyle, że były czarne i kręcone. Miał ciemne, gęste brwi, długie rzęsy i ciemnobrązowe oczy, w których czaił się pewien błysk. Prawdopodobnie to on najbardziej mnie przyciągał. Miał nieco odstające uszy, zadarty nos i pełne usta, wyglądające trochę jak kobiece, linia jego szczęki, podbródek i kości policzkowe były mocno zarysowane, ale pozostałe rysy sprawiały wrażenie delikatnych. To była dziwna mieszanka. Był bardzo szczupły i smukły, miał ładne dłonie o długich palcach. W tamtym momencie był dla mnie najbardziej fascynującą istotą na świecie.
        – Słuchasz mnie, Kuba? – dotarł do mnie jego głos. Zamrugałem, otrząsając się z transu w samą porę, czy zobaczyć, jak przewraca oczami. Uśmiechnąłem się.
        – Tak. Strukturalizm – oświadczyłem bez wahania, dosyć dumny z siebie. Byłem prawie pewien, że właśnie o tym przed chwilą mówił. Hubert parsknął śmiechem i potrząsnął głową.
         – Zbieramy się czy zamierzamy tu zostać na noc? – zapytał beztrosko, sięgając po telefon. Zmarszczyłem brwi.
         – Jak to? – zapytałem ze zmieszaniem, wyciągając swój z kieszeni marynarki. Wytrzeszczyłem oczy. Było po dwudziestej trzeciej. Miałem jedenaście nieodebranych połączeń i trzy nieprzeczytane wiadomości. Prawdopodobnie od Ewy. – Cholera, zabije mnie! – zawołałem. Kociak roześmiał się.
         – Kto, twoja dziewczyna? – zapytał, po czym nagle spoważniał. – O matko, byłeś z nią umówiony?
         – Mieliśmy iść o ósmej na koncert – odparłem zrezygnowanym tonem. Jakim cudem minęło prawie sześć godzin?
         Hubert próbował mnie uspokoić, ale wciąż brzmiał na rozbawionego.
       – Zamierzasz jej powiedzieć, że straciłeś poczucie czasu? Najgorsza wymówka pod słońcem – zakpił, ściągając kurtkę z oparcia krzesła.
         – Jeszcze nie wiem – odparłem bezradnie, bo rzeczywiście nie wiedziałem. – To wszystko przez ciebie – rzuciłem oskarżycielskim tonem, jednak mimo to się uśmiechnąłem. Hubert uniósł ręce, wstając z krzesła i robiąc niewinną minę.
         – Hej, to nie moja wina, że jestem tak absorbujący – zawołał ze śmiechem. – Urodziłem się taki.
         Nie da się ukryć, pomyślałem.
      Nie byłem w stanie się gniewać. Dawno nie spędziłem tak miłego popołudnia. I wieczoru. Właściwie prawdopodobnie nigdy wcześniej.
         – Jestem pewien, że wszystko to zaplanowałeś – upierałem się tylko dlatego, że nie chciałem, by przestał się ze mną droczyć. Miło było myśleć, że zaledwie po dwóch spotkaniach czuliśmy się w swoim towarzystwie tak komfortowo.
       Hubert wzruszył ramionami, cały czas się śmiejąc. Wyszliśmy ramię w ramię z Bunkra Sztuki. Na zewnątrz już dawno zapanował zmrok.
         – Powinienem do niej oddzwonić czy jak? – zapytał, wciąż wpatrując się w telefon.
       – Mnie nie pytaj o to, jak ugłaskać dziewczynę. Nie mój rejon – odparł obojętnie i nagle zdałem sobie sprawę, że przez te wszystkie godziny ani razu nie poruszyliśmy tematu jego orientacji seksualnej. Nawet nie zostało to zasugerowane. Po prostu tak było i już, nie było sensu o tym dyskutować. Przyjąłem to jako zupełnie naturalne.
         – To chyba działa na tej samej zasadzie w obu przypadkach – zauważyłem. – Jak wracasz?
         – Mieszkam na Kazimierzu, przejdę się – odparł.
         – No dobra – powiedziałem, choć niezbyt podobało mi się to, że będzie chodził sam po nocy po mieście. – Ja mam do domu kawałek, więc...
        – Chyba żadne dzienne już nie jeżdżą, lepiej weź taksówkę – poradził mi. Przytaknąłem i wyciągnąłem telefon. Dyspozytorka poinformowała mnie, że taryfa przyjedzie za pięć minut. – Poczekać z tobą? – zapytał, jednocześnie tłumiąc ziewnięcie. Uśmiechnąłem się.
        – Nie, im szybciej będziesz w domu, tym lepiej – odpowiedziałem, po czym nagle coś przyszło mi do głowy. – W ogóle przepraszam, że cię nie zabiorę, ale jadę w stronę Bronowic...
        – Coś ty, nie przejmuj się tym – rzucił Hubert, machając lekceważącą ręką. – Zawsze chodzę na pieszo. Daj mi tylko swój numer telefonu.
         Zanim udało mi się zrozumieć to, że prawdopodobnie chciał spotkać się ze mną ponownie, i zwariować z tego powodu, zdążył już zapisać mój numer w książce telefonicznej. Poczułem w kieszeni wibrację, kiedy puścił mi sygnał, i zalało mnie ciepło, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że w moim telefonie znajduje się aktualnie jedyna możliwość kontaktu z Kociakiem, jaką mam. Z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że nie rozdawał swojego numeru na prawo i lewo. Poczułem się wyróżniony.
        – Przykro mi, że tak się zasiedzieliśmy – powiedział Hubert, jednak nie brzmiał zbyt przepraszająco. – Zdzwonimy się, okej? – rzucił na pożegnanie, unosząc rękę i dotykając krótko mojego ramienia. – Trzymaj się.
        Odwrócił się i zaczął zmierzać Plantami w stronę Starowiślnej. Stałem tam jak kretyn, a moje ramię mrowiło w miejscu, w którym dotknęła go jego dłoń. To był taki moment, kiedy wiedziałem, że lada moment przygniecie mnie realizm moich uczuć i całej tej sytuacji, ale nadal nie wróciłem do końca do rzeczywistości. Bardzo chciałem jeszcze coś powiedzieć.
         – Hubert! – zawołałem. Odwrócił się. Zdążył ująć zaledwie parę kroków. – Daj znać, jak będziesz w domu, okej? – wypaliłem, natychmiast się czerwieniąc. Czemu to powiedziałem? Uzna, że jestem jakimś nadopiekuńczym wariatem. Kociak rzeczywiście uniósł pytająco brew, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. – No żebym wiedział, że bezpiecznie dotarłeś – dodałem tytułem wyjaśnienia, czując się coraz bardziej zażenowanym. Kociak w odpowiedzi uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale nie wyglądał na niezadowolonego z tej prośby.
         – Okej. Dzięki – odparł, wzruszając ramionami, po czym dodał: – Ej, wiesz co? Jesteś jedyną osobą, która mówi do mnie po imieniu.
      Zastanowiłem się przez chwilę i stwierdziłem, że rzeczywiście, ani razu nie użyłem jego przezwiska. Owszem, pasowało do niego, ale ja wolałem, żeby dla mnie był Hubertem.
         – To źle? – zapytałem niepewnie. Może nie lubił swojego imienia.
        – Absolutnie nie – odparł szybko i z przekonaniem. – Za to też dzięki.
         Jego głos brzmiał ciepło, jeszcze cieplej niż zwykle, oczy migotały i w jakiś sposób ta chwila była magiczna, kiedy tak patrzył na mnie, a ja na niego. A potem mrugnął do mnie, obrócił się na pięcie i kilkadziesiąt sekund później zniknął w mroku.
         Mrugnął do mnie. Dotknął mnie, a potem do mnie mrugnął. Nadal próbowałem ogarnąć to umysłem.
        Minutę później wsiadłem do taksówki, podałem kierowcy adres i wtedy cała sytuacja uderzyła we mnie z siłą meteorytu.
        Kociak. Ten Kociak z ASP, o którym wszyscy mówili, który był głównym obiektem plotek, o którym w ciągu ostatniego miesiąca słyszałem więcej niż o kimkolwiek innym, a o którym jednocześnie nie wiedziałem niczego, bo podobno sypiał z każdym i nie robił nic poza imprezowaniem. Ten Kociak, którego poznałem na imprezie Julii ponad miesiąc wcześniej. Olałem swoją dziewczynę, żeby móc rozmawiać z tym gościem przez parę godzin w Bunkrze Sztuki. Wcześniej spotkałem go raz w życiu i przecież nawet o nim nie myślałem przez ten czas, prawda? To była po prostu jedna z osób, które poznałem na imprezie. Nic specjalnego. A teraz nagle poświęciłem mu całe popołudnie, mimo tego, że miałem inne plany? To nie miało sensu. Ten facet nie był dla mnie ważny. Nie znaliśmy się, do cholery.
         Po chwili zdałem sobie jednak sprawę z tego, że to nie w tym tkwił problem. Gdybym po prostu spotkał znajomą osobę, poszedł z nią do knajpy i stracił poczucie czasu, nie byłoby w tym niczego niezwykłego. Problemem było to, jak ja odbierałem tę sytuację. To ja zrobiłem z tego wielkie wydarzenie. To moje własne emocje mnie niepokoiły, i nie były to emocje, które można czuć podczas spotkania z kumplem. Jeśli dzisiejszy dzień był spędzony tak niewinne, to dlaczego czułem się źle? Dlaczego miałem wrażenie, że to nie było właściwe?
         Czułem bardzo wiele rzeczy. Czułem, że chciałbym robić dokładnie to samo każdego popołudnia aż do końca swojego życia. Czułem, że chciałbym do niego podejść i przeczesać palcami jego czarne loki. Czułem, że chciałbym pójść z nim do jego mieszkania zamiast do mojego. Chciałem owinąć moje ręce wokół niego i poczuć, jak jego nos dotyka mojej szyi. Chciałem wyciągnąć dłoń i dotknąć palcami jego warg. Chciałem przybliżyć się do niego, pochylić się i sprawdzić językiem, jak smakuje jego skóra. Wystarczyłoby mi, gdyby przytrzymał swoją dłoń na zgięciu mojej ręki przez chwilę dłużej niż to zrobił. Chciałem zamknąć się z nim w jednym pomieszczeniu na dwadzieścia cztery godziny i robić wszystko, co tylko przyszłoby mi do głowy, i wszystko, co przychodziło mi do głowy w ciągu tych sześciu godzin, i nie mieć z tego żadnych konsekwencji.
         Tak bardzo przeraziłem się tych myśli, że aż zatrzymałem taksówkarza.
         – Proszę pana! Możemy zmienić adres? – zapytałem, znów czując, że moje serce biło zbyt szybko, a mój głos brzmiał na zasapany. – Pojedziemy na Meiera.
         Facet spojrzał na mnie dziwnie.
         – Ale będziemy musieli zawracać – zaprotestował.
         – Nie szkodzi – odparłem, odwracając się od niego i opierając czoło na szybie. Zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak kręci głową ze zniecierpliwieniem, i zamknąłem oczy.
        To nie mogło dziać się naprawdę. Nie siedziałem tutaj w tej cholernej taksówce i nie myślałem tych wszystkich rzeczy o innym facecie. Mój organizm po prostu robi mi jakieś dziwne numery, i jeśli skupię się odpowiednio, sam dojdę do wniosku, że to absurdalne, a moje ciało przyzna mi rację. To przecież nie tak działało. Nie myślałem o mężczyznach pod takim kątem. Nigdy wcześniej, i nigdy już nie będę. Będę się kontrolował, a jeśli się nie uda, po prostu nigdy więcej już się z nim nie spotkam.
         Nic jeszcze tak mnie nie zasmuciło jak ta myśl.
       Wysiadłem pod blokiem Ewki, w biegu płacąc taksówkarzowi, po czym wspiąłem się po schodach na trzecie piętro. Miałem nadzieję, że będzie w domu, i że będzie sama.
         Otworzyła mi drzwi. Jej wyraz twarzy sugerował, że to nie był jej najlepszy dzień, a kiedy zobaczyła mnie stojącego na progu, naburmuszyła się jeszcze bardziej.
        – Gdzie ty byłeś? Dzwoniłam do ciebie milion razy, byliśmy umówieni – powiedziała ostrym tonem. Zrobiłem najlepszą przepraszającą minę, jaką byłem w stanie z siebie wykrzesać. Nie było to trudne, bo trochę czułem, jakbym powinien przeprosić cały świat, choć nie do końca wiedziałem, za co.
           – Przepraszam... Spotkałem znajomego, poszliśmy do knajpy i kompletnie się zagadaliśmy...
         – Jakiego znajomego? – zapytała podejrzliwie. Wiedziałem, że nie będzie się długo wściekać. To nie było w jej stylu.
        – Kumpla. Nie znasz – odparłem, postanawiając postawić na półprawdę. Ewka rzeczywiście nie znała Kociaka, w znaczeniu, że nigdy z nim nie rozmawiała. To nie było do końca kłamstwo, prawda?
         Udało mi się przetrwać wszystkie uprzejmości, ponieważ tak naprawdę tego wieczoru miałem wobec niej tylko jeden cel. Kilkanaście minut później staliśmy już pod prysznicem, oboje nadzy. Ona przyciskała się do mnie, czułem jej piersi na mojej klatce piersiowej, ja oplatałem ją ramionami w talii, po chwili przenosząc dłonie na jej pośladki. Nasze życie intymne rozpoczęło się jakiś miesiąc wcześniej i póki co było naprawdę udane. Spojrzałem na nią z uśmiechem. Moja Ewa, taka śliczna, taka drobna, taka kobieca. Bardzo kobieca. Byłem już w połowie twardy, a ona ocierała się o mnie i wiedziałem, że właśnie tego było mi potrzeba...
         Nagle zaczęły nawiedzać mnie zupełnie inne obrazy. Mój umysł nie był jeszcze gotowy na to, żeby zacząć wyobrażać sobie Huberta w tej samej pozycji, co Ewę teraz, ale zobaczyłem jego twarz tak wyraźnie, jakby stał tuż koło mnie, i wiedziałem, że gdybym tylko miał okazję, wyciągnąłbym rękę i...
         ...
         – Kochanie, to było niesamowite – oświadczyła Ewa, kiedy czterdzieści minut później leżeliśmy przykryci kocem na jej łóżku. Mruknąłem coś niezrozumiale. – Wszystko w porządku?
         Brzmiała na naprawdę zaniepokojoną. Nie, nic nie było w porządku. Obróciłem się w jej kierunku, ale nie byłem w stanie na nią spojrzeć, mój wzrok uciekł gdzieś w dół. Wiedziałem, że jeśli dochodząc myślałem o kimś innym niż o swojej dziewczynie, to znaczyło, że coś było cholernie nie tak. Znowu zaczęła zalewać mnie panika. Powoli już się do tego przyzwyczajałem.
        – Muszę iść się czegoś napić – wymamrotałem, dźwigając się z łóżka i zostawiając ją samą. Z jakiegoś powodu czułem się niekomfortowo z tym, że byłem nagi.
         Kiedy wróciłem, Ewa już spała, a przynajmniej przysypiała. Przeszedłem przez pokój i usiadłem przed jej włączonym laptopem. Zalogowałem się na swoje konto na Facebooku, po czym wpisałem w wyszukiwarce „Hubert Kociński” i najechałem kursorem na przycisk „Dodaj znajomego”. W końcu byliśmy znajomymi, prawda? Tak naprawdę działałem, jakbym był w transie, już dawno zapomniałem o swojej obietnicy, że jeśli nie przestanę mieć tych myśli, zerwę z nim kontakt. Co pięć minut zmieniałem zdanie co do tego, jak wybrnąć z tej sytuacji, miotałem się, miałem wrażenie, że wewnątrz mnie toczyły walkę jakieś dwie siły, szarpały się i dusiły. Przez chwilę myślałem, że lada moment sam zacznę się dusić.
        Oparłem się w fotelu i spod przymrużonych powiek przyjrzałem się śpiącej Ewie. Nadal była obiektywnie śliczna i temu nie dało się zaprzeczyć, ale kiedy teraz na nią patrzyłem, jej włosy zdawały się jakieś zbyt długie i zbyt jasne, jej skóra za blada, usta zbyt małe, ramiona za wąskie, piersi za duże. To było kurewsko niemożliwe, żeby dziewczyna tak w jednej chwili przestała mnie pociągać. Jeśli ktoś ci się podobał, powinien podobać ci się zawsze. Próbowałem wmówić sobie, że sam nie wiem, czego chcę, ale to też nie było prawdą.
        Jak teraz przypominam sobie ten czas, pamiętam, że nigdy wcześniej tak bardzo się nie bałem. Przez te parę tygodni, kiedy moje uczucia przejawiały się tylko w entuzjazmie, z jakim podchodziłem do życia, wszystko było w porządku. Najgorsze zaczęło się, gdy zrozumiałem, skąd ten entuzjazm i euforia się wzięły. Kiedy pojąłem, że to on był ich źródłem, że nie miało to nic wspólnego z Ewką, nową pracą czy poprawą życia towarzyskiego, nie było już odwrotu. Z jednej strony to był najgorszy, a z drugiej najlepszy okres w moim życiu. Najgorszy, ponieważ niczego nie rozumiałem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem w nim zakochany, takie słowo nawet nie przyszłoby mi do głowy ani nie przeszło przez gardło, ale nie byłem już w stanie udawać, że mój problem nie miał z nim żadnego związku. Najlepszy, ponieważ dopiero od tamtego momentu zacząłem tak naprawdę poznawać Kociaka.
        Hubert Kociński nie był łatwą osobą do zaprzyjaźnienia się. Trzymał ludzi na dystans, posyłał im chłodne spojrzenia i ironiczne uśmiechy. Odpowiadał zdawkowo, zgryźliwie, jeśli kogoś nie lubił, potrafił traktować go jak powietrze. Ludzie mieli na jego temat różne opinie – jedni uważali go za przemądrzałego gówniarza, inni za pozera, jeszcze innych onieśmielał. Hubert miał wysokie mniemanie o swojej sztuce, jednocześnie mając zaniżone mniemanie o sobie – to odkryłem bardzo szybko. Był pozerem, bywał przemądrzałym gówniarzem, jego inteligencja była czasem onieśmielająca. Był też najlepszym partnerem do dyskusji, jakiego można sobie wymarzyć, był niezorganizowany i często nietaktowny. Kiedy udało się komuś przebić przez jego skorupę, potrafił być zabawną i nawet dość ciepłą osobą, choć czasem nie wiedział, jak przekazać swoje uczucia w słowach czy w gestach. Był uparty jak osioł, egoistyczny, często celowo drażnił ludzi. Lubił, jak zostawiało się go w spokoju, choć tak naprawdę bycie w centrum uwagi też sprawiało mu przyjemność. Miał talent do zjednywania sobie ludzi, ale rzadko z niego korzystał, bo z zasady za nimi nie przepadał. Był tematem plotek, był traktowany bardziej jak zjawisko niż jak osoba, wzbudzał kontrowersje. Ludzie zakochiwali się w nim albo go nienawidzili. Nikomu nie pozostawał obojętny i dla każdego był kimś, ale lubiłem myśleć, że tylko ja wiedziałem o nim wszystkie te rzeczy, i tylko dla mnie był wszystkim. 
        Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej, najpierw mniej więcej raz w tygodniu, potem dwa. Bez żadnej przesady, zwykłe, kumpelskie wypady. Najpierw chodziliśmy na kawę albo na piwo, w przypadku Kociaka na drinka, potem odkryliśmy, że obaj mamy fioła na punkcie Stanleya Kubricka, Darrena Aranofsky'ego i Federico Felliniego, więc zaczęliśmy chadzać do kina – średnio trzy razy w tygodniu. On zaczął pokazywać mi filmy Gusa van Santa i Xaviera Dolana, a ja jemu Toma Tykwera i Stevena Soderbergha. On opowiadał mi o sztuce, a ja jemu o bieżących wydarzeniach politycznych. Zaraziłem go uwielbieniem do oglądania seriali, a on zainteresował mnie sztukami broadwayowskimi. Obiecaliśmy sobie, że kiedyś pojedziemy razem do Nowego Jorku na jedną z nich. Nie rozmawialiśmy o prywatnych sprawach, o naszych sytuacjach rodzinnych czy wspólnych znajomych, ponieważ Kociak lubił swoją prywatność, a ja lubiłem abstrakcyjne dyskusje. Lubiłem też jego, więc trzymałem się jego zasad, bo myśl, że mógłby przestać się ze mną spotykać, łamała mi serce.
         Nie było łatwo. Zawsze miałem niesamowity talent do odkładania problemów na później, więc w tym przypadku zrobiłem dokładnie to samo. Wiedziałem, że czułem przy nim rzeczy, których nie powinienem był czuć. Wiedziałem, że oddaliłem się od Ewki, a ona nie była tym zachwycona. Z drugiej strony mój status społeczny w jednym momencie wzrósł kilkukrotnie – zamiast być chłopakiem Ewy stałem się kumplem Kociaka, a to nie było byle co. Nikt nie wiedział, jak tego dokonałem, ja sam też nie byłem pewien, dlaczego ze wszystkich ludzi wybrał właśnie mnie. Oczywiście natychmiast zaroiło się od plotek, które jednak zbywałem machnięciem ręki. W końcu między mną a Hubertem nic się nie działo, byliśmy przyjaciółmi, całkowicie niewinnie. Czasami jedynie, kiedy słuchałem, jak mówił, mój wzrok błądził po jego brodzie, szyi i obojczykach, albo obserwowałem, jak przełykał ślinę. Kiedy byliśmy razem, nie pozwalałem sobie o tym myśleć. Dopiero, gdy wracałem do mieszkania, zamykałem się w swoim pokoju, opierałem się o ścianę i chciało mi się płakać, wyć albo coś rozwalić, zrobić cokolwiek, żeby wyrzucić z siebie ten nadmiar energii, wyrzucić Kociaka z mojej głowy i spod mojej skóry, bo zdążył się tam zadomowić już na dobre.
        To było przerażające i odpychające, bałem się zarówno tego, że nigdy nie przestanę czuć tego, co czułem, a jednocześnie tego, że przestanę. Bałem się myśleć o nim, bo natychmiast zaczynały nachodzić mnie złe myśli, jak je nazywałem. Bałem się, że im ulegnę, bałem się, że każdy czyta z mojej twarzy jak z książki, bałem się, że przez przypadek wypowiem jego imię w jakiejś bardzo żenującej sytuacji. Bałem się, że Ewka domyśli się, o kim myślałem, kiedy to robiliśmy. Bałem się, że on się domyśli, a potem cały świat, i okaże się, że to była jakaś kompletna iluzja, wymysł mojego chorego umysłu, ale wtedy będzie już za późno i całe moje życie runie zupełnie niepotrzebnie.
        Bałem się więc w tamtym okresie bardzo dużo i bardzo różnych rzeczy, ale i tak każdy moment, kiedy mogłem bezkarnie gapić się na Kociaka, zaliczał się do najlepszego okresu w moim życiu.


___________________________________________________________________________________
* Imagine Dragons – "Demons"

3 komentarze:

  1. "Nikomu nie pozostawał obojętny i dla każdego był kimś, ale lubiłem myśleć, że tylko ja wiedziałem o nim wszystkie te rzeczy, i tylko dla mnie był wszystkim. "
    <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, masz wielki talent do pisania. Nie mogę się doczekać kolejnego :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Robi się coraz ciekawiej, chociaż przyznam, że w moim odczuciu Kuba zbyt późno zaczął kwestionować/rozważac swoją seksualność i faktyczny powód obsesji na punkcie Huberta. Moim zdaniem już po pierwszym uświadomieniu sobie, jak bardzo pragnie spotkania z tym chłopakiem, powinien się ocknąć i zastanowić, dlaczego tak właściwie zafascynował go jeden z wielu poznawanych w tym okresie gości (w dodatku widzieli się tylko raz). Rozterki w tym temacie pojawiły się w ostatnim momencie, w którym można było uratować wiarygodność charakterologiczną postaci. Jednak kiedy już przystąpiłaś do tych wewnętrznych rozważań, zrobiłaś to naprawdę sprawnie i ciekawość mnie zżera, jak historia potoczy się dalej. : )

    OdpowiedzUsuń